Kultura

Polityczna historia zombie

Czy wszystkie obrazy zombie mają antykapitalistyczny wymiar? Z pewnością nie. Ale zombie i polityka łączą się czasem ze sobą w bardzo zaskakujący sposób.

Jakub Majmurek: Wydałeś niedawno książkę zatytułowaną Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie. Co w figurze zombie jest tak atrakcyjnego, że ciągle wraca w popkulturze, szczególnie obficie w ostatnich latach?

Adam Węgłowski: Zombie co pewien czas odżywają. Jak to zombie. Nudzą się odbiorcom, wypadają z mody, po czym znów są na topie. Podobnie jest z innymi potworami, takimi jak wampiry, czy wilkołaki. Te ostatnie trochę trudno ostatnio reanimować…

… były we franczyzie Zmierzch, jest serial Teen Wolf

…tak, to na tyle silny symbol, że wraca, ale mimo wszystko wydaje mi się, że trochę trąci naftaliną. Natomiast zombie bardzo łatwo osadza się we współczesnych kontekstach. W zależności od epoki, mówiąc „zombie”, otrzymujemy bardzo różny produkt. W latach dwudziestolecia międzywojennego, gdy zombie stały się częścią amerykańskiej popkultury, opowieści o zombie były opowieściami o magii: o wyspach na Karaibach, gdzie nie dotarły amerykańskie porządki, rządzą czarownicy, a białego człowieka spotkać mogą różne niebezpieczne przygody. Gdy ten punkt widzenia się znudził, odkrywano nowy. Zombie mogą być efektem nie magii, ale eksperymentów naukowych, katastrofy jądrowej czy epidemii. W World War Z mamy obraz pandemii zombie, co filmowcom udało się pokazać w działający na wyobraźnię sposób, z sugestywną sceną ataku żywych trupów na Jerozolimę. Ponadto, tak jak wszystkie inne wielkie figury grozy – szaleni naukowcy, wampiry itd. – zombie dotyka naszych podstawowych leków i przekracza tabu. W tym przypadku dotyczące granicy między życiem a śmiercią, nieśmiertelności, kanibalizmu itd.

A gdzie w ogóle po raz pierwszy pojawia się nazwa i figura zombie?

Samo słowo na piśmie pojawia się po raz pierwszy w XVII wieku, w powieści Pierre’a-Corneilla Blessebois, Francuza zesłanego za dokonane we Francji przestępstwa do kolonii na Karaibach – na Gwadelupę. Zombie, o którym on pisze, nie przypomina tego dzisiejszego, jest to raczej niewidzialny duch. W każdym razie Francuz nie wymyślił tego terminu, tylko zaczerpnął go z wierzeń pracujących na plantacjach Gwadelupy niewolników – sprowadzanych tam z Afryki. Źródłosłów terminu zombie jest zdecydowanie afrykański. Próbowano określić go precyzyjnie, jest wiele teorii, co pierwotnie „zombie” miało dokładnie znaczyć: „żywego trupa”, „ducha”, „straszydło” itd. – nie ma w tej kwestii zgody. W każdym razie Blessebois jako pierwszy Europejczyk zapisał to słowo i użył go w fabule fantastycznej libertyńskiej powieści, w której wykorzystał też faktycznie mieszkające wtedy na Gwadelupie postaci, z którymi miał na pieńku.

Kiedy zombie przestaje być duchem i staje się żywym trupem?

W XIX wieku. W opowieściach z Karaibów pojawiają się relacje o wierzeniach w żywe, wskrzeszone trupy. Te opowieści wspierały wierzenia miejscowej ludności – w większości składającej się z potomków sprowadzonych z Afryki niewolników, zmieszanych z resztkami karaibskich Indian i białymi. Wierzenia Afrykańczyków, połączone z elementami chrześcijaństwa i kultów rdzennych mieszkańców Karaibów stworzyły panujące w regionie synkretyczne religie takie jak wodu, obeah, czy santeria. One same w sobie w różnym stopniu nasycone są magią, wokół nich istnieją również zabobony, którego częścią jest wiara w zombie.

W książce bardzo pilnujesz rozróżnienia między religią wodu, a towarzyszącym jej zabobonem voodoo. Zombie to raczej część tego drugiego?

W dużym uproszczeniu można tak powiedzieć. Wodu to synkretyczna religia, voodoo to czarna magia z krwią, czaszkami i innymi rekwizytami rodem z Hollywood. Oczywiście, ona ma związek z czysto religijnymi rytuałami wodu, jakie uprawia się np. na Haiti. Wodu może się obyć bez zombie, zombie nigdy bez wodu by nie zaistniały. Podobnie w chrześcijaństwie mamy zespół uznawanych przez kościoły rytuałów i towarzyszące im liczne zabobony. Także te dotyczące pochówku. Na przykład wciąż spotykane na polskich wsiach wynoszenie ciał zmarłych z domu nogami do przodu to tradycja nie mającą żadnego poparcia w chrześcijańskiej teologii, a jest odbiciem pewnych magicznych praktyk naszych przodków, w których chodziło o to, by raz na zawsze pożegnać daną osobę, tak, by nie wróciła już z zaświatów.

W książce przytaczasz krążące po Haiti opowieści o tym, jak czarownicy zmieniają ludzi w zombie i wykorzystują ich do ciężkiej pracy: na plantacjach, w fabryce, przy wyładunku w porcie. Postać zombie nie jest po prostu wcieleniem lęków związanych z dziedzictwem niewolnictwa na wyspie?

Lęk, którego wyrazem jest wiara w zombie, faktycznie można interpretować jako lęk Haitańczyków przed powrotem niewolnictwa. Podobnie jak inne europejskie kolonie na Karaibach, Haiti było kolonią niewolniczą. Przywiezieni z Afryki zniewoleni czarni harowali tam przy uprawie głównie trzciny cukrowej. W okresie rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich udało się im wyzwolić, przepędzić Francuzów i założyć swoją własną, czarną republikę. Ciągle obawiali się jednak, że biali i niewolnictwo wrócą. Zombie jest ciałem-mechanizmem pozbawionym duszy, niezdolnym do niczego innego, poza pracą. Taki obraz zombie przetrwał na Haiti do początku XX wieku i w tej formie dotarł do Stanów – które okupowały wyspę przez prawie dwadzieścia lat, od 1915 roku do połowy lat 30. Dla Amerykanów zombie było interesującą ciekawostką, egzotyką. Kontekst związany z dziedzictwem niewolnictwa nie był – przynajmniej dla białych – aż tak istotny w tamtych czasach, tym bardziej że sytuacja Afroamerykanów w samych Stanach pozostawała przecież bardzo ciężka.

Gdy więc zombie trafia do amerykańskiej popkultury, cała związana z niewolnictwem historia – tak istotna dla mieszkańców Haiti – znika. Od tej pory losy zombie w zachodniej popkulturze i na Haiti na tyle się rozwidlają, że nie sposób ich już ze sobą scalić. Wyparcie kontekstu niewolnictwa to nie jedyna zmiana, jakiej podlega figura zombie przechodząc w globalny kontekst. Z czasem ulega ona „unaukowieniu”, znika cały magiczny sztafaż, bez którego nie można wyobrazić sobie haitańskich zombie. Choć paradoksalnie, jeszcze w XX wieku Amerykanie, w tym koncerny farmaceutyczne, wysyłały na Haiti naukowców, mających zbadać fenomen rzekomo wywołującego przemianę w zombie specjalnego, stosowanego przez czarowników voodoo proszku.

I jakie były ich odkrycia?

Najbardziej znanym z nich był krążący po wyspie w latach 80. ubiegłego wieku antropolog i etnobotanik (ekspert od stosowania roślin w celach medycznych, magicznych, kosmetycznych itp. w tradycyjnych społecznościach) Wade Davis, autor książki Wąż i tęcza. On doszedł do wniosku, że taki proszek istnieje. Bazą miała być tetrodotoksyna, uzyskiwana przez haitańskich czarowników z ryb rozdymek. Ta toksyna może spowodować paraliż przypominający śmierć. Poddany jej działaniu człowiek faktycznie może zostać wzięty za zmarłego i pochowany, zwłaszcza w państwie o słabym systemie opieki zdrowotnej – takim jak właśnie Haiti. Jeśli ta trucizna jest odpowiednio dawkowana, po jakimś czasie ofiara dochodzi do siebie. Wtedy, można ją dalej zdezorientować i podporządkować przy pomocy – jak twierdził Davis – takich środków jak bieluń. Odpowiednio dawkowany wyciąg z bielunia powodować ma to, że poddana mu ofiara traci orientację kim jest, staje się jak łatwy do kontrolowania „żywy trup”.

Jak te rewelacje Davisa przyjęło środowisko naukowe?

Davis zaszkodził sobie Wężem i tęczą, jeśli chodzi o karierę naukową, praca była bardzo silnie krytykowana przez środowiska uniwersyteckie. Zarzucano mu, że nie przedstawił satysfakcjonujących dowodów na swoje hipotezy. By się bronić napisał kolejną, Passage of Darkness, mniej w stylu Indiany Jonesa, bardziej starającą się trzymać metody naukowej. Krytyków tym ciągle do końca nie przekonał. Faktem natomiast jest, że tetrodotoksyna faktycznie może powodować przypominający śmierć paraliż. W ten sposób stosowały ją zresztą służby specjalne z różnych państw. Takie jej zastosowanie pojawia się w prozie Iana Fleminga, który nie tylko pracował dla brytyjskiego wywiadu, ale swoje Bondy pisał w willi na Jamajce – w zasięgu podobnych wierzeń i zabobonów.

Jak dziś nauka zapatruje się na kwestię „proszku zombie”?

W społeczności naukowej sprawa raczej przycichła. Spór przeniósł się do internetu, gdzie tezy Davisa mają zagorzałych obrońców. Faktem jest natomiast, że na Haiti ciągle są praktykujący czarownicy, z których usług w różnych sprawach Haitańczycy masowo korzystają. Nawet wtedy, gdy oficjalnie nie wyznają wodu, tylko któreś z wyznań chrześcijańskich. W latach 90., gdy Haiti przeżywało szczyt rozkładu politycznego i gospodarczego, pracujący tam zachodni lekarze donosili, że rocznie raportuje się o około tysiącu przypadków „zombifikacji”.

Jak takie przypadki wyglądały?

Np. w jakiejś wiosce pojawiała się zmęczona, czasem chora, obdarta osoba. Bliscy rozpoznawali w niej zmarłą krewniaczkę, którą pochowali kilka czy kilkanaście lata temu.

Z czego wynikały takie przypadki? O co w nich naprawdę chodziło?

Pamiętajmy, że na Haiti życie jest bardzo ciężkie, śmiertelność duża, a rodziny spore. Poziom opieki zdrowotnej kiepski, na pewno musiało dochodzić do wielu przypadków chowania ludzi żywcem. Przecież nawet w znacznie zamożniejszych obszarach dochodzi do sytuacji, kiedy osoby, których zgon mylnie stwierdzono, budzą się w kostnicy. Cóż dopiero na Haiti! To sprawia, że łatwiej uwierzyć, gdy ktoś podaje się za krewnego, uznanego za zmarłego. Czytałem też pracę, które współczesny fenomen zombifikacji tłumaczą tym, jak trudno Haitańczycy przeżywają żałobę po bliskich i jak bardzo pragną kontaktu z tymi, z którymi prawidłowo nie udało się pożegnać. Wzmacnia to jeszcze wodu, które opiera się na kontaktach z duchami przodków. W religii tej granica między światem żywych i umarłych nie jest tak ścisła, jak w wierzeniach chrześcijańskich… Poza tym, w wierzeniach Haitańczyków postać zombie to nie tylko figura lęku przed niewolnictwem. Zombifikacja jest też postrzegana jako kara, jaką wspólnota (przez czarownika), nakłada na osobę, która drastycznie łamie obowiązujące w niej reguły życia: chciała oszukać sąsiadów, nie szanowała rodziny, prowadziła się w skandaliczny sposób. Powrót bliskiego z zaświatów jest więc dla rodzin i szansą, i zagrożeniem.

W drugiej połowie XX wieku Haiti doświadczyło brutalnej dyktatury Duvalierów – ojca (1957–71) i syna (1971–86). Czy ona też przełożyła się na wierzenia w zombie?

Na pewno nie pozostawało to bez wpływu. Już po upadku dyktatury pojawiały się np. opowieści o zombie, którymi okazywali się być wracający do domów więźniowie polityczni. Dyktatura ta była silnie związana z wodu. François Duvalier doszedł do władzy pod hasłem czarnej dumy i tradycji, walki z mulacką elitą mieszkającą w miastach i wyznającą na ogół chrześcijaństwo. Obaj Duvalierowie otaczali się kapłanami wodu. Dyktatura wspierała się też na działaniach lotnych brygad, tzw. Tontons Macoute. Co na polski można by przetłumaczyć jako baboki – „źli wujkowie”, którzy porywają dzieci. Oddziały TM atakowały pod osłoną nocy, pacyfikowały całe wioski (w tym np. Cazale, gdzie mieszkać mają potomkowie tych polskich legionistów, którzy wysłani przez Napoleona do walki z Haitańczykami, przyłączyli się do mieszkańców wyspy). Gdy dyktatura upadła, świątynie i kapłani wodu stały się celem oddolnych ataków grup prześladowanych pod rządami Duvalierów. Pojawiały się też zabawne hasła typu „uwolnić zombie”.

Wróćmy do zombie na Zachodzie. Czy popularność tej figury nie wynika też z tego jak my – podobnie jak Haitańczycy – czujemy się wyzyskiwani przez współczesny kapitalizm? Za zombie przebierali się uczestnicy ruchu Occupy Wall Street, w organizowanych przez nich zombie walkach żywy trup był figurą tego, jak współczesny kapitalizm wyniszcza nas pracą i jak nas zmienia w bezmyślnych konsumentów.

W Occupy Wall Street te wątki faktycznie były bardzo widoczne, ale nie tylko tam. Tym tropem idzie już film Świt żywych trupów. Tam ludzie chronią się przed zombie w centrum handlowym. I w pewnym momencie czują się nawet zadowoleni z tej sytuacji, mają dostęp do luksusowych dóbr, o jakim mogli tylko pomarzyć. Z kolei żywe trupy wyglądają z jednej strony jak zrewoltowany tłum domagający się sprawiedliwszego podziału dóbr, z drugiej – jak tłum szturmujący centra handlowe przy okazji jakiejś promocji.

Czy wszystkie obrazy zombie mają ten antykapitalistyczny wymiar? Z pewnością nie. Ale zombie i polityka łączą się czasem ze sobą w bardzo zaskakujący sposób. Po procesie Pussy Riot w Omsku miał być organizowany zombie walk w intencji uwolnienia dziewczyn z zespołu. Co mają mieć zombie do ich działalności, szczerze mówiąc, nie wiem. Może chodziło o to, że zombie to symbol – wbrew jego pochodzeniu – zachodnich wartości? W każdym razie władze rosyjskie cały ten pomysł zaniepokoił i zakazały imprezy. Z kolei w USA marsze zombie wykorzystywane są przez instytucje zajmujące się przygotowaniem ludzi do katastrof naturalnych i innych stanów zagrożenia.

Zombie łączy się też z wcale nie lewicową apokaliptyczną wyobraźnią. W książce stawiasz tezę, że dopóki taką popularnością cieszą się fantazje o apokalipsie zombie, dopóty Amerykanie nie dadzą się za nic przekonać do kontroli dostępu do broni palnej.

Myślę, że jest też wiele innych ku temu powodów. Ale na pewno kino czy telewizja pokazują, że w obliczu ataku zombie lepiej się zbroić, by móc się skutecznie bronić. W Stanach mamy względnie silną subkulturę preppersów: ludzi szykujących się na apokalipsę, gromadzącymi broń i zapasy. Obawiają się wojny, katastrof naturalnych, załamania gospodarczego. Popularność zombie w popkulturze odbija i te lęki.

Na koniec nie może się nie pojawić pytanie „zombie a sprawa polska”. Kontekst gospodarki pańszczyźnianej w Rzeczpospolitej szlacheckiej podobny był pod pewnymi względami do plantacji w Nowym Świecie. Obraz żywego trupa, zmienionego w żywą pracującą maszynę nie funkcjonuje jednak w naszym folklorze.

Nie. W polskiej kulturze przyswajamy dziś globalne trendy związane z figurą zombie. Czasem próbujemy nadać mu głębszy, historyczny sens, jak w Nocy żywych Żydów Igora Ostachowicza. Potencjał żywych trupów z naszej demonologii ludowej jest ciągle niewykorzystany. Bo choć nie mieliśmy zombie, to mieliśmy strzygonie. To byli nieumarli, wracający zza grobu. Opowieści o nich wzięły się z przypadków przedwczesnych pochówków, też pewnie nierzadkich na polskiej wsi w XVII, czy XVIII wieku.

Historie o strzygoniach nie mają jednak takiego ekonomiczno-politycznego wymiaru, jak te o zombie?

Mają inny. Osadzone są w surowych warunkach polskiej wsi. Gdzie starzy, niezdolni do pracy na roli ludzie są zbędni. Gdzie po śmierci od razu dzieli się ziemię zmarłego między krewnych. Gdy ktoś taki powraca zza grobu, zagraża nowym stosunkom własności, jest dla swoich bliskich wyłącznie problemem, upiorem, którego trzeba przegnać. Wedle haitańskich wierzeń zombie mogą zrzucić z siebie czar, gdy skosztują soli. Los strzygoni był zaś nieodwracalny – nawet jeśli pojawiły się w rodzinnym gospodarstwie, należało je zlikwidować i odprawić do grobu. Zombifikacja na Haiti mogła być karą ze strony lokalnej społeczności czy rodziny za popełnione przewinienia, wymierzoną przez czarownika.

Na ziemiach polskich strzygoniem zostawało się w wyniku ingerencji sił nadprzyrodzonych, tym niemniej znamiona przyszłego losu strzygonia sąsiedzi potrafili odkryć już za życia nieszczęśnika – wystarczyło, że był garbaty, kulawy, miał zrośnięte brwi czy podwójny rząd zębów. Czyli, przekładając na dzisiejsze wartości, niewiedza, nietolerancja i lęk w stosunku do „inności” napędzały w Polsce tropienie urojonych upiorów…

Moim zdaniem jest to materiał dla naszej popkultury, fabuła sama się pisze. Byłby to nasz oryginalny wkład w światową fantastykę. A takie opowieści przydałyby się i nam samym, Polakom. Zbyt mało rozmawiamy o tym, jak naprawdę wyglądało życie w Polsce kilkaset lat temu. Uznajemy się za potomków wielkich szlacheckich rodów, mało kto przyznaje, że jego przodkowie odrabiali pańszczyznę. Może ludowa demonologia jest kluczem do oswojenia Polaków z tą częścią ich historii?

Adam Węgłowski, rocznik 1975. Publikował m.in. w „Focusie Historia”, „Tygodniku Powszechnym”, „Zwierciadle”, „Śledczym”, „Sekretach Nauki” i na stronach serwisu „Ciekawostki Historyczne”. Wydał kilka książek, głównie poświęconych poszukiwaniom zapomnianych polskich bohaterów oraz polskich tropów w kulturze masowej (Bardzo polska historia wszystkiego, Labirynt Verne’a, czyli drugie życie kapitana Nemo). Wziął się również za pisanie powieści kryminalnych (Przypadek Ritterów o sprawie domniemanego żydowskiego mordu rytualnego w XIX-wiecznej Galicji).

Reynolds-Podrzyj-Wyrzuc-Zacznij

**Dziennik Opinii nr 257/2016 (1457)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij