Film

Nowe Horyzonty: Co wybrać? [przewodnik Majmurka]

Na festiwalach nigdy nie udaje się obejrzeć wszystkiego. Dziennik Opinii podpowiada, co naprawdę warto.

W czwartek wieczorem rusza festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty, największa letnia impreza filmowa w Polsce. Jak co roku bogactwo programu przytłacza, nie daje się ogarnąć w całości. Co wybrać z tego nadmiaru? Oto kilka wskazówek.

Mocne otwarcie

Już samo otwarcie festiwalu jest bardzo mocne. Imprezę rozpocznie Zupełnie Nowy Testament belgijskiego reżyser Jaco van Dormaela – przezabawna, obrazoburcza komedia (anty)teologiczna. W filmie Zupełnie Nowy Testament – tytułowy Bóg jest mało sympatycznym mężczyzną w średnim wieku, całymi dniami włóczącymi się w kapciach i kalesonach po ciasnym mieszkaniu i terroryzującym żonę i córkę. W wolnych chwilach zamyka się w swoim pokoju, gdzie przy pomocy archaicznie wyglądającego komputera uprzykrza życie ludziom na Ziemi. Córka Boga ma tego wszystkiego dość, ucieka z domu, podobnie jak kiedyś jej brat, zstępuje na Ziemię, zbiera nowych apostołów i dokańcza rewolucję, jaką kiedyś rozpoczął Jezus i apostołowie. Cudownie anarchiczne kino, pełne absurdalnego, surrealistycznego humoru – zwłaszcza dla wszystkich przedstawicieli lewicowo-liberalnej cywilizacji śmierci pozycja obowiązkowa.

Ja film van Dormaela widziałem już w Karlovych Varach i festiwal zacznę od Zabójczyni – nowego dzieła tajwańskiego reżysera Hou Hsiao-hsiena i współpracującej z nim od lat aktorki Shu Qi. Ten klasyk powolnego, medytacyjnego, społecznego kina z Tajwanu żegna się – jak sam twierdzi – tym dziełem z kinem, jednocześnie zwracając się ku temu, co w tradycji kina z chińskiego obszaru kulturowego najbardziej źródłowe: fantastycznego, osadzonego w głębokiej przeszłości kina walki, wuxia. Pokazywany w Cannes film zbiera świetne recenzje, wychwalające rolę Shu Qi i niezwykłą plastyczną urodę obrazu.

Paryżanin i Euroazjata

Impreza Romana Gutka zawsze słynęła też z ciekawych retrospektyw. W tym roku widzowie będą mieli szansę zapoznać się z kinem Litwy oraz twórczością trzech autorów: Tadeusza Konwickiego, Philippe’a Garrela i Šarūnasa Bartasa. Tego pierwszego nie trzeba chyba czytelnikom DO przedstawiać, skupię się więc na dwóch pozostałych.

Garrel od lat 60. pozostaje jednym z najbardziej niezależnych i osobistych twórców francuskiego kina, być może najsilniej ukształtowanym przez dziedzictwa Maja ’68. W latach 60. Garrel był czołowym dandysem Paryża, przywódcą grupy młodych ludzi włóczących się po mieście, pijących wino, czytających Marksa, Che Guevarę i Nieztschego, przesiadujących godzinami przy filmach Godarda albo przy swoich ulubionych obrazach w Luwrze. Już jako nastolatek Garrel portretował w filmie swój świat i pozostał mu do końca w swojej twórczości wierny. Jego kolejne, bardzo osobiste filmy dokonują rozliczenia z tym utopijnym okresem, z przegraną rewolucją i strzaskanymi życiorysami, jakie zostawiła po sobie. Wrocławska retrospektywa przedstawia przekrój całej twórczości Garrela. Od unikatowych, trudno dostępnych, odrealnionych, awangardowych, często śladowo narracyjnych filmów z lat 60. i 70., po jego dzieła współczesne, bardziej narracyjne, realistyczne, na różne sposoby tematyzujące biografię reżysera. Z tego pierwszego okresu na szczególną uwagę zasługuje Łoże dziewicy (1971) – historia paryskiego Maja ’68 opowiedziana przez pasyjny mit, historię chrystusowej męki.

Gdyby ktoś planował obejrzeć tylko jeden film Garrela, polecam Nie słyszę już gitary (1991).

W najspójniejszej formie można tam znaleźć wszystkie tematy nawiedzające jego kino od lat 70.: przegrana rewolucja, wypalające się ideały młodości, skazana na klęskę miłość, młodość i talent zniszczone przez narkotyki, bohater próbujący nie ulec przytłoczeniu ciężarem melancholii.

Bartas jest z kolei najciekawszym przedstawicielem kina Litwy, zaliczanym do czołowych twórców kina neomodernistycznego. Jego kino nie spieszy się, opowiada obrazem, nie słowem, skupia się na tym co irracjonalne i afektywne. Potrafi przy tym w interesujący sposób posługiwać się gatunkowymi konwencjami, co doskonale widać w grającym z motywami kina gangsterskiego Euroazjacie (2010). W filmie tym być może najwyraźniej widać, w jaki sposób kino Bartasa konstruuje litewską tożsamość. To nie Litwa Miłosza czy Mickiewicza, ale Litwa poradziecka, skrawek dawnego rozciągającego się na dwa kontynenty imperium, część euroazjatyckiego stepu, po który snują się bohaterowie i bohaterki reżysera.

Bartas odkrył rosyjsko-francuską aktorkę, znaną między innymi z 29 Palms Brunona Dumonta, Jaketarinę Gołubiewą, zmarłą niedawno samobójczą śmiercią. Jednym z ich najbardziej niezwykłych wspólnych projektów jest obraz Niewielu z nas (1996). Kobieta, grana przez Gołubiową z nieznanych widzowi przyczyn przybywa do wioski Tofalarów – liczącego niecały tysiąc osób, wyznającego szamanizm turańskiego ludu z Gór Sajan na Syberii. Nie zna ich języka, nie może się z nimi komunikować słowem. Z tej sytuacji powstaje niezwykły film, nie tylko portret wyobcowania i zagubienia, zderzenie z estetyką wzniosłości natury, ale także propozycja zupełnie innego kina dźwiękowego – takiego, które nie polega na słowie i dialogu i odrywa filmowy dźwięk od semantyki.

Warto też, jak sądzę, zwrócić uwagę na obrazy z kurowanej przez Jagodę Murczyńską sekcji Nowe Horyzonty Języka Filmowego. Poświęcona jest ona w tym roku kostiumowi w filmie. Będziemy mogli zobaczyć między innymi pierwszy etiopski film science ficiton, Okruchy, fabularny debiut uznanego dokumentalisty Manuela Llanso. Ja z przyjemnością obejrzę też w końcu na dużym ekranie dwa filmy: Orlando (1992) Sally Potter – jeden z najpiękniejszych znanych mi wizualnie filmów, historię androgynicznego bohatera, wędrującego przez stulecia i zmieniającego płeć w zależności od epoki (wielka rola Tildy Swinton) – oraz monumentalnego Lamparta Viscontiego.

Artyści w konkursie

Clou każdego festiwalu jest konkurs. Konkurs na NH stał się już marką samą dla siebie. Uczestnicy festiwalu wiedzą, że filmy konkursowe oferują kino ekstremalne, eksperymentujące, odważne pod każdym względem. Czasem eksperymentujące z wielkim sukcesem, czasem zaliczające spektakularną klęskę.

Będę starał się śledzić w tym roku konkurs z bliska. Szczególnie ciekawie zapowiadają się dwa tytuły: belgijski Lucyfer Gusta van der Berghe i Tysiąc i jedna noc Miguela Gomesa. Belgijski film nie tylko bierze na warsztat mit lucyferyczny, osadzając go meksykańskiej wiosce, ale konstruuje dla niego nowy język filmowy – obraz nakręcony jest za pomocą tondoskopu, dającego na ekranie efekt „rybiego oka” – kadr ma formę okręgu na czarnym ekranie. Z kolei Gomes w swoim trwającym sześć godzin projekcie (na festiwalu będzie wyświetlany w trzech dwugodzinnych blokach) przenosi słynną arabską opowieść Szeherezady do współczesnej, doświadczonej przez kryzys Portugalii.

W konkursie głównym pokazany zostanie także Walser – fabularny debiut jednego z najgłośniejszych współczesnych polskich artystów wizualnych, Zbigniewa Libery. Jako badacz piszący o kinie artystów bardzo ciekaw jestem konfrontacji tego filmu z publicznością. Libera robi tu skok na głęboką wodę, kręci film bez podpórek, bez mrugania do widza okiem: „to tylko sztuka”. Tworzy postapokaliptyczny thriller, utrzymany w klasycznej, trójaktowej konstrukcji, wkłada w niego ciekawą filozoficzną bajkę. Tworzy przy tym film o najbardziej intrygującym dźwięku w polskim kinie od lat.

Z kolei w konkursie filmów o sztuce polską premierę będzie miał nagrodzony już w Berlinie inny przykład „kina artystów” – Performer Łukasza Rondudy i Macieja Sobieszczańskiego. Oskar Dawicki gra, czy raczej performuje to samego siebie, konfrontując się z aktorami tej klasy, co Andrzej Chyra. Film tworzy fabularną wystawę jego prac i ciekawą także dla kogoś kto nie był w życiu w galerii wypowiedź o etosie i ekonomii sztuki współczesnej.

Hity z festiwali

NH to też okazja, by zapoznać się z hitami z festiwali z całego roku, które nie trafiły u nas jeszcze do dystrybucji. We Wrocławiu będzie można obejrzeć na przykład niepokazywaną z niezrozumiałych dla mnie przyczyn w kinach nad Wisłą Wadę ukrytą Paula Thomasa Andersona – adaptację powieści Thomasa Pynchona. Z najmniej dygresyjnej powieści autora 49 idzie pod młotek powstał film spokojny, meandryczny, odstający pozytywnie od tempa współczesnego kina.

Film ma czas by przysiąść na plaży, pomyśleć, zapalić blanta, daje fascynujący trip do serca kilku kluczowych amerykańskich marzeń i mitów.

Ta gorzka, lecz nie poddająca się rozpaczy refleksja nad amerykańskim rokiem ’68, jaka pojawia się u Andersona, ciekawie komponuje się z o wiele bardziej pesymistycznym Garrelem.

Z amerykańskiego kina, ja sam czekam niecierpliwie na spotkanie z Pasolinim – portretem wielkiego włoskiego reżysera autorstwa Abla Ferrary, z Willem Dafoe w tytułowej roli. Świetne recenzje w Sundance i Cannes zebrał także film Pieśń braci moich Chloé Zhao – obraz nędzy życia rdzennych Amerykanów w indiańskim rezerwacie.

Jak co roku do Wrocławia przyjechała silna reprezentacja z Cannes. Z pełnym przekonaniem mogę polecić Nawet góry przeminą – nowy film Jia Zhang-ke, który też miałem możliwość obejrzeć już w Karlovych Varach. Trzy historie z niedalekiej przeszłości (rok 1999), teraźniejszości i bliskiej przyszłości (rok 2020) Chin tworzą subtelny portret społeczeństwa przeżywającego gwałtowne i głębokie przemiany. Jia mistrzowsko pokazuje, jak wielkie globalne procesy wkraczają w życie kilku powiązanych ze sobą bohaterów, którym uważnie, intymnie się przygląda.

Największym hitem z Francji bez wątpienia będzie we Wrocławiu nowy obraz Giorgosa Lanthimosa, Homar. Tym razem jest to grana po angielsku, międzynarodowa produkcja z gwiazdorską obsadą (Colin Farrell, Rachel Weisz). Tak jak w Kle i Alpach, Lanthimos tworzy tu świat o paradoksalnych regułach, w którym każda osoba do określonego roku życia musi znaleźć romantycznego partnera albo… zostać przemieniona w wybrane przez siebie zwierzę. Czekam z niecierpliwością na to, co z tego wyjdzie.

W Cannes sensacją okazał się też debiut asystenta Béla Tarra, László Nemesea, Syn Szawła. Michał Oleszczyk pisze w relacji z festiwalu w „Kinie”: „Syn Szawła stanowi prawdziwe novum: koszmar obozu w Auschwitz-Birkenau zostaje w nim zainscenizowany jako doświadczenie radykalnie subiektywne, Kamera przykleja się do pleców bohatera […] a piekło komór gazowych […] rozgrywa się w nieostrości, gdzieś na krawędzi kadru, co tylko potęguje efekt”. Na pewno będę się chciał sam przekonać, na ile ten efekt zadziała na mnie.

***

Można by wpisać tu jeszcze sporo filmów, ale ten zestaw na początek powinien wystarczyć – mnie też nigdy nie udaje się na festiwalach obejrzeć wszystkiego, co zaplanowałem. Czasem zresztą lepiej nie planować, tylko zdać się na spontaniczny wybór, pójść za impulsem. Klasa imprezy Romana Gutka gwarantuje, że nawet jeśli będziemy rozczarowani takim wyborem, to będzie to rozczarowanie w jakiś sposób ciekawe i twórcze.

 

**Dziennik Opinii nr 204/2015 (988)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij