Film

„Spring Breakers”, czyli podróż do dna fantazji

Nie chodzi tu o narzekanie na „hedonistyczną, pozbawioną ideałów młodzież”, która zamiast udzielać się politycznie czy społecznie, imprezuje i bawi się w gangsterkę.

Harmony Korine w ankiecie dla portalu Rotten Tomatoes wśród swoich pięciu ulubionych filmów wymienił m.in. Bitwę w niebie Carlosa Reygadasa i sekstaśmę Pameli Anderson („ciągle uważam, że to bardzo niedocenione i niezrozumiane dzieło” – napisał). Jego najnowszy film, Spring Breakers zdaje sprawę z obu tych fascynacji. Korine pojawił się w kinie jako cudowne dziecko, gdy jako jeszcze nastolatek napisał scenariusz, który na ekran przeniósł kontrowersyjny fotograf Larry Clark. Powstał skandalizujący film Dzieciaki (1997) – obraz dnia z życia nowojorskiej młodzieży włóczącej się po mieście, przesiadującej na murkach i placach, narkotyzującej się, uprawiającej seks, krzywdzącej siebie i innych.

Od czasu Dzieciaków Korine nakręcił cztery pełne metraże, kilkanaście filmów krótkich, kilka wideoklipów i reklam. Jego własne, kręcone już bez Clarka, kino było nie tylko o wiele mniej moralizatorskie, ale także luźniejsze dramaturgicznie, często afabularne, unikało spektakularnych przyjemności i konfrontowało widza z niepokojącymi, ziarnistymi, zmuszającymi oko do wysiłku obrazami (Korine nakręcił pierwszy amerykański film zrealizowany ściśle według zasad Dogmy, często posługiwał się także taśmą VHS).

Spring Breakers to pozornie najbardziej mainstreamowy i najłatwiejszy w odbiorze film Korine’a, najsilniej zanurzony w imaginarium współczesnej popkultury. A jednak jego „łatwość” jest pozorna. Sięgając po zużyte popkulturowe klisze, Korine zabiera nas w szaloną, przypominającą naprawdę mocny trip, podróż w samo serce fantazmatów młodości, witalności, szczęścia tworzonych przez współczesną popkulturę. Prostą, łatwą do streszczenia fabułę komplikuje, rozbijając sceny, przetykając je gęsto retro- i futurospekcjami. 

Pierwsza scena z filmu Korine’a równie dobrze mogłaby pochodzić z jakiejś kampusowej komedii dozwolonej od lat 15, reality show nadawanego wieczorem przez MTV, wideoklipu muzyków wykonującej w zasadzie każdy gatunek muzyki (być może poza country), filmowego cyklu z miękką erotyką w stylu Girls Gone Wild czy pornograficznych produkcji ze stron typu Dare Dorm (prezentujących rzekomo nagrane przez studentów i studentki amatorów filmiki ze studenckich imprez płynnie przechodzących w orgie).

Zaraz po napisach początkowym i tytule od razu rozpoznajemy, że chodzi o studentów na przerwie wakacyjnej. Dla amerykańskich żaków jest to jeden ze studenckich rytuałów, gdy na tydzień, dwa opuszczają swoje kampusy, by pić, bawić się, eksperymentować z narkotykami i seksem w którymś kurortów. Przynajmniej ci, których na to stać.

Bohaterek Korine’a nie stać. Cztery dziewczyny z niewymienionego z nazwy college’u z kampusem „pośrodku niczego” nudzą się na uczelni, cierpią na wykładach, odliczają dni do wiosennej przerwy. Gdy jednak ten upragniony czas nadchodzi, okazuje się, że gromadzone miesiącami oszczędności nie starczą na wyjazd. Dziewczyny nie poddają się, rabują przydrożny diner i ze zdobytymi w ten sposób pieniędzmi jadą na Florydę. Podczas jednej z imprez łapie ich policja. Dziewczyny z więzienia wyciąga miejscowy gangster o adekwatnym do jego stylu pseudonimie Alien (rewelacyjny w tej roli James Franco). Alien handluje narkotykami, w domu ma arsenał broni, dosłownie tarza się w pieniądzach, choć jest biały nosi się i wysławia jak Afroamerykanin, ma też dość przerażające złote zęby. Alien wyraźnie zafascynowany jest czwórką dziewczyn, chce uczynić z nich część swojej bandy. Choć dwie dziewczyny przestraszone wracają, skąd przyjechały, dwie zostają i razem z nim wikłają się w konflikt z miejscowym czarnym gangsterem Archiem (w tej roli akurat podczas kręcenia wyjątkowo nieprzebywający w więzieniu raper Gucci Mane).

Od momentu napadu na diner film staje się dziwnie intensywny, wszystko, co obserwujemy, z jednej strony daje się uzasadnić w kluczu realistycznej motywacji, ale jednocześnie mamy nieodparte wrażenie, że tego wszystkiego jest „za bardzo” i „za dużo”. Obcujemy bowiem z zapisem pewnych fantazji o seksie, przemocy, młodości. Do tego z bohaterami, którzy są jednocześnie ofiarami tych fantazji i ich uosobieniem: aspirującymi gangsterami, zseksualizowanymi młodymi dziewczynami w bikini itd.

Korine podróżując do jądra tych fantazji, obnaża ich infantylizm, ale jednocześnie pokazuje, że wszyscy jesteśmy w nie uwikłani i przez nie uwiedzieni. Jego film nie ma nic z dydaktyzmu czy moralizatorstwa, nie chodzi tu o narzekanie na „hedonistyczną, egoistyczną, dziecinną, pozbawioną ideałów młodzież”, która zamiast działać w harcerstwie, udzielać się politycznie czy społecznie (a przynajmniej czytać poezję), imprezuje, odurza się i bawi w gangsterkę. Postawa Korine’a jest od tego jak najdalsza, co sprawia czasem trudności polskim krytykom. Z Jackiem Szczerbą na czele, który w filmie dostrzegł dydaktyczną opowieść – bo przecież zaczyna się on w kościele, a w rolach czterech dziewcząt „zaangażowano gwiazdy kojarzące się poczciwie”.

Rzeczywiście wśród wykonawczyń głównych ról znajduje się gwiazda Disneya Selena Gomez, gwiazda grzecznego cyklu High School Musical Vanessa Hudgens czy znana z serialu ABC Family Słodkie kłamstewka Ashley Benson. Ale w takim castingu nie chodzi, jak chce Jacek Szczerba, o to „by panoszące się na ekranie wizje nie skusiły młodej publiczności”. Obsadzenie Hudgens i Gomez w takich rolach pokazuje splątanie różnych fantazmatów, jakie współczesna popkultura tworzy wokół młodych kobiet. Obnaża poplątanie fantazji pornograficznych i tych o „niewinności”, fantazji o „czystych księżniczkach” i tych z rodem z Girls Gone Wild, nakładanie się upupienia przez infantylizm naiwności i niewinności oraz pornograficznego uprzedmiotowienia.

A jednak w filmie dwie dziewczyny Candy (Hudgens) i Brit (Benson) skutecznie przechodzą przez podróż aż do dna snu, do krańca fantazji i z powrotem. Podejmują grę z wszystkim potencjalnie dla nich niebezpiecznymi, uprzedmiatawiającymi je fantazjami i radośnie wychodzą zwycięsko z konfrontacji z nimi. Trochę jak bohaterki surrealistycznych Stokrotek Very Chytilovej, trochę jak Thelma i Louise z happy endem. I w tym szczęśliwym zakończeniu, jeśli gdziekolwiek, kryje się dydaktyka Korine’a. Nie polega ona na moralizowaniu, ale na eksponowaniu struktur otaczających nas fantazji. Których nie możemy nigdy do końca przekroczyć, ale przynajmniej możemy poruszać się w nich trochę bardziej świadomie, nie pozwalając do końca im się podporządkować. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij