Kultura

Majmurek: Hollywood hurtowo śni o krachu kapitalizmu

Podobno łatwiej jest nam wyobrazić sobie zagładę świata niż choćby skromną korektę istniejącego systemu społeczno-gospodarczego. Filmy takie jak nowa Pamięć absolutna dowodzą, że od jakiegoś czasu nie jest to do końca prawdą. Recenzja Jakuba Majmurka.

Gdybym miał po prostu pisać recenzję nowej wersji Pamięci absolutnej (w reżyserii Lena Wisemana), mógłbym zacząć i skończyć jednym zdaniem: to zły film, nie idźcie na niego. Zwłaszcza, jeśli jesteście miłośnikami prozy Philipa K. Dicka (film jest adaptacją jednego z opowiadań autora Ubika). Tak jak w większości filmowych adaptacji tej prozy (z wyjątkiem Blade Runnera i Przez ciemne zwierciadło) i tu nie udało się oddać jej paranoiczno-gnostycznego, psychodelicznego klimatu.

 

Bohater opowiadania stanowiącego kanwę filmu jest słabo opłacanym pracownikiem w świecie przyszłości. Marzy o podróży na Marsa, na którą go nie stać. Udaje się więc do zajmującej się wszczepianiem ludziom sztucznych wspomnień firmy Rekall, by kupić sobie wspomnienia marsjańskiej podróży. Wizyta uaktywnia jednak dawne wspomnienia: bohater był już naprawdę na Marsie, jako rządowy agent, jego wspomnienia zostały wymazane przez tajne służby. Całe jego dotychczasowe życie, jego najbardziej intymne wspomnienia nie były tak naprawdę jego własne, zostały spreparowane przez rządowych speców od manipulacji pamięcią. U Dicka sytuacja ta tworzy fabułę jak ze złego tripu czy mrocznej, gnostyckiej fantazji. Bohaterowi rozpada się cały obraz świata, podważona zostaje zasada rzeczywistości, nie wie, na ile w ogóle może o sobie powiedzieć „ja”, a świat, jaki odbierają jego zmysły, nazwać „rzeczywistym”. 

 

W kinie, mogło by się wydawać, ten stan paranoicznej gorączki, przypominającej senny koszmar można oddać o wiele bardziej sugestywnie niż w literaturze. Niestety w większości filmowych adaptacji Dicka filmowcy nawet nie próbują. Z jego prozy biorą wyjściowy pomysł i umieszczają go sensacyjnej fabule, gdzie bohater mierzy się nie z rozpadem rzeczywistości, ale z serią fizycznych wyzwań do pokonania. Film Wisemana nie jest tu wyjątkiem, ale nawet jako widowisko sensacyjne w sztafażu science-fiction jest mało inspirujący. Świat przyszłości zbudowany jest bez pomysłu, scenografia, praca kamery, obraz nie uwodzą wizualną inwencją. Filmowi brak nastroju, napięcia, nawet spektakl pościgów i wybuchów jest mało przekonujący i przewidywalny. Także gwiazdy (Colin Farrell, Kate Beckinsale, Jessica Biel) wypadają blado. Farrell choćby w Londyńskim bulwarze pokazał, że mimo warsztatowych ograniczeń potrafi na ekranie wytworzyć fascynującą aurę, także Beckinsale ma za sobą szereg znacznie bardziej udanych kreacji w tego typu filmowych widowiskach (Underworld). Nowa wersja Pamięci absolutnej wypada znacznie słabiej od wersji z 1990 roku w reżyserii Paula Verhoevena z Arnoldem Schwarzenegerem w roli głównej. Verhoeven miał do dyspozycji zupełnie archaiczną z dzisiejszego punktu widzenia technikę filmową, a mimo tego stworzył film o wiele bardziej wizualnie fascynujący, niejednoznaczny, jakoś bliższy psychodelicznym klimatom prozy Dicka.


Dlaczego więc w ogóle zajmuję się filmem Wisemana? Wydaje mi się on ciekawy z jednego powodu – pokazuje to, w jaki sposób zmieniają się ideologiczne współrzędne współczesnej kultury popularnej. Głównie, jak sądzę pod wpływem kryzysu gospodarczego i radykalizacji politycznej będącej jego efektem. Czy też może nie tyle radykalizacji, co większej otwartości na tezę, że liberalny kapitalizm nie musi być końcem historii.


Wszyscy znamy ciągle powtarzane przez słoweńskiego filozofa Slavoja Žižka zdanie, że łatwiej jest nam wyobrazić sobie zagładę świata – np. w postaci uderzenia w ziemię wielkiego meteorytu – niż choćby skromną korektę istniejącego systemu społeczno-gospodarczego. Filmy takie jak nowa Pamięć absolutna dowodzą, że od jakiegoś czasu, przynajmniej w odniesieniu do hollywoodzkich produkcji, nie jest to do końca prawdą. Film Wisemana nie śni bowiem w naszym imieniu o apokalipsie, zagładzie ziemi, kosmicznej katastrofie, ale o końcu niesprawiedliwego systemu społeczno-ekonomicznego. Ten system osadzony jest w fantastycznym świecie przyszłości, ale widz nie ma wątpliwości, że pod tym kostiumem kryje się współczesny kapitalizm. W filmie nie pojawia się wątek podróży na Marsa, za to świat po globalnej wojnie chemicznej podzielony zostaje na dwie nadające się do zamieszkania strefy: Federację Brytanii i położoną na antypodach Kolonię. W Kolonii tłoczy się cały trzeci świat: Azjaci, Rosjanie, na jej ulicach chińskie bary, orientalne prostytutki i biali robotnicy sąsiadują z neonami pisanymi cyrylicą. Kolonia stanowi dla Federacji źródło taniej siły roboczej, jej mieszkańcy co dzień odbywają (przy pomocy specjalnej kolejki przeprowadzonej przez środek ziemi) podróż do fabryk położonych w Federacji  i z powrotem – do swoich ciasnych mieszkań w Kolonii. Układ znany z relacji między białym Johanesburgiem a czarnym Soweto w RPA czasów apartheidu, czy dziś między Izraelem a terytoriami palestyńskimi. Czy w ogóle nie jest to typ idealny układu między kapitalistycznym centrum a jego peryferiami?


Grany przez Farrella bohater filmu, Douglas Quiad, jest robotnikiem pracującym w Federacji, mieszkającym w Kolonii. Gdy zmęczony swoim życiem odwiedza firmę Rekall odkrywa, że tak naprawdę był agentem Federacji wysłanym przez rząd do infiltracji Ruchu Oporu – walczącego przeciw podziałowi na Federację i Kolonię, domagającego się prawa robotników z antypodów do udziału w bogactwie, jakie wypracowują w Federacji. Infiltrując ruch zakochał się w jego bojowniczce i przeszedł na jego stronę. Jego dotychczasowe życie jest oszustwem – całego jego tożsamość robotnika w kolonii została mu wszczepiona przez rządowych agentów. W filmie obserwujemy jak Quaidowi i jego towarzyszom udaje się w  końcu zniszczyć ten niesprawiedliwy system. 


Jest to kolejny po Wyścigu z czasem Andrew Niccola (a do pewnego stopnia także po filmie Mroczny rycerz powstaje) zapis fantazji o krachu współczesnego kapitalizmu i systemu związanych z nim nierówności majątku, życiowych szans i władzy. I to krachu nie w wyniku naturalnej katastrofy czy inwazji kosmitów, ale zorganizowanego do walki gniewu wykluczonych. Wszystkie te filmy łączy jedno: zatrzymują się one na obrazie rozpadu starego porządku. Nie są w stanie wyobrazić sobie nowego – nowych form władzy, podziału pracy itd. To ciągle pozostaje poza granicami wyobraźni głównego nurtu filmowej popkultury.


Jaką funkcję pełnią te wyobrażenia załamania obecnych stosunków władzy? Badacze kina popularnego od dawna pokazują, że pod wieloma względami przypomina ono karnawał. Pozwala na transgresję, która z jednej strony zawiesza obowiązujące normy, pozwala je przekroczyć, ale z drugiej, robi to tylko po to, by w końcu wzmocnić „normalność”. Czy podobnej funkcji nie pełnią dziś generowane przez kino fantazje o klasowym buncie obalającym istniejący porządek? Czy takie kino przypomina firmy Rekall z opowiadania Dicka? Z tą różnicą, że w naszych głowach umieszcza nie tyle sztuczne wspomnienia z przeszłości, ile fantazje na temat przyszłości, których obecność w naszych głowach pełni taką samą funkcję – pozwala nam dalej jakoś funkcjonować w rzeczywistości. Opowiadanie Dicka nosiło tytuł Przypomnimy to panu hurtowo, dziś Hollywood śni dla nas coraz bardziej hurtowo wizję rewolucji. Marzyłaby mi się adaptacja Dicka, która problematyzowałaby ten nowy hollywoodzki sen, która pokazałaby widzowi jak bardzo jego sytuacja w fotelu kinowym przypomina sytuację Quaida na fotelu w laboratorium Rekallu tuż przed wszczepieniem sztucznych wspomnień. Ale to na pewno nie w dziele Wisemana – kiepskim, mimo politycznych akcentów miłych lewicy, filmie akcji nakręconym w filmowo nieciekawym fantastycznym świecie. 

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij