Czy one się kiedykolwiek w Polsce skończyły? Wciąż śnimy ten sen.
Jakub Majmurek: Podobał ci się film Disco polo?
Agnieszka Wiśniewska: Uśmiałam się na nim. Podobał mi się, choć spodziewałam się czegoś innego. Bałam się, że to będzie próba „antropologicznej” interpretacji zjawiska disco polo. Wyprawa na polską prowincję lat dziewięćdziesiątych, odtworzona w realistyczny sposób.
J.M.: Reżyser nakręcił wcześniej dokument o karierze zespołu Bayer Full w Chinach, można się więc było tego spodziewać.
A.W.: Tymczasem film jest fantazją o latach dziewięćdziesiątych. Bardzo konsekwentną. Opowiada o naszych marzeniach o wolności i kapitalizmie, jakie wyrobiliśmy sobie m.in. pod wpływem amerykańskich filmów. Jak z amerykańskiego filmu wygląda też u Bochniaka polska prowincja. Bohaterowie mieszkają w przyczepach, są kowboje i Meksykanie, z ziemi tryska ropa.
J. M.: Co kojarzy się z jednej strony z Aż poleje się krew, ale także – nie wiem, na ile to świadome odniesienie – z Summer Love, westernem nakręconym przez mieszkającego w Nowym Jorku artystę wizualnego Piotra Uklańskiego. Uklański zrobił film z polskimi i amerykańskimi gwiazdami, w którym także mówił o polskich fantazjach (o „zachodzie”, „Ameryce” itd.) przez klisze kina amerykańskiego.
A.W.: Filmowych nawiązań jest w Disco polo mnóstwo.
J.M.: Głównie do filmów, które oglądaliśmy jako dzieci – reżyser jest od nas o dwa lata młodszy – na kasetach VHS. Pojedynek na szosie, kino reaganowskie.
A.W.: Główni bohaterowie Disco polo ubrani są w kolorowe garnitury, niczym postaci z Miami Vice, którzy jako Policjanci z Miami lecieli wtedy w telewizji. Film opowiada lata dziewięćdziesiąte przez kino i świetnie się tym bawi. Ale jest też w Disco polo historia miłosna, młodzi ludzie walczący o sławę i uznanie.
J.M.: To schemat większości filmów i piosenek, nie tylko disco polo. Ubogi chłopak na progu kariery, księżniczka, którą więzi zły król, młodzi ludzi walczą, by ich miłość mogła się spełnić.
A.W.: A wszystko to poprzetykane przebojami.
J.M.: Które zapadają w pamięć. Do tej pory słyszę filmowe wykonanie Wolności („Miała matka syna”) zespołu Boys.
A.W.: Disco polo kojarzy mi się z takimi tytułami jak Spring Breakers czy Wilk z Wall Street. One z jednej strony oferują cytaty i intertekstualne gry, ale z drugiej są historie operujące na prostych emocjach i marzeniach. I to robi ten film. On splata fantazję kina, fantazje sprzedawane przez disco polo i fantazję społeczną lat dziewięćdziesiątych. Ta formuła oczywiście niesie ze sobą ryzyko. Można łatwo przekombinować w jedną albo drugą stronę. Bochniakowi udało się to wypośrodkować, daje radę. Ja w ogóle uważam, że o disco polo nie da się opowiedzieć inaczej niż przez fantazję, filmowe klisze.
J.M.: W latach dziewięćdziesiątych wszyscy śniliśmy bardzo intensywnie sen o kapitalizmie, dlatego być może nawet najbardziej realistyczne portrety tej epoki muszą być fantazjami. Więcej, ten sen śniliśmy już wcześniej, pod koniec PRL; lata dziewięćdziesiąte to nagłe ucieleśnienie tych snów. Czas, gdy można było chwytać tę rzeczywistość na gorąco, już minął, dlatego dziś trzeba ją inscenizować. A jeśli już coś inscenizować, to moim zdaniem najlepiej fantazję.
A.W.: Po latach nabraliśmy dystansu do tych fantazji, a Marcin Król powiedział nawet, że „byliśmy głupi”. Ja w Disco polo widzę też miejscami próbę zadania pytania, o czym właściwie śniliśmy, dokąd prowadziła nas migająca światełkami brama do lunaparku. Widać też, jak biedne w porównaniu z „oryginałem” często są te fantazje. Zamiast jachtu na Morzu Śródziemnym, jachcik na Mazurach; przy takich kręciło się discopolowe teledyski. Zamiast koncertu w Spodku, koncert w remizie, która udekorowana jest tak, jakby była Spodkiem.
Zastanawiam się też, czy jednak nie można by realistycznie mówić o latach dziewięćdziesiątych. W Jesteś bogiem jest taka próba.
J.M.: Tak, ale tam też są sny o sławie. Nagle w ten realizm wchodzą sceny jak ze snu. Na przykład gdy Magik gubi się w centrum handlowym w Czeladzi, na którego otwarciu gra. Bo też ta polska lat dziewięćdziesiątych była trochę w swojej materii nierzeczywista. Nie wiem, jak ty to pamiętasz, ale ja wspominam Polskę po ’89 roku trochę tak, jakby wyszła z obrazu prowincji w amerykańskim filmie. Jakieś objazdowe wesołe miasteczka, budy z hot-dogami, kowbojki i kapelusze, pikniki country w Mrągowie.
A.W.: I to się pojawia w tym filmie: wesołe miasteczko, jakie znamy z amerykańskiego kina…
J.M.: …tylko że pod Pałacem Kultury.
A.W.: Ale tam faktycznie było wesołe miasteczko w latach dziewięćdziesiątych. Nazywało się Cricoland.
J.M.: Ja po raz pierwszy stolicę odwiedziłem chyba w 2000 roku i niczego takiego nie pamiętam. Byłem przekonany, że to element fantastyczny w filmie.
A.W.: Ja pamiętam, jeździłam tam na karuzeli. Na Placu Defilad, gdzie później powstanie ogromny bazar, były porozstawiane karuzele i inne atrakcje, wszystko w kolorowych światełkach. Dla mnie to jeden z bardziej intensywnych obrazów początków transformacji. Zapowiedź, że teraz będzie kolorowo, nowocześnie, światowo.
J.M.: Bardzo szybko zaczęliśmy się tej estetyki wstydzić. Marzenia, na których pracuje film Bochniaka, mają dość dwuznaczny status. Z jednej strony jest to pewien vintage, hipsterska moda, a z drugiej jeszcze do niedawna ciążyło na tym piętno poważnego obciachu. Samo disco polo było nim bardzo długo naznaczone. Teraz Bochniak rozpoznaje w tym gatunku klucz do lat dziewięćdziesiątych. Obciach staje się tu estetycznym kluczem do Polski, sama kategoria „dobrego smaku” ulega problematyzacji. Tu znów mam skojarzenie ze światem sztuki współczesnej, tym razem z tym, co robi Jeff Koons. Zresztą przed przyczepą jednego z bohaterów Disco polo stoi dmuchana żyrafa podobna do dmuchanych zwierząt, jakie Koons wystawiał w galeriach, inscenizując je jak minimalistyczne dzieła sztuki.
Masz wrażenie, że ten film zdejmuje ostatecznie stygmat obciachu z disco polo i najntisów?
A.W.: Nie wiem, czy z disco polo, ale na pewno z lat dziewięćdziesiątych. Reżyser był wtedy dzieckiem, „obciach” lat dziewięćdziesiątych to dla niego świat dzieciństwa. Wspomnienia o objazdowym lunaparku i kasetach wideo. Zawsze koloryzujesz dzieciństwo, wspominasz je jako magiczny czas. I to się dzieje w tym filmie. Lata dziewięćdziesiąte zostają tu zalegitymizowane jako część naszej historii społecznej. I w tej przestrzeni pojawia się w tym filmie disco polo. Znów, nie w formie etnograficznej rekonstrukcji. Przeboje z lat dziewięćdziesiątych sąsiadują ze współczesnymi, np. z Ona tańczy dla mnie. W ogóle kino odkrywa teraz lata dziewięćdziesiąte, zaczyna je nam opowiadać. Yuma, Jesteś bogiem, a teraz Disco polo.
J.M.: Ciekawe jest też to, że disco polo było najmniej spenetrowanym przez wielki, międzynarodowy kapitał segmentem rynku muzycznego. I paradoksalnie najmniej imitacyjnym. Mniej niż polski hip-hop. Widzimy w Jesteś bogiem, że chłopcy z Paktofoniki zasłuchani są w MTV i śnią sen o tym, że katowickie Osiedle Tysiąclecia to Washington Heights. W tym sensie fantazja o disco polo jest też fantazją o polskim, ludowym kapitalizmie.
A.W.: I o nowoczesności. Pamiętam, jak pokazałam teledysk Ole, Olek naszemu koledze z Ukrainy, Oleksiejowi Radynskiemu. Uderzyło go, jak to jest wszystko nowoczesne. Jakiś czarnoskóry tancerz, kandydat na prezydenta wywijający na scenie. Liosza pokazał mi wtedy wideo z piosenką ukraińskiego profesora akademickiego i polityka, wykładowcy Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Kultury i Sztuk Pięknych – facet śpiewa otoczony tancerzami przebranymi za pierogi. Wygląda to naprawdę anachronicznie.
J.M.: Zastanawia mnie, jaka jest właściwie polityka tego filmu wobec fantazji, na których pracuje. Zanurza nas w nich czy pozwala się krytycznie zdystansować?
A.W.: Wydaje mi się, że zanurza. Wchodzisz w tę fantazję, wciąga cię, uruchamiają się wspomnienia. Choć ja na końcu przestraszyłam się tej fantazji.
J.M.: Czego konkretnie?
A.W.: Tego, że nie ma w niej dla mnie miejsca. To znów jest film o chłopakach.
J.M.: W filmie jest też przecież dziewczyna.
A.W.: Która najpierw jest dziewczyną jednego faceta, a potem drugiego. Ja jednak lubię filmy, w których kobieta jest czymś więcej niż obiektem rywalizacji mężczyzn. Jest podmiotowa. Na szczęście ten film nie jest eksploatacyjny, jak bywa disco polo. Każdy, kto spał w hotelu i oglądał Polo.tv, wie, jak wygląda teledysk disco polo i jak tam przedstawiana jest kobieta.
J.M.: Nie różni się to chyba specjalnie od przeciętnego teledysku hip-hopowego.
A.W.: Nie różni. Także od popowego. Choć w popie kobiety mogą być gwiazdami i grać świadomie swoim uprzedmiotowieniem. W tym filmie uprzedmiotowienia nie ma. To jest różnica między Disco polo a Wilkiem z Wall Street, gdzie kobiety ubrane są w sznurek. Tu, nawet jak się pojawiają w jednoznacznie seksualnym kontekście, to tego sznurka jest przynajmniej więcej. Ale mimo to dla mnie w tym filmie nie ma miejsca. Nie będzie wielkim spojlerem, gdy powiem, że Gender ginie rozstrzelany w podziemiach Pałacu Kultury. Gender to zespół, którego członka gra Tomasz Niecik, autor przeboju Cztery osiemnastki. Po rozstrzelaniu genderu zostajemy właśnie z kulturą „czterech osiemnastek”. Czy chcę żyć w takim świecie? Raczej nie. Gdy w finale słyszymy Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina, mam z tym problem.
J.M.: Nie chcę polemizować z twoim doświadczeniem jako widza-kobiety, wierzę mu. Ale to zakończenie jest jednak szalenie ironiczne. Piosenka Bo wszyscy Polacy zainscenizowana jest jak ostatni numer w Wielkim Liberace. Przez odniesienie do postaci Władzia Liberace – geja, polskiego Amerykanina, katolika, wcielenia glamouru – Polska i polskość zostają squeerowane. To delektowanie się swojskością, przaśnością czy patriarchalnymi schematami ma tu dialektyczny charakter. Porównajmy Disco polo na przykład z Młodymi wilkami – film Żamojdy to fantazja naiwna, nie wiemy, że śnimy, sen bierzemy za rzeczywistość. W Disco polo jest inaczej. Choć sam nie wiem, może ten queer, dialektyka i ironia są czytelne tylko dla części publiczności, dla reszty zostaje zupełnie niedialektyczna afirmacja przaśnej, patriarchalnej polskości. No właśnie: dla kogo jest ten film? Kto na niego pójdzie?
A.W.: Sama się zastanawiam. Z jednej strony Disco polo będzie miało takiego odbiorcę jak ty, który dostrzeże tam przerabianie polskiej historii, filmowe odniesienia, sztukę współczesną. Z drugiej strony może na to pójść ktoś, kto po prostu słucha Niecika.
J.M.: A ta grupa w ogóle chodzi do kina?
A.W.: Może teraz poszli na 50 twarzy Greya. To na pewno jest wyzwanie dla twórców: przyciągnąć publiczność, która nie chodzi na co dzień do kina. Nie wiem, czy hipsterska fantazja o latach dziewięćdziesiątych do nich trafi, to bardzo ciekawe pytanie. Chciałabym, żeby ten film swoją publiczność znalazł. Bo to jest dobre kino. Może nie arcydzieło, może nie kamień milowy, ale choć boję się trochę fantazji, którą on sprzedaje, lubię ten film.
Zadaję też sobie po nim pytanie: czy lata dziewięćdziesiąte kiedykolwiek się w Polsce skończyły? Kiedy słucham co rano w radio, że „jesteśmy młodą demokracją” albo czytam wywiad z Henryką Bochniarz, która mówi, że jako „gospodarka na dorobku” nie możemy sobie pozwolić na łupienie przedsiębiorców podatkami, to mam wrażenie, że ciągle śnimy ten sen. Na którymś kanale w TV pewnie można znaleźć Policjantów z Miami.
J.M.: Jasne, że śnimy ten sen. Dlatego to tak ważny film. Pokazuje, że kluczem do rzeczywistości jest fantazja. Wyłamuje się z wywiedzionego z kina moralnego niepokoju małego realizmu psychologicznego, który mnie strasznie irytuje. Z radością witam każde odejście od tego idiomu, zwłaszcza tak zabawne.