Film

Komasa: Wiedziałem, że jak spieprzę, to nikt młody filmu z wielkim budżetem już nie nakręci

Rozmowa z reżyserem „Miasta '44”.

Jakub Majmurek: Kręcąc Miasto ’44, chciałeś wzmocnić mit powstania czy go zdekonstruować?

Jan Komasa: Chciałem zdekonstruować mit powstania, by dotrzeć do powstańców, do prawdy o ich losach. Pracując nad scenariuszem, robiąc research do filmu razem z Maćkiem Pisukiem, przekopaliśmy się przez ich wspomnienia, relacje bezpośrednich świadków, rozmawialiśmy z ciągle żyjącymi uczestnikami powstania. Ich historie, przetworzone przez nas, są często obecne w filmie.

Dlaczego wybrałeś formułę melodramatu?

To nie jest do końca melodramat. Melodramat jest przynętą dla widza, który potem dostaje zupełnie inną, o wiele bardziej makabryczną historię.

Bohaterowie zmieniają się poniekąd w zombie.

Dokładnie, chodziło nam o to, by wrzucić widza w takie doświadczenie.

W filmie obsadzasz młodych, wcześniej raczej nie bardzo znanych aktorów. Nie chciałeś zmienić w zombie polskich gwiazd? Efekt nie byłby mocniejszy?

Nie, bardzo świadomie wybrałem właśnie takich aktorów. Z gwiazdami to by nie zadziałało. Gdybym obsadził Tomasza Kota, widzowie widzieliby Tomasza Kota w nowej roli, a nie mojego bohatera w ekstremalnej sytuacji.

Obrazy powstania w literaturze można by umieścić w kontinuum, którego jeden biegun wyznaczałby Białoszewski ze swoim Pamiętnikiem, drugi Jarosław Marek Rymkiewicz z Kinderszenen. Gdzie w tym kontinuum mieściłoby się Miasto?

Zdecydowanie bliżej Białoszewskiego. To jest świetna literatura. Białoszewski nie tylko pokazuje los cywilów, ale także to, że z powstania zostają głównie powidoki. Nas też interesowało filmowe oddanie takich powidoków. O ile na początku prac nad filmem wzorem był dla mnie Szeregowiec Ryan, to później było to raczej Idź i patrz Elema Klimowa – tam się udało uchwycić powidoki wojny, o jakie nam chodziło.

Nie bałeś się robić tego filmu? Dostałeś jeden z większych w historii III RP budżetów, nie obawiałeś się, że jak spieprzysz to, nic tu nie nakręcisz przez najbliższe dziesięć lat?

Jasne, że się bałem. Bo to nie tylko ja bym nic nie nakręcił, ale nikt młody by już nie dostał dużego budżetu, kina historycznego. Sponsorzy i decydenci na każdą taką propozycję mówiliby: „No przecież próbowaliśmy z Miastem i przepraszamy bardzo, ale wiecie sami, jak to wyszło”. To, że ja mam taki budżet przy swoim drugim filmie, jest ewenementem na skalę światową. W Hollywood nikt ci nie da robić superprodukcji, jak nie masz kilku tańszych filmów na koncie. Tak samo jest we Francji. Więc strach musiał być. Ale ja włożyłem w ten film mnóstwo pracy, szlifowałem scenariusz, dokładnie go sobie zaplanowałem, rozrysowałem scena po scenie. Gdy wymyśliłem scenę, w której Niemiec ratuje życie Stefanowi, w takiej samej sytuacji, w jakiej Stefan wcześniej zabija innego Niemca, zrozumiałem, że nad tym wszystkim panuję, że mam kontrapunkt, o który mi chodziło, że będzie dobrze.

Dlaczego w ogóle chciałeś zrobić film o powstaniu warszawskim?

Wiesz co, powiem szczerze: ten film został mi zaproponowany. Ze mnie wyszły Oda do radości i Sala samobójców, a film telewizyjny Golgota wrocławska i Miasto ’44 to były rzeczy mi na pewno nie narzucone (zawsze można powiedzieć „nie”), ale zaproponowane. W takich sytuacjach ma się inne podejście. Niby mniej autorskie, ale też próbuje się temu nadać swój kształt. Dostaję wiele różnych propozycji, czasem coś mi podchodzi, czasem nie. Ten pomysł mi się podobał. Dodajmy, że to było osiem lat temu.

Osiem lat temu byłem typem, który chce zrobić jakikolwiek film. Desperacko.

Kino wtedy leżało, nie było PISF-u. Profesorowie nam mówili, że wybraliśmy sobie zawód, w którym przez 99 procent czasu będziemy cierpieć. My, rzekomi wybrańcy losu z Filmówki, mieliśmy poczucie, że po szkole nikt na nas nie czeka. Zmienił to dopiero PISF, ale kto mógł to wtedy wiedzieć. Struktury były niejasne, środowisko skłócone, nie było wiadomo, kto decyduje o uruchomieniu pieniędzy na produkcję. Ludzie robili filmy przez jakieś dziwne układy albo zastawiając domy, jak w wypadku Ediego Piotra Trzaskalskiego. Więc gdy Michał Kwieciński zaproponował mi film o powstaniu, po prostu wziąłem ten projekt.

Czemu produkcja zajęła tak dużo czasu?

To skomplikowane. Na samym początku złożyliśmy scenariusz w konkursie na film o powstaniu warszawskim i przegraliśmy. Michał nie mógł się z tym pogodzić, wierzył w ten film i we mnie, zaczął chodzić po ludziach i zbierać pieniądze. To był rok 2006. Powiedział dobra: robimy to i tak, nie w tym roku, ale w następnym. Michał zaprosił do współpracy TVN i ATM z ich pieniędzmi. TVN chciał wtedy produkować dwa filmy rocznie: jeden ambitny i jeden komercyjny. Miasto miało być tym ambitnym. TVN przydzielił mi dwóch scenarzystów, razem z dwoma Wojtkami – Zembatym i Zimińskim, tym ze Szkła kontaktowego – pracowaliśmy nad nową wersją scenariusza przez rok. Ten scenariusz stracił swoje nieopierzenie i wszyscy wierzyli, że w końcu to zrobię. Ale kiedy możesz w Polsce kręcić film o powstaniu – w lipcu, sierpniu. Już we wrześniu nie bardzo. Żeby kręcić w lipcu, produkcję trzeba zacząć w lutym. Ale na początku lutego ze strony TVN producentów panowała cisza. Pytam więc: „Panowie, robimy ten film?”, na co oni: „Uważamy, że scenariusz wymaga jeszcze sporo pracy”. I cały rok 2007 to przepisywaliśmy. W 2008 znowu jest cisza w styczniu, lutym. Wtedy powiedziałem: „Nie, nie mogę strawić życia na jednym projekcie”. Zwłaszcza że dzięki reklamie – cały rok 2007 trzaskałem reklamy – jakoś się ustawiłem finansowo. Zacząłem szukać nowych rzeczy.

Tak powstała Sala samobójców?

Poznałem wtedy Jurka Kapuścińskiego, który został szefem „Kadru”. On mi powiedział: ruszamy z filmem Rewers, ty będziesz następny, napisz coś. Napisałem scenariusz o obozie dla młodych małżeństw w PRL, inspirowany zajebistym dokumentem Marcela Łozińskiego Jak żyć. Cały film dział się na takim obozie. Jurek na to: „Piszesz o czasach, których w ogóle nie rozumiesz, daj mi coś o dzisiaj”. Przyniosłem mu więc trzydzieści stron etiudy, którą napisałem jeszcze w szkole, ale nie pokazałem jej nigdy profesorom. Wszystko działo się w jednym pokoju, chłopak zamyka się tam, gada z komputerem i przedmiotami, na końcu zostaje brutalnie wyciągnięty z tego świata przez rodziców i policję. Jurek mówi: „To jest to, pisz. Z tego powstała Sala, pisałem ją cały 2008 rok. We wrześniu 2009 roku nakręciłem do niej zdjęcia.

W międzyczasie zrobiłeś też Golgotę wrocławską.

Tak, to był duży sukces, zaczęło się wtedy odzywać do mnie trochę sponsorów. Ludzie zobaczyli, że potrafię robić kino historyczne. W 2010 montowałem Salę, ale ruszyły też na nowo prace nad Miastem. Wystartowały pierwsze castingi, zacząłem pracować nad scenariuszem z Maćkiem Pisukiem. W 2011 do kin wchodzi Sala, robi się trochę szumu, pojawiają się sponsorzy. Dzięki temu możemy zrobić ten film, mimo że rozpada się konglomerat TVN-ATM. W 2012 ja nie byłem w stanie wejść na plan, musiałem odpocząć. Wchodzę w końcu w 2013, w tym roku film ma premierę.

Jan Komasa – filmowiec, autor filmów Oda do radości, Sala samobójców, Miasto ’44 i spektaklu telewizyjnego Golgota wrocławska.

Czytaj także:

Jakub Majmurek, „Miasto ’44” – trzeba zabić tę miłość?

Wkrótce:

Agnieszka Wiśniewska o filmie Miasto ’44

Jan Komasa o tym, czego oczekuje od miasta, w którym mieszka (rozmowa Jakuba Majmurka)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij