Film

Hobbit, czyli historyjka dla dzieci

Do czego potrzebne są nam aż trzy części „Hobbita”? I czy każda z nich będzie trwać trzy godziny?

W oficjalnym oświadczeniu Peter Jackson pisze, cytując Tolkiena, że „opowieść rozrosła się podczas opowiadania”. Podobno wydłużenie historii o przygodach dzielnego Bagginsa ma nam umożliwić lepsze maratony Hobbit + Władca Pierścieni. To bardzo dobrze, dzięki temu w Śródziemiu będziemy mogli spędzić prawie dobę. To dobry wynik jak na całkowicie fikcyjną krainę, która tylko czasami wygląda jak Nowa Zelandia.

Hobbit, oczywiście, jest prequelem Władcy Pierścieni, to tu Bilbo Baggins znajduje pierścień (a w zasadzie zabiera Golumowi, w wersji zdubbingowanej: Borys Szyc), o który było tyle hałasu i Oscarów. Zanim jednak do tego dojdzie, do drzwi domu Bagginsa, spokojnego hobbiciego domatora, stuka czarodziej Gandalf a za nim kompania trzynastu krasnoludów pod wodzą Thorina Dębowej Tarczy. Chodzi o to, aby wyruszyć w tytułową „niesamowitą podróż”, pokonać smoka i odzyskać dawną siedzibę krasnoludzkiego rodu. Czyli, z grubsza, czekają nas znów trzy filmy o łażeniu. Jednak o ile Władca Pierścieni był produkcją dla nieco starszego widza, to Hobbit jest dziełem zdecydowanie infantylnym, skierowanym ni to do geeków, ni do dzieci. O ile we Władcy Pierścieni maszerowały drzewa i był to widok przejmujący i piękny, o tyle w „Hobbicie” ożywają kolosy ze skał. Niestety, ożywają po to, aby się bić, a biją się między innymi rzucając w siebie skałami. Tak więc oglądamy skały bijące się skałami. I jest burza, i po tych skałach przechodzi akurat drużyna i mamy drżeć, choć przecież dobrze wiadomo – nic złego się nie stanie, zostały jeszcze trzy części. I tak jest w zasadzie przez cały film, spiętrzenie absurdalnych wątków, absurdalnych bohaterów i wydarzeń, które powinny trzymać w napięciu, jest tak wielkie, że aż można zacząć się zastanawiać, czy cała ta „potęga wyobraźni” nie jest godna jakiejś lepszej sprawy.

Tak, książkowy pierwowzór był kierowany raczej do dzieci. Należał jednak (z tego, co pamiętam) do takiego rodzaju książki dziecięcej, którą nie do końca wstyd przeczytać jest i później. Ale jak zwykle okazuje się, że co innego książka, a co innego film. I o ile przygody kompanii Thorina i dzielnego Bilbo mogą być może jeszcze jakoś działać, gdy czyta się je pod kołderką, z herbatką, a za oknem śnieg, to wersja filmowa skłania mnie raczej do złapania się za głowę z powodu tego steku bzdur polanego najróżniejszymi triviami dla fanów. Mamy więc mocno pokręconego czarodzieja, Radagasta, który porusza się króliczym zaprzęgiem (to dla dzieci). Radagast jest przyjacielem zwierząt, a pod swoim kapeluszem kryje ptasie gniazdo. Dzięki temu możemy zobaczyć to, czego w kinematografii nie pokazano nigdy wcześniej (jestem absolutnie pewna) – czarodzieja z odchodami we włosach. Czy jest to komuś do czegoś potrzebne? Dlaczego w ogóle zostało wymyślone? 

Ale na tym nie koniec: Radagasta Burego gra Sylvester McCoy, szkocki aktor znany z roli siódmego Władcy Czasu w kultowym brytyjskim serialu Doctor Who. I tu wchodzimy na poziom dla geeków, o czymś takim można potem pisać w Internecie natchnione posty zaczynające się od frazy „czy wiesz, że…”. Specjalnie dla geeków wraca też Figwit, elf. Tutaj czytelnikom mniej zorientowanym w ekranizacjach Tolkiena należy się wyjaśnienie: w pierwszej części Władcy Pierścieni pojawia się bezimienny elf. W jednej ze scen siedzi obok Aragorna, a potem stoi gdzieś w tle. Z niewiadomych przyczyn postać ta tak zaintrygowała fanów, że aż wymyślili mu imię (akronim od „Frodo is great, who is THAT?!”). A to, że postać tak zaintrygowała fanów, tak spodobało się Peterowi Jacksonowi, że w trzeciej części dał mu do wypowiedzenia jedną kwestię: „Lady Arwen, we cannot delay!”. Sprawa Figwita zyskała dodatkowy smaczek w kilka lat później, kiedy grający go aktor, Bret McKenzie, zaczął występować w całkiem popularnym serialu produkcji HBO, Flight of the Conchords. W każdym razie, w Hobbicie Bret McKenzie wraca, tym razem jako Lindir, co może być prawdziwym imieniem Figwita, ale tak naprawdę to nie wiadomo i wszystko jedno zresztą – i tak chodzi tylko o fanów, którzy będą wypatrywać Figwita w krainie elfów.

No właśnie, kraina elfów. Na szczęście w Hobbicie elfów jest znacznie mniej niż we Władcy Pierścieni, jednak uporczywie nie dają o sobie zapomnieć. Wtrącają wciąż aforyzmy po elficku, częściowo z niewiadomych przyczyn nietłumaczone (ale odsyłam do wikipedii, gdzie pod hasłem „quenya” można zapoznać się z urokami elfickiej gramatyki). Apatycznie posągowe, o niewyraźnych minach, wydające się hołdować jakiejś sekciarskiej odmianie wegetarianizmu elfy pozwalają na krótką chwilę zapałać sympatią do krasnoludów, które uciekają z tego królestwa przy pierwszej nadarzającej się okazji. Choć przecież to właśnie elfy są w tej opowieści jedyną ładną grupą. Nie paradują z odchodami we włosach, ich stopy nie są porośnięte szczeciną, paznokcie mają obcięte i wypielęgnowane, a ich nosy wyglądają normalnie. Tak dochodzimy do kolejnej istotnej kwestii: wszyscy bohaterowie Hobbita są tak dokumentnie paskudni, że aż nie sposób wejść do końca oglądaną historię. Nie jest to taka brzydota, którą można oswoić i przejść nad nią do porządku dziennego. To jest brzydota wciąż uderzająca swoją absurdalnością, niedająca o sobie zapomnieć na dłużej niż chwileczkę.

Zachodzę w głowę, skąd tak wysoko w box office’ach film, w którym wszyscy są do tego stopnia szpetni. Oprócz hałaśliwych i jowialnych krasnoludów Śródziemie zamieszkiwane jest na przykład przez głupawe trolle, których podstawową rozrywką zdaje się być uderzanie się po głowach (znów coś dla dzieci). Z kolei głównym „złym” jest ork z protezą ręki, Azog, faktycznie przerażający przykład potwora zrobionego na komputerze. Wspominałam wcześniej o smoku, którego ma pokonać krasnoludzia drużyna. Niestety, nie jest nam jeszcze dane go zobaczyć w całości, może pojawi się w drugiej części. W ostatniej scenie filmu (i nic tu nie zdradzam) widzimy bowiem, jak otwiera się smocze oko. Chyba dlatego, że wcześniej można było przez te dwie i pół godziny zapomnieć, że to o smoka chodzi. 

Ale chodzi też o hobbita. Stereotypowy hobbit jest stroniącym od przygód domatorem. I trudno sobie chyba wyobrazić aktora bardziej pasującego do roli takiej poczciwiny niż Martin Freeman. Znany jest z roli Watsona (właśnie) w serialu Sherlock aktor uczynił chociaż wątek hobbici znośniejszym do oglądania. Choć, przynajmniej w pierwszej części, wątek ten jest skandalicznie wręcz banalny. Odstający od bandy krasnoludów Baggins na początku podróży tęskni za swoim rodzinnym Shire (co obrazuje scena, w której chce cofać się do swojej chatki po chusteczkę do nosa, jedna z postaci ratuje go jakimś zafajdanym kawałkiem materiału), wydaje się raczej tchórzliwy i nie zaskarbia sobie sympatii grupy. Wszystko po to, aby w finale błysnąć odwagą i lojalnością. Tylko, że w ciemnym kinie łza nawet nie zdąży spłynąć nam po policzku, bo wszystko dzieje się tak szybko, że zaraz już trzeba patrzeć na coś innego, równie zapierającego dech w piersiach.

Bo w Hobbicie wszystkiego jest bardzo dużo i wszystko ma robić wrażenie. Może więc te trzy części to dobre rozwiązanie, bo gdyby jeszcze pojawił się tu smok w całości, można by przeoczyć dojrzewanie głównego bohatera. A przecież to z tego wątku płynie bardzo krzepiący morał – „hobbity nie zawsze są tym, czym się wydają”. Co może otworzyć oczy niektórym z małoletnich odbiorców. W końcu nie zapominajmy, że jest to ekranizacja książki dla dzieci. Co jednak zupełnie nie tłumaczy szeregu nieudanych żartów. A przecież Peter Jackson miał kiedyś, dawno, dawno temu, całkiem udane dowcipy. Nie rozumiem też dlaczego niektóre z planów wyglądają równie realnie jak w filmie Niekończąca się opowieść, skoro wiemy dobrze, że Nowa Zelandia potrafi być piękna jak tapety w Windowsie. Choć chyba jestem w tej opinii dość odosobniona. Film dostał nominacje do Oskarów w kategoriach scenografia i efekty specjalne. Ale również za charakteryzację, są więc tacy, którym podoba się, kiedy wszystko jest brzydkie. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij