Polskie kino w 2012 roku rozliczało się przede wszystkim z historią i relacjami synowsko-ojcowskimi. Czego zabrakło?
Kino polskie roku 2012 to przede wszystkim gigantyczny sukces filmu Jesteś Bogiem. W weekend otwarcia film obejrzało prawie 400 tys. widzów, co dało mu trzeci wynik w ostatnim dwudziestoleciu. Na podium obok Jesteś Bogiem znajdują się: Pan Tadeusz (wiadomo – narodowa epopeja plus mistrz Andrzej Wajda) i Kochaj i tańcz (sukces programów rozrywkowych o tańczeniu plus machina reklamowa TVN). Co stoi za sukcesem Jesteś Bogiem? Świetny scenariusz mało znanego dotąd szerokiej publiczności Maćka Pisuka, mistrzowsko dobrana obsada, w której nie ma gwiazd, dokumentalne wyczucie reżysera Leszka Dawida i legenda Paktofoniki. Niby dużo, ale nie oszukujmy się. W kinie to wszystko ma najczęściej średnie albo niewielkie znaczenie. Nie była lektura szkolna, nie megaprodukcja, nie kosmiczna kasa wpakowana w promocję, a ludzie na film poszli. Gdyby nie to, że nie wierzę w cuda, rozpatrywałabym przypadek sukcesu Jesteś Bogiem w kategorii cudu właśnie.
Jesteś Bogiem ma swoje wady. Historia chłopaków z Paktofoniki jest momentami wypreparowana z otoczenia. Bohaterowie żyli w bardzo konkretnym miejscu i czasie, wokół nich tworzył się nowy świat, który nie sprowadzał się do gadżetów typu pierwsze komputery czy łączenie z internetem. Leszek Dawid historię Paktofoniki „zuniwersalizował”, opowiadając o hiphopowcach ze Śląska tak, jak się opowiada o artystach każdej epoki w każdym miejscu na świecie. Mam poczucie, że osadzona w kontekście epoki, historia Magika, Rahima i Fokusa byłaby filmem długowiecznym. Czy będzie, nie wiem. Będzie na pewno jednym z najważniejszych filmów 2012 roku.
Rozliczenia z historią
Drugim ważnym filmem minionego roku jest Pokłosie Władysława Pasikowskiego. To film z nurtu „rozliczeń z historią”. Polskie kino wydaje się być w takich filmach mocne. W końcu rozliczanie się w historią jest polską specjalnością. Niestety zazwyczaj rozliczenia te są raczej wyliczeniami. Wyliczamy ważne daty, ważne postaci, ważne wydarzenia. Ku pamięci przyszłych pokoleń. Przypominamy na ekranach kin o Katyniu, bitwie warszawskiej z 1920 roku, bitwie pod Wiedniem, o papieżu Polaku, o księdzu Popiełuszce, generale Nilu. Zaraz przypomnimy o powstaniu warszawskim i Lechu Wałęsie. Problem z tym, że wszystkie te przypomnienia są wyliczanką, która przypomina odpowiedź pod tablicą na lekcji historii w polskiej szkole. Wykute na pamięć daty, zapamiętane nazwiska, a między nimi żadnej analizy, zero ciągów przyczynowo-skutkowych, refleksji, pytań, wątpliwości.
Pokłosie Pasikowskiego wyłamuje się z tego schematu wyliczanki. Nie tylko dlatego, że nie padają w nim konkretne historyczne daty i nazwiska. Pasikowski nie wylicza, a rozlicza. Albo do rozliczeń zmusza. Pokłosie obejrzało już w kinach 260 tysięcy ludzi. Sporo obejrzy jeszcze pewnie na DVD, a później w telewizji. Zobaczą film, który nie daje prostych odpowiedzi, który nie wylicza: w takiej a takiej wsi Polacy zagonili do stodoły i spalili żywcem tyle i tyle osób. „Pokłosie” opowiada historię współczesną. Mówi o tym, co dzieje się w Polsce dziś, 70 lat po tamtych wydarzeniach. A dziś w Polsce w okna ludzi zajmujących się przypominaniem o kulturze i historii Żydów lecą cegły ze swastykami, a narodowcy kopią we Wrocławiu do nieprzytomności tych, którzy nie pasują do obrazu prezentowanego w hasłach: „Wielka Polska katolicka”, czy „Polska cała tylko biała”.
W nurt rozliczeń z historią wpisują się też W ciemności Agnieszki Holland, Sekret Przemysława Wojcieszka, Róża Wojciecha Smarzowskiego czy Obława Marcina Krzyształowicza. Jeśli któryś z wspomnianych filmów przetrwa i zostanie po 2012 roku szczególnie mocno zapamiętany, to na pewno będzie to Róża. Smarzowski – podobnie jak Pasikowski – sięgnął po polską historię i – znów podobnie jak reżyser Pokłosia – nie po to, żeby postawić kolejny pomnik, ale żeby pokazać, że zza tych wszystkich pomników nie widzimy już ogromnego kawałka naszej historii. W tym przypadku historii kobiet, które podczas wojny i tuż po niej przeżywały piekło gwałtów.
Ojcowie i dzieci
W minionym roku obok rozliczeń z historią pojawiły się „rozliczenia z ojcem”, a w zasadzie z mitami dotyczącymi ojcostwa. Bartosz Konopka poruszył ten temat w Lęku wysokości, Piotr Trzaskalski w Moim rowerze. Mityczny ojciec to ojciec odpowiedzialny, zapewniający rodzinie bezpieczeństwo i stabilność finansową, ojciec kochający – najczęściej miłością szorstką, ojciec, który kocha, ale o tym nie mówi, który bywa okrutny, ale tylko dla dobra syna, którego chce wychować. A co z ojcami nieodpowiedzialnymi albo takimi, którzy są już starzy i teraz nie oni się synami opiekują, ale potrzebują, żeby synowie się nimi zajęli? Tu zaczynają się schody.
W Lęku wysokości odnoszący sukcesy reporter telewizyjny musi zaopiekować się ojcem, który trafił właśnie na oddział psychiatryczny. Nie umie tego robić, stracił kontakt z ojcem, ale teraz, dzięki kolejnym spotkaniom, zbliża się do niego. Zaczyna rozumieć ojca, a także – dowiaduje się coraz więcej o sobie. Wkrótce sam zostanie ojcem, więc na pewno ta wiedza mu się przyda. Może będzie lepszym ojcem dla swojego dziecka, niż był synem dla ojca? Identyczne dylematy mają bohaterowie filmu Mój rower. Odnoszący sukcesy muzyk musi zaopiekować się swoim ojcem, który trafia do szpitala. Mój rower w rozliczeniach idzie dalej, bo w opowieści mamy już nie tylko ojca, ale także syna.
Oglądamy trzy pokolenia polskich mężczyzn. Dziadek pije, właśnie zostawiła go żona, która miała już tego dość, a na dodatek się zakochała. Ponieważ to film – pijący dziadek, choć piciem niszczył przez lata rodzinę, a syn się go wstydził, teraz jest miłym sympatycznym panem. Popija czasem, ale który polski dziadek czasem nie popija. Ponieważ to film, to żona dziadka zakochała się w emerytowanym lotniku, który ma domek na wsi i kabriolet, a żona może do tego domku na wsi uciec. Gdyby to nie był film, to żona byłaby uzależniona materialnie od dziadka i musiała znosić jego pijaństwo do śmierci. Ojciec muzyk jest oburzony zachowaniem matki. W końcu „jej psim obowiązkiem” – jak mówi – jest być przy ojcu. Jak sobie teraz dziadek poradzi? Kto mu upierze, ugoruje? Dziadek odzwyczaił się robić sobie herbatę i kroić chleb. Zawsze robiła to za niego babcia. Syn przeżywa problemy z dziewczyną. I tak jak jego ojciec i dziadek, nie umie o nich porozmawiać. Dalej wszystko toczy się jak w opisie Lęku wysokości akapit wyżej.
Co jeszcze oglądaliśmy w minionym roku w polskim kinie? Niezbyt wciągające Bez wstydu Filipa Marczewskiego (co ciekawe i Marczewski, i Konopka rozwinęli w swoich fabułach pomysły ze studenckich etiud i obaj na tym raczej polegli – etiudy były o niego lepsze niż pełnometrażowe filmy), enigmatyczne Big Love Barbary Białowąs (film nie jest dobry, ale reżyserka na pewno nie zasłużyła na lincz, jaki urządzili jej młodzi krytycy), bardzo fajną Yumę Piotra Mularuka (lekki film rozrywkowy, który ogląda się bez zażenowania, z frajdą i uśmiechem).
Czego było za mało w kinie w 2012 roku? Kobiet. Wiem już, jakie problemy mają synowie, ojcowie, dziadkowie. A gdzie są kobiety? Mam nadzieję, że polscy reżyserzy rozliczą się z mitami ojców jak najszybciej i zobaczą, że jest prawdziwy świat za oknami.