Film

Majmurek: Gorsze nowoczesności

Nowoczesność na peryferiach, nawet wizualnie kusząca i budząca nostalgię, wciąż bywa pułapką.

„Gdy byliśmy młodzi, kochaliśmy być nowocześni” – słowa kobiety wypowiadane w obcym dla nas języku, na tle czarnego ekranu, na którym nie pojawia się jeszcze żaden obraz otwierają znakomity (jak dotąd chyba najlepszy z pokazywanych w Krakowie pełnych metraży) dokument Nie myśl, że zapomnieliśmy: Rock and roll i Czerwoni Khmerzy. W ciągu dwóch godzin John Pirozzi zabiera nas w niezwykłą, pełną unikalnych archiwaliów, podróż w historię Kambodży. Historię przerwaną brutalnie przez Czerwonych Khmerów i ich poroniony polityczny eksperyment. Bo nie tylko o historię tytułowego kambodżańskiego rocka tu chodzi, ale o kłopotliwy i dwuznaczny romans peryferyjnego kraju z nowoczesnością.

Złota dekada

Narracja Pirozziego zaczyna się w „złotej dekadzie”, pierwszych dziesięciu latach po odzyskaniu przez Kambodżę niepodległości w 1955 roku. Kraj rozkwita i, wolny od kolonialnej władzy Francji, wdraża swój projekt modernizacyjny. Stolica, Phnom Penh staje się na krótki czas „perłą Azji” – zamieszkanym przez silnie zwesternizowaną, kosmopolityczną elitę eleganckim miastem, bawiącym się przez całą dobę. Zabawie tej towarzyszyła muzyka. Najpierw napływająca z zagranicy: afrokubańska muzyka taneczna, rodzący się amerykański rock’n’roll, wreszcie piosenka francuska. Na styku tych inspiracji w Kambodży tworzy się lokalny przemysł muzyczny i rodzą się tamtejsze gwiazdy. Zapatrzone w Paryż i Nowy Jork, ale czerpiące też twórczo z lokalnego kontekstu.

Wokół przemysłu muzycznego tworzyła się fascynująca kultura wizualna: moda, okładki płyt, fotografia prasowa, wideoklipy. Pirozzi przedstawia ich imponującą kolekcję. W jego filmie Phnomh Penh połowy lat 60. wygląda rzeczywiście wspaniale: krążowniki szos, elegancka przestrzeń miejska, dobrze wyglądający młodzi mężczyźni i kobiety, ciągła zabawa. Reżyser pokazuje przy tym, wszystko to dzieje się w warunkach niedemokratycznego, autorytarnego państwa. Sprawujący osobiste rządy król Norodom Sihanouk rządzi twardą ręką, a na osobach oskarżanych o działalność komunistyczną wykonywane są wyroki śmierci. Komuniści, późniejsi Czerwoni Khmerzy, zdobywają jednak przyczółek na wschodzie kraju, wspierani przez Chiny.

Geopolityczna rywalizacja wielkich mocarstw w regionie ostatecznie zakończy złotą dekadę. Trwa wojna w Wietnamie, siły tamtejszych komunistów zaczną ukrywać się w Kambodży. Administracja Nixona podejmie decyzję o bombardowaniu neutralnego, sympatyzującego raczej z Amerykanami, państwa. Bombardowania stworzą chaos, w którym w siłę rosnąć będą Czerwoni Khmerzy. Generałowie ze stolicy, uznwszy, że król Sihanouk nie panuje nad sytuacją, obalają go w wojskowym zamachu stanu. Monarcha nie chce pogodzić się z utratą władzy i sprzymierza się… z Czerwonymi Khmerami. Sojusz z królem daje stronnictwu Pol Pota poparcie mas chłopskich. Kraj pogrąża się w wojnie domowej. Gdy w 1975 roku Pol Pot zajmie stolicę, wysiedli z niej całą ludność. Wyprowadzi ją na wieś, gdzie ma budować nowe, egalitarne, rolnicze społeczeństwo – cała Kambodża zmieni się w wielką więzienną farmę.

Pendolino i gniew peryferii

Obrazy z Kambodży przed Czerwonymi Khmerami przypominają mi zdjęcia, jaki można znaleźć na internetowych stronach w rodzaju Afghanistan Before the War, Iran before 1979, czy Lebanon before and after 1975. Na wszystkich widać mniej więcej to samo: kobiety z długimi, rozpuszczonymi włosami nieskrępowanymi chustą, ubrane w krótkie, letnie sukienki czy stroje kąpielowe – żadne tam burki czy hidżaby. Ubrani modnie i w zachodnim stylu ładni ludzie obojga płci i pary publicznie okazujące sobie uczucia. Kobiety na uczelni, w bibliotece, nad mikroskopem. Studenci i studentki zapalczywie dyskutujący w bibliotece. Zadymione, jazzowe piwnice. Eleganckie kurorty. Miejsca, które dziś funkcjonują jako symbole religijnego fundamentalizmu (co też często jest krzywdzącym dla nich stereotypem), śnią wtedy swój sen o nowoczesności.

Te obrazy fascynują i mnie, ujmują jakąś dziwną melancholią. A przy tym czegoś mi w nich brakuje. Jak mają się one do codziennego doświadczenia większości Irańczyków z czasów szacha? Nie znajduję w tych zdjęciach odpowiedzi.

Słynna jest anegdota, jak stawiający na modernizację Iranu władca kazał kiedyś sprowadzić elektryczne maszyny do szycia do pewnej szwalni. Rozkaz wykonano, maszyny zostały sprowadzone, kłopot polegał jednak na tym, że szwalnia nie miała w ogóle podłączenia do prądu. Czy wszystko to, co widzimy na tych obrazach, nie działało podobnie? Czy nie przedstawiają one fetyszy wąskiej, peryferyjnej klasy średniej, aspirującej by w stylu życia dorównać Zachodowi? Czy dla mas Afgańczyków przed wojną świat z tych zdjęć nie był równie egzotyczny jak Machu Picchu? Czy na tle głównie wiejskich, potwornie zacofanych społeczeństw, taka modernizacja nie była jak Pendolino w polskiej sieci kolei – wyspą ucieleśniającą marzenie o nowoczesności w morzu cywilizacyjnej zapaści? Taka modernizacja kończy się zazwyczaj wybuchem gniewu peryferii, których w większości na lokalne Pendolino nie stać. Czasem bunt manifestuje się w formie względnie łagodnej, nawet jeśli potwornie głupiej (Kukiz), czasem w formach naprawdę groźnych (Chomeini czy Pol Pot).

Te pytania nie pojawiają się niestety w filmie Pirozziego. Warto je zadać – nie tylko dlatego, że gniew Khmerów i ich społeczne poparcie nie wzięło się znikąd.

Być może przekleństwo peryferii polega na tym, że nowoczesny sen, który po wojnie w ramach państwa dobrobytu i struktur kapitalizmu przemysłowego stał się dostępny większości obywateli krajów rozwiniętych, nie może zaistnieć inaczej niż jako wyspa dla mniejszości.

Wyspa, czy może raczej statek, który płynie do portu zmieniającego się tak szybko, że statek ten nigdy nie przypływa do celu w kształcie takim, do jakiego wypływał.

A przy tym, patrząc na historię kambodżańskiego rocka, na uniwersytet w Kabulu, trudno nie kibicować wysiłkom wszystkich tych, którzy podejmują taką podróż. Jej obrazy tworzą fascynujące archiwum „gorszych”, od początku skazanych na klęskę nowoczesności. Przez swoją gorszość być może bardziej heroiczną od tej, jaka miała miejsce w zachodnim centrum.

Co ty wiesz o Litwie?

Czy w wirtualnym muzeum takiej nowoczesności nie znalazłby się także okres komunistycznego eksperymentu w Europie Wschodniej? We wszystkich jego przejawach: od modernizacyjnych planów władz, przez kolejne awangardy, ruchy artystyczne i społeczne, najpierw razem z, a potem obok i przeciw władzy usiłujące odnieść się do nowoczesnej tragedii i uczynić świat, jaki przyniosła, naszym własnym. Jest to historia, którą wypieramy i o której zapominamy, w ramach panującego „dyskursu totalitaryzmu” i urzędowego kultu tak zwanych „żołnierzy wyklętych”. W szczególności nie pamiętamy o takich próbach podejmowanych przez narody byłego Związku Radzieckiego.

W tym roku w Krakowie mamy przegląd filmów litewskich. Gdy stałem na dziedzińcu Pałacu pod Baranami na przyjęciu go otwierającym, uświadomiłem sobie, jak silnie nieobecna jest współczesna kultura Litwy w Polsce. Kinomani znają Šarunasa Bartasa, art world Deimantasa Narkevičiusa, miłośnicy „Zeszytów Literackich” Tomasa Venclovę. Poza tym litewska kultura jest nieobecna, mamy tylko „łąki zielone szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągniąne” w szkolnym kanonie.

Krakowski przegląd oferował dwa dokumenty pozwalające przyjrzeć się niezależnej kulturze radzieckiej Litwy. Oba autorstwa młodej reżyserki Giedry Žickyte. Pierwszy, Jak wygraliśmy rewolucję, pokazuje historię zespołu Antis – rockowego projektu, który w latach 80. stał się na radzieckiej Litwie wyrazem żądań pokolenia Pierestrojki, a następnie litewskich aspiracji niepodległościowych. Drugi, Mistrz i Tatiana, przedstawia postaci Vitasa Luckusa i Tatiany Alberg – litewskiego fotografa i jego żony oraz muzy, obojga z samego środka bohemy czasów Breżniewa.

Filmy Žickyte nie są do końca udane, ich struktura sypie się pod koniec. Ale zachwycają bogactwem niezwykłego materiału archiwalnego. Dają wgląd w rzadko obecny w Polsce obraz radzieckiej rzeczywistości, ginący w narracji o „imperium zła” i „niezłomnych dysydentach”. Antis i Luckus na różne sposoby współpracują z radziecką rzeczywistością. Antis gra na młodych, reformatorsko zorientowanych działaczy w litewskiej partii, Luckus zarabia wielkie pieniądze tworząc podwaliny fotografii reklamowej i fotografii mody w Związku. A przy tym sam jego styl życia jest wyzwaniem dla radzieckim władz. I takim wyzwaniem, na które Związek Radziecki nie będzie w stanie odpowiedzieć, okażą się szybko litewskie żądania niepodległościowe. Chciałbym więcej takich obrazów, także z innych byłych radzieckich republik, z innych krajów Bloku Wschodniego, w tym Polski.

Razem mogłyby opowiedzieć historię komunistycznego eksperymentu w regionie, w formie, która wreszcie pozwoliłaby wyjść poza oskarżycielskie i defensywne klisze, stosowane na przemian. Zamiast oglądać je po raz kolejny, moglibyśmy dzięki takim filmom dostrzec wreszcie dostrzec całą dialektykę nowoczesnego projektu, który się tu dokonał.

 

**Dziennik Opinii nr 159/2015 (943)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij