Film

Majmurek: Czy Nowe Horyzonty potrzebują zmian?

Nawet jeśli formuła wrocławskiego festiwalu wymaga pewnego odświeżenia, to autorskie podejście Romana Gutka wciąż zdaje egzamin.

Fani Nowych Horyzontów nie byli w tym roku zaskoczeni. Dostali, jak zawsze, nowe dzieła klasyków współczesnego kina autorskiego, dokumenty o sztuce, zwariowane i ekscentryczne filmy nikomu nieznanych twórców z najmniej kojarzących się z kinem zakątków globu, wreszcie retrospektywy uznanych reżyserów, takich jak Ulrich Seidl. Ta przewidywalność była jednocześnie największą zaletą – ale też wadą festiwalu.

Konkurs na dobre i na złe

Tradycyjnie najmocniejszym punktem każdego festiwalu, jego wizytówką, jest konkurs. Roman Gutek i jego selekcjonerzy wypracowali rozpoznawalny dla wszystkich uczestników NH klucz doboru filmów. Są to dzieła ciągle mało znanych twórców, na ogół ich pierwsze filmy; obrazy niezbyt głośne, szukające nowych form wyrazu, a przy tym często wyciszone, kameralne.

Przez lata jeżdżenia na festiwal trafiałem w konkursie zarówno na filmy wybitne (jak Le quattro volte Michelangela Frammartina w 2010 roku), jak i zupełne rozczarowania, rzeczy chimeryczne i manieryczne. W tym roku konkurs nie przedstawiał się szczególnie atrakcyjnie, opisy filmów nie zachęcały, raczej wybierałem rzeczy z innych sekcji. Zobaczyłem tylko dwa konkursowe obrazy, oba z Chile – kinematografii przeżywającej w ostatnich latach festiwalowy rozkwit.

Pierwszy z filmów, Lato José Luisa Torresa Leivy, okazał się kompletną pomyłką. Portret małżeństwa z klasy średniej zastanawiającego się w uzdrowisku, czy zdecydować się na dzieci, irytował minimalizmem zakrzepłym w manierę i banałami sypiącymi się z ekranu. Ale już drugi, Od czwartku do niedzieli Domingi Sotomayor Castillo, okazał się strzałem w dziesiątkę.

DE JUEVES A DOMINGO / trailer from De jueves a domingo on Vimeo.

Ta sama minimalistyczna estetyka i rodzinna tematyka tu zadziałały bez zarzutu. W filmie obserwujemy rodzinę z klasy średniej, która wyrusza w podróż na prowincję, by odnaleźć ziemię otrzymaną w spadku. Wydarzenia obserwujemy z punktu widzenia dziewczynki, która wkrótce przemieni się w nastolatkę. Podróż, w trakcie której przygląda się postępującemu rozpadowi małżeństwa rodziców, jest dla niej pewnie ostatnim momentem dzieciństwa.

Nie ma w tym filmie odkrywczych myśli ani awangardowego nowatorstwa, a jednak ten debiut 27-letniej autorki w pełni przekonuje – klimatem, subtelnością, nienachalnie pięknymi obrazami. Całość przenika atmosfera specyficznej nostalgii, nie tyle za utraconą przeszłością czy niewinnością, ale za teraźniejszością. Tak jakby bohaterowie od początku wiedzieli, że ten długi weekend jest ich ostatnim jako rodziny, przez co każda wspólnie spędzona chwila zmienia się w obiekt nostalgicznej kontemplacji. Film Sotomayor Castillo wygrał konkurs. Na pewno nazwisko tej reżyserki trzeba zapamiętać.

Najlepsze filmy Nowych Horyzontów według Michała Zygmunta? Czytaj część pierwszą i część drugą jego rankingu

Jednak najciekawszy film, który powinien znaleźć się w konkursie, można było zobaczyć poza nim, w przygotowanym przez Ewę Szabłowską cyklu „Happy End – obrazy końca świata”, krążącym wokół motywów apokalipsy i apokaliptycznych wizji na ekranie. Był to drugi obraz Włocha Davide’a Manuliego Legenda Kaspara Hausera.

Manuli z niezwykłą bezczelnością bierze na warsztat historię legendarnego dziewiętnastowiecznego znajdy, unieśmiertelnioną w kinie przez słynny film Wernera Herzoga. Manuli mierzy się z tym dziedzictwem bez żadnych kompleksów, w tytułowej roli obsadza kobietę (Silvię Calderoni), a z historii Kaspara zamiast mrocznej egzystencjalnej metafory robi surrealistyczną fantazję, feerie absurdu, spektakl własnej wyobraźni. Wchodzi przy tym w pełnoprawny dialog z największymi tradycjami włoskiego kina, od Pasoliniego, przez spaghetti western, po najlepsze współczesne filmy (Gomorra Matteo Garone).

Manuli świetnie łączy dezynwolturę z formalną dyscypliną i warsztatową biegłością, film został też przepięknie sfotografowany przez Tareka Ben Abdallaha na czarno-białej taśmie 35 mm. Całość wieńczy świetnie grająca z obrazami muzyka Vitalica. Szkoda, że nie dano Kasparowi… wystartować w konkursie.

Czy Nowe Horyzonty potrzebują zmian?

Miałem w tym roku wątpliwości, czy formuła Nowych Horyzontów, wypracowana najpierw w Sanoku, a potem w Cieszynie i Wrocławiu, nie wymaga odświeżenia. Czy tytuły w konkursie, panoramie, retrospektywach nie są zbyt oczywiste? Czy nie warto by zastąpić przeglądu filmów z festiwali z całego świata bardziej sproblematyzowanymi sekcjami, zaproponowanymi przez selekcjonerów o wyrazistej osobistej wizji? W tym roku wprowadzono już dwa takie przeglądy – wspomniany „Happy End” i przygotowany przez Kaję Klimek i Magdę Sztorc cykl „Re-mixed. Ze sceny na ekran”, zbierający filmy z gwiazdami muzyki popularnej (David Bowie w Labiryncie, Mick Jagger w Performance).

Mimo nachodzącego mnie w trakcie festiwalu chwilowego poczucia zmęczenia dochodzę jednak do wniosku, że warto się trzymać jego dotychczasowej formuły. Roman Gutek i pracujący dla niego selekcjonerzy mają rozpoznawalne, bardzo autorskie podejście do kina. Podejście, któremu ufam, które co roku owocuje kilkoma prawdziwymi filmowymi odkryciami i daje szansę na śledzenie dzieła ulubionych autorów.

Za rok barok i Borowczyk

Na przyszły rok organizatorzy zapowiadają już cztery przeglądy: retrospektywę Tajlandczyka Apichatponga Weerasethakula, kina z Azji Południowo-Wschodniej, francuskiego neobaroku oraz Waleriana Borowczyka. Weerasethakul od początku obecny był na Nowych Horyzontach, to właśnie na tym festiwalu polski widz mógł się zapoznać z jego specyficzną, oryginalną twórczością. Dobrze będzie móc zobaczyć jego filmy zebrane w jednym miejscu, zwłaszcza w kontekście obrazów z Azji Południowo-Wschodniej, która obok Ameryki Południowej jest dziś jednym z najbardziej dynamicznych i artystycznie innowacyjnych peryferyjnych obszarów kinematografii światowej.

Z największą niecierpliwością czekam jednak na retrospektywę Borowczyka. Po rozstaniu z Janem Lenicą, z którym tworzył powszechnie uznawane animacje, Borowczyk zaczął tworzyć na Zachodzie kinowe fabuły. W Polsce nigdy nie miały one dobrej recepcji, choć do dziś uwodzą inwencją, plastycznym wysmakowaniem, obrazami, których siła przytłacza i pozwala zapomnieć o mieliznach często niedopracowanych scenariuszy.

Przekleństwem dla Borowczyka było jednak przez długi czas to, że w swoich filmach interesował się na poważnie erotyką. To w sferze seksu i miłości szukał istoty ludzkiej wolności, szczęścia, spełnienia, a w represji seksualnej i jej różnych formach (związanych z władzą polityczną, rodzinną, kościelną) istoty stosunków władzy. Z tego powodu w Polsce przylgnęła do niego łatka „pornografa”, niepoważnego twórcy, w którego filmach pełno jest cycków i tyłków, ale na pewno nie ma żadnej poważnej myśli. Fakt, że Borowczyk w swojej karierze popełnił słabsze rzeczy, w tym piątą część Emmanuelle, wzmacnia tylko ten stereotyp.

Tymczasem jest to jeden z najwybitniejszych w polskim kinie filozof miłości, którego dzieła doskonale dają się czytać z największymi filozoficznymi tekstami, jakie powstały w zachodniej kulturze o miłości (właśnie miłości, nie seksualności) – Platońską Ucztą czy ósmym seminarium Lacana. Borowczykowi bliska jest zwłaszcza surrealistyczna refleksja nad miłością, co pokazuje, że widoczna już w jego animacjach fascynacja surrealizmem nie jest tylko płytką, czysto estetyczną modą. A sam Borowczyk nie jest epigonem Bretona i jego towarzyszy, tylko wchodzącym z nimi w równoprawny dialog artystą i myślicielem.

Jeśli za rok uda się ekipie Romana Gutka przywrócić polskiemu kinu Borowczyka jako poważnego twórcę, to warto za to zapłacić cenę nawet nieciekawego i przewidywalnego konkursu. W każdym razie w lecie 2013 roku znów trzeba być we Wrocławiu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij