Czytaj dalej, Film

Uwagi o skłamywaniu historii

Dzisiejszy reportaż aż roi się od podglądania. Najchętniej pisze się o człowieku, dużo mniej chętnie o zjawisku, zdarzeniu, problemie.

Zaćma Ryszarda Bugajskiego jest bardzo złym filmem. Bo: ulega wszystkim słabościom i pokusom autora, który grzebie w cudzym życiu bez grama empatii, przeciwnie – grzebie, bo szuka „mocnych” scen i uważa – tak mówi – że pokazuje prawdę. Bo: jest schematyczny. Każdy schemat jest zły z zasady, ale ten tu – najgorszy. Pokazuje bestię w ludzkim ciele – komunistkę i Żydówkę, która torturuje (skoro bestia, to dostarcza sobie tym sposobem przyjemności seksualnych) młodego, pięknego, odważnego, który nazywa się Chrystus. A potem odważny i piękny umiera, a Żydówka zostaje z krwią Chrystusa na rękach. W strukturze filmu jest jeszcze kilka schematycznie poprowadzonych wątków. Skoro zła, to: zła, nieczuła, wyrodna matka, porzuca dziecko. I jeszcze jeden trop w schemat się wpisujący – Żydówka szuka dla siebie moralnego oczyszczenia, ratunku dla swojej duszy i – według scenariusza – może go znaleźć tylko w Kościele katolickim, pod figurą Jezusa Chrystusa – Wybaczyciela.

I w zasadzie wszystko mogłoby się zgadzać: Żydówką była, torturowała, odkupienia w Kościele szukała – gdyby to nie była opowieść o Julii Brystygierowej. Pewnie, że dociekliwy i nieschematycznie myślący scenarzysta-reżyser (Bugajski występuje tu w podwójnej roli) poszukałby innych tropów, które mogłyby się ułożyć w jakąś równowagę skomplikowania.

Ale Bugajski nie dość poszukał. A to, co „znalazł”, jest często nieprawdziwe. Julia Brystygierowa nie była złą matką – nie powiedział tego jej syn, który mieszkał kilka ulic od reżysera-scenarzysty. W archiwach nie zachowały się dokumenty ani nawet żaden strzęp potwierdzonej relacji, który wskazywałby na okrucieństwo stosowane przez Julię Brystygierową w czasie przesłuchań. Nie ma nic! (Patrycja Bukalska, autorka książki Krwawa Luna, szukała uparcie i nie znalazła). Reżyser-scenarzysta nie szukał, tylko założył i założenie sfilmował. Nie ma żadnego śladu, że Julia Brystygierowa spotkała się z kardynałem Wyszyńskim w Laskach. Być może dlatego zarządzający Laskami nie zgodzili się na użycie tego miejsca i jego nazwy w filmie, uważając, że reżyser-scenarzysta pisze swoją historię. Laski zostały zatem zmienione na Górki.

Bugajski nie dość poszukał. A to, co „znalazł”, jest często nieprawdziwe.

I szkoda, że tym tropem nie poszedł Ryszard Bugajski. Nie bolałby wielu taki film, gdyby jego bohaterka nazywała się Maria Kowalska albo Ruta Finkel. Jednym by się trochę podobał, innym – mniej. Byłby trochę złym filmem. Ale nikt nie zarzuciłby reżyserowi kłamliwego pisania historii. I jeśli nawet z ignorancji, a nie ze złej woli to wynika – żadne to usprawiedliwienie.

Zaćma Ryszarda Bugajskiego jest złym filmem. Bo: scenariusz jest skuszony – posługując się nieprawdą historyczną, która wychodzi jak słoma z dziurawych butów, reżyser broni się, mówiąc, że to… nie jest film historyczny. A kluczowa scena, która pomyślana jest jako kontrapunkt w fabule (spotkanie bohaterki z kardynałem Wyszyńskim), trwa bardzo długo (17 minut) i… nic do opowieści nie wnosi (kardynał milczy, a bohaterka nie umie powiedzieć, dlaczego tak bardzo chciała z nim rozmawiać). Bo, jeszcze: główna rola obsadzona została źle. Aktorka stosuje przede wszystkim jeden środek wyrazu – papierosy pali bez przerwy, nawet w kaplicy pod krzyżem i w obecności prymasa. Żadnego obrazowania jej wewnętrznej przemiany (z krwawej komunistki w łagodną katoliczkę) nie zauważamy w tej postaci, która jest najzwyczajniej niewiarygodna. A takie, jak rozumiem, przemienienie duszy było założeniem scenariuszowym. Niezależne od faktów historycznych. Nie wiemy nic na temat potrzeby konwersji Julii Brystygierowej. A może jeździła do Lasek, bo lubiła rozmawiać z inteligentnymi kobietami, między którymi było kilka Żydówek?

Zaćma, czyli niekończąca się pokuta

Reżyser zakłada jakieś wewnętrzne cierpienia bohaterki (i nie umie ich specjalnie pokazać), a my o tych cierpieniach znikąd nie wiemy nic. A może Julia Brystygierowa pogodziła się ze sobą, może uzyskała wybaczenie od ludzi, których krzywdziła i spokój duszy odnalazła w jodze, medytacji i opiece nad wnuczką, którym to zajęciom oddawała się w ostatnich latach swojego życia? Bo: widz nie ma żadnej szansy, by poczuć empatię wobec bohaterki filmu – musiałby się dać nabrać, skoro reżyser bez jakiegokolwiek współczucia opowiada swoją historię. I wreszcie bo: historia znowu została skłamana i widz wyjdzie z kina zmanipulowany.

*

Modne jest dziś jakoś, przyjęte i chwalone, podglądanie cudzych żyć, opisywanie według własnego wyczucia albo braku wyczucia, sztukowanie dopowiedzeniami fałszującymi – bez wstydu i bez odpowiedzialności. Dzisiejszy reportaż aż roi się od podglądania. Najchętniej pisze się o człowieku, dużo mniej chętnie o zjawisku, zdarzeniu, problemie. Podpatrywanie innych podnosi adrenalinę, pobudza krew w żyłach i wydaje się, że życie autora staje się bardziej emocjonujące i ciekawe. Najchętniej podglądane jest to, co trudno dostępne, choć trochę tajemnicze, bo wówczas tropiciel sensacji może zostać odkrywcą i może się w swoim odkryciu pogrzać przez pięć minut – być zarówno częścią niezwykłej historii, jak i niezwykłym jej odkrywcą.

Olga Wróbel: Kobiece biografie bez klisz

Wydaje się, że pisanie o cudzych życiach ma sens wtedy, kiedy inne cele piszącemu świecą: on sam chce się czegoś dowiedzieć, nauczyć, czyli pojąć coś, co trudne, a także odważa się z innymi swoimi odkryciami podzielić. I jeszcze: co wydaje mi się najważniejsze – opisywacz opisuje z empatią, z szacunkiem dla cudzego losu, nawet jeśli jego bohater nie jest rzeczywiście jego bohaterem, nawet, jeśli robił w życiu rzeczy nieszlachetne i złe – opisywacz losu nie jest jego sędzią, ani nawet arbitrem jego zachowań.

Dużą atrakcją dla podglądacza w Polsce jest Żyd, a jeszcze lepiej Żydówka, z trudnym, czyli według innego kodu, barwnym życiem, o co w przypadku Żydów dość nietrudno. Najchętniej już nieobecny, mniej chętnie – obecny. Mówienie o ludziach, którzy odeszli, których ani zapytać nie można, ani też oni nie mogą odnieść się do opowieści, daje – wydaje się – dużą swobodę. (Wtedy, czasem tylko, bohater drugoplanowy zaskoczy i upomni się o swoje prawa). Autor zaposiada swojego bohatera, w pewnym sensie go ubezwłasnowolnia, właściwie dokładnie to robi. Jeśli bohater nie mówi swoim głosem, a jest opowiadany, to właśnie takie uprzedmiotowienie jego opowieści i losu następuje.

Dużą atrakcją dla podglądacza w Polsce jest Żyd, a jeszcze lepiej Żydówka.

Gdzie jest granica nieprzekraczalna, jakie intymności trzeba chować przed czytelnikiem naszego zapisania? Często bohaterowie wybrani do tekstu bronią się przed dziennikarskim wścibstwem. Opowiadają ostrożnie, chowają za słowami zastępczymi emocje wstydliwe, proszą o staranny zapis, oczekują autoryzacji i często zgody na tekst albo na jego fragmenty nie wyrażają. A dziennikarz, autor hula jak halny. Z własnym słowem trudno mu się rozstać, a jeszcze trudniej z myślą pracowicie utkaną. Więc trochę się zgadza, trochę nie, i przekonuje, czasem-często pozostaje przy swojej narracji. I tak się dzieje, kiedy bohater jest obok i nie można go całkiem zignorować. Plan jest czysty, kiedy autor jest jedynym specjalistą od cudzego życia.

Jak pisać? I jak nie pisać? Słuchać cudzej opowieści uplecionej w cudzych słowach – tak. Ale domyślać się cudzej historii i zapisywać ją własną myślą i słowem – nie. W każdym razie zdecydowanie nie wtedy, kiedy to domyślanie / wymyślanie może wyrządzić krzywdę albo narzucać kłamstwo. Przypatrujmy się cudzym losom, ale ich nie podpatrujmy – w podpatrywaniu gubi się jasność intencji i zamiarów.

Biografia manipulowana to nowy gatunek w literaturze słowa i obrazu. Zbiera autor pomysłu zdania zapisane, sytuacje sfotografowane, głosy zasłyszane. Wrzuca do „garnka”, który ogarnia materię i w końcowym etapie staje się formą dla wymyślonej treści (tekst prasowy, książka, film). Ale wrzuca te, które chce, i tak, jak chce. O wszystkim decyduje on: o wyborze mikroopowieści, o jej zredagowaniu (lub zmontowaniu) i co najważniejsze – o sensie, który jej nadaje.

Biografia manipulowana to nowy gatunek w literaturze słowa i obrazu.

Bywa, że bolesna jest świadomość odbiorcza (czytelnika, widza), która odkrywa jakieś bezwstydne zderzenie dwóch światów. Świata nieobecnych (rzadziej obecnych) starych bohaterów własnych żyć, pełnych cierpienia nieludzkiego, upokorzenia człowieczego, śmierci codziennej. A po całkiem drugiej, odległej stronie jest świat młodych, wychowanych w świecie zbytku materialnego i skrótów moralnych, tak sobie wykształconych, ale pewnych siebie i swego wyrokowania jak niczego innego. Osąd jednoznaczny jest zupełnie nieuprawniony. Uprawnione są wszelkie wątpliwości, znaki zapytania, wieloznaczności i niedomówienia. Bo wiedzieć o cudzym życiu nie można (często o własnym wie się mało i nietrafnie). Każde życie można opowiedzieć, jak tylko się chce. W każdym losie jest ciemność i jasność, dobro i zło, odwaga i tchórzostwo. I nikt nie wie, żaden człowiek tu, jaki jest osąd dla życia ostateczny.

***

(H)anka Grupińska – pisarka, dziennikarka, reportażystka. Współpracowała z pismami podziemnymi, była współzałożycielką i wydawczynią poznańskiego „Czasu Kultury”. Opublikowała m.in. książki Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego, Najtrudniej jest spotkać Lilit. Opowieści chasydzkich kobiet, Odczytanie listy. Opowieści o powstańcach żydowskich, 12 opowieści żydowskich i Buntownicy. Polskie lata 70. i 80. (wraz z Joanną Wawrzyniak).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij