Od lat główna nagroda wędrowała do mniej znanych twórców, którzy dopiero pukają do światowej ligi.
Festiwal w Berlinie zakończył się werdyktem, który większość polskich krytyków przyjmuje raczej ze sceptycyzmem. Złotym Niedźwiedziem jury zdecydowało się nagrodzić chiński czarny kryminał Czarny węgiel, kruchy lód Diao Yinana. Grający w nim główną rolę Liao Fan otrzymał także nagrodę aktorską. Poza tym laury zebrały trzy filmy: Grand Budapest Hotel Wesa Andersona (Srebrny Niedźwiedź), Boyhood Richarda Linklatera (nagroda za reżyserię), oraz film Alaina Resnais, Aimer, boire et chanter (nagroda im. Alfreda Bauera dla filmu odkrywającego nowe perspektywy).
Nie nagradzać nagrodzonych
Jak należałoby ocenić ten werdykt? Cieszy, że jury zauważyło dwa najwybitniejsze filmy festiwalu (Boyhood i nowe dzieło Andersona). Nie mam pretensji, że nie nagrodziło ich Złotym Niedźwiedziem. W Berlinie od lat główna nagroda festiwalu wędrowała do mniej znanych twórców, takich, którzy dopiero pukają do pierwszej światowej ligi. Złoty Niedźwiedź ma zwrócić na nich uwagę, pomóc przekroczyć próg filmowej ekstraklasy. Uważam, że to dobra taktyka, sam jako juror kierowałbym się podobnymi kryteriami.
Ani Anderson, ani Linklater dodatkowej promocji, jaką daje Złoty Niedźwiedź, nie potrzebują – to w tej chwili jedni z najbardziej uznanych autorów światowego kino. Nagrody, czy to filmowe, czy literackie, mają sens wtedy, gdy pozwalają kreować nowe hierarchie, nie wtedy, gdy potwierdzają te uznane.
Nawet jeśli łączy się to z nie zawsze najszczęśliwszymi wyborami, to jest to opłacalna taktyka. Festiwal berliński konsekwentnie ją stosuje i wolę jego postawę od np. postawy jurorów naszej Nagrody Nike, którzy zaczęli od nagrodzenia noblisty, by potem, co roku, „z rozdzielnika”, przyznawać laury kolejnym, tak naprawdę ich niepotrzebującym, „Wielkim Mogołom” naszej literatury.
W tym kontekście nagroda dla chińskiego filmu jest „niezaskakującą niespodzianką”. „Niespodzianką”, bo jednak na dziennikarskiej giełdzie potencjalnych faworytów nikt go nie wymieniał. „Niezaskakującą”, bo wpisującą się w politykę nagród festiwalu. Czy Czarny węgiel, kruchy lód to dobry film? Mnie się podobał, pisałem o nim jako jednym z wyróżniających się filmów konkursu. Gdy patrzy się na niego w kontekście obecnego na festiwalach europejskich kina z Chin, widać, że wpisuje się on w pewien szerszy trend chińskiej kinematografii. Tamtejsi twórcy coraz chętniej sięgają po gatunkową formułę czarnego kryminału dla opisania tamtejszej rzeczywistości – gwałtownie przekształcanej przez drapieżnie rozwijający się kapitalizm, naznaczonej przez korupcję, rosnące kontrasty społeczne, rozpad tradycyjnych wspólnot, erozję dawnego, rewolucyjnego etosu. Te same tematy podejmował niedawno pokazywany na polskich ekranach Dotyk grzechu Jia Zhang-ke. Diao podobnie jak Jia pochodzi z górniczej, przemysłowej, chłodnej prowincji Shanxi – obaj twórcy umieszczają tam akcję swoich filmów. Są też niemal rówieśnikami, dzieli ich zaledwie rok różnicy, starszy z tej dwójki Diao, pracujący wcześniej jako scenarzysta, nakręcił znacznie mniej filmów. Nagrodzony w Berlinie obraz to dopiero jego trzeci pełny metraż. Czarny węgiel… nie ma subtelności i wyczucia formy Dotyku grzechu, na pewno jest słabszym filmem. Ale na tyle ciekawym, by z uwagą śledzić dalszą karierę jego twórcy – miejmy nadzieję, że berlińska nagroda otworzy mu nowe filmowe możliwości.
Zmęczenie klasyka
Szkoda, że żadnej nagrody nie doczekał się znakomity grecki Stratos Yannisa Economidesa. Ale trudno mieć do jury pretensje, że nie nagradza wszystkiego, co wartościowe.
Nie rozumiem za to zupełnie nagrody dla Alaina Resnais, oprócz nagrody Bauera, wyróżnionego także nagrodą FIPRESCI (przyznawaną przez jury krytyków filmowych). Jego film był jedynym, z którego w trakcie festiwalu wyszedłem. Adaptacja sztuki Alana Ayckbourne’a (trzecia w dorobku Resnais w ciągu ostatnich kilku lat) wydała mi się kompletną pomyłką. Nic mnie tu nie przekonało. Ani całkowicie sztuczny, ostentacyjnie „teatralny” sposób inscenizacji (sceny kręcone w studio, przedzielane rysowanymi planszami), ani nieudolnie próbujący być czarującymi aktorzy, ani główny problem: grupa amatorów z klasy średniej (w wieku więcej niż średnim) wystawia farsę, gdy dowiadują, że ich przyjaciel umiera, nie chcą opuścić świata fikcji, choć ten rozpada się na ich i naszych oczach. Całkowicie odrzuciła mnie ta estetyka, nie poruszyły problemy bohaterów. Ze względu na szacunek dla arcydzieł Resnais z przeszłości nie chce mi się nawet nad tym znęcać. Nie mam pojęcia, jak ma to otwierać jakiekolwiek nowe horyzonty filmowego języka. Choć biorąc pod uwagę, że poprzednio w Berlinie nagrodę Bauera otrzymał między innymi Tatarak Andrzej Wajdy, rozumienie tego, co jest nowymi horyzontami filmu, może być różne. Może też po prostu to ja się mylę, a oba zespoły jurorskie mają rację – nie wiem, ale jak na razie ani trochę nie mogę się do tego filmu przekonać. I nawet jeśli będę miał okazję, nie wiem, czy zdołam się zmusić do jego kolejnego obejrzenia.
Poza konkursem
Konkurs to mniej niż jedna czwarta Berlinale. Oprócz niego festiwal oferuje przegląd bardziej niezależnego kina w sekcji Forum, panoramę z filmami z całego świata, wystawy, pokazy specjalne. W miarę na bieżąco relacjonowałem tu wszystko, co widziałem. Skupiłem się w tym roku głównie na konkursie, wybierałem to, co interesowało mnie w pozostałych sekcjach. To poza konkursem, w Panoramie Dokumentu, trafiłem na dzieło w tym roku w Berlinie dla mnie osobiście najciekawsze – fascynujący esej filmowy Goradna Olssona W kwestii przemocy.
Czy ogrom filmów na festiwalu daje się w jakikolwiek sposób uporządkować? Nie bardzo. Nie pasuje do niego ani etykieta „kina społecznego”, ani „filmowego eksperymentu”, ani „przeglądu superprodukcji”. Choć z niezwykle bogatej berlińskiej oferty każdy mógł ułożyć sobie program wedle któregoś z tych kluczy. Ja w filmach, jakie sobie wybrałem, zauważyłem dwa rzucające się w oczy poruszane przez nie problemy. Z jednej strony problem granic dzielących dzisiejszy świat, z drugiej nowych ruchów społecznych, odwołujących się do praktyk demokracji bezpośredniej, mobilizujących się za pomocą mediów społecznościowych, odmawiających wejścia do partyjnej polityki. W tym kluczu mieliśmy dokument o ruchu Occupy Wall Street, Inny świat, czy śledzący arabską wiosnę w Egipcie dokument Plac.
Wśród ofiar nie było Polaków
Jak w Berlinie obecne było polskie kino? Na pewno słabiej niż w zeszłym roku, żaden film tym razem nie znalazł się w konkursie głównym.
W Forum pokazano Hubę, nowy film Anny i Wilhelma Sasnalów, o którym pisałem już na łamach DO. Sami twórcy, gdy z nimi rozmawiałem, mówili o filmie bardziej w kontekście opowieści o doświadczeniu samotności macierzyństwa, niekoniecznie w kontekście transformacyjnym. Film dość dobrze sprzedawał się wśród berlińskiej publiczności, trudno było dostać się na seanse. Miejmy nadzieję, że znajdzie drogę do polskich kin.
W konkursie krótkich metraży pojawiła się animacja Ewy Borysewicz Do serca twego. Widziałem ją na Krakowskim Festiwalu Filmowym w zeszłym roku. To narracja uwiedzionej i porzuconej dziewczyny, żyjącej na anonimowym blokowisku z kościołem i jego dzwonami dominującymi nad otoczeniem. Nie wiem, jak film radził sobie w Berlinie, w Krakowie wydał mi się bardzo literacki: słowo, narracja z offu, zabawa z językiem stanowiły niezwykle ważną część dzieła, nie wiem – mam nadzieję, że nie – czy to nie „zginie w tłumaczeniu”.
Wreszcie w konkursie Generation – filmów dla młodzieży, nagradzanych przez młodzież – pojawił się film Anny Kazejak Obietnica. Mnie nie przekonał, ale nie jestem już jego targetem.
Nie ma tego dużo, ale już sam niezwykły film Sasnalów jest bardzo mocną reprezentacją.
Berlin jest jednym z nielicznych światowych festiwali z ekstraklasy, gdzie polskie kino jest od kilku lat silnie obecne – Cannes i Wenecja na razie nie są nim specjalnie zainteresowane.
Polski przemysł filmowy powinien to zainteresowanie Berlina jak najbardziej wykorzystać do swojej promocji, Berlin potraktować jako trampolinę do wybicia się w świat. Jak widzieliśmy po selekcji tegorocznego konkursu, kluczem do jeszcze silniejszej obecności są koprodkucje – może tędy droga.
Czytaj korespondencje Jakuba Majmurka z Berlinale: