Film

A i on, prawdę mówiąc, świnia

Od tak wybitnego reżysera jak Smarzowski wymagam więcej. Męczą mnie karykaturalne postaci, brud, w którym zanurza wszystko tak głęboko, że przestaje to poruszać.

Drogówka to kolejny po Domu złym film Wojciecha Smarzowskiego korzystający z gatunkowej konwencji czarnego kryminału. Tym razem Smarzowski wykorzystuje fabularny schemat śledztwa, które bohater (policjant z drogówki) prowadzi na granicy prawa, by oczyścić się z niesłusznie postawionych  zarzutów. W Domu złym podpórka konwencji pomogła kinu Smarzowskiego – porządkowała je, narzucała dyscyplinę, dostarczyła ram, w których skrajnie pesymistyczna wizja polskiej rzeczywistości i natury ludzkiej mogła wyrazić się w komunikatywny dla widza sposób, nie zmieniając się do końca w rysunek „czarno na czarnym”. W Drogówce niestety trochę się to zmienia.

Po raz pierwszy u Smarzowskiego tłem dla takiej wizji polskiej wspólnoty jest nie prowincja, ale współczesna Warszawa. Razem z operatorem, Piotrem Sobocińskim jr., Smarzowski stworzył fascynujący obraz miasta. Podobnie jak w Bogach ulicy Davida Ayera olbrzymia liczba ujęć pochodzi z tanich, ręcznych kamer, telefonów komórkowych, nagrań sporządzanych przez samych bohaterów, bądź nadzorujących ich „maszyn widzenia” (kamery przemysłowe, kamery ochrony, różne formy monitoringu itd.). Widzialność każdego współczesnego miasta, w tym Warszawy, jest także widzialnością nadmiaru tego typu obrazów. Wszystko to czyni z Drogówki niebywale różnorodny wizualnie film.

W Drogówce widać, że Smarzowski coraz bardziej rozwija się jako reżyser, coraz śmielej i sprawniej poczyna sobie z formą. W filmie zachwyca szereg doskonale zainscenizowanych ujęć, wykorzystujących głębię ostrości i trzeci plan, narracja odchodzi od linearnego przystawiania do siebie chronologicznie uporządkowanych scenek; prawie cały film zmontowany jest jak słynna sekwencja przesłuchania Tadeusza (Marcin Dorociński) z Róży – rwące się retrospekcje, rozbite, poprzedzielane innymi sceny itd. A przy tym w Drogówce dochodzą do głosu wszystkie ograniczenia kina autora Wesela – których właśnie ze względu na jego klasę i pozycję w polskim kinie nie można traktować taryfą ulgową, jaką na ogół stosujemy (my – widzowie czy krytycy), pisząc o polskim kinie.

Highway to hell

Film zaczyna się od scen portretujących grupę funkcjonariuszy drogówki z jednego z warszawskich komisariatów. Każdy z policjantów charakteryzowany jest jedną, dwiema wyrazistymi cechami. Sierżant sztabowy Petrycki (Arek Jakubik) to erotoman ciągle szukający okazji do nowych seksualnych przygód. W filmach Smarzowskiego, jeśli ktoś pije wódkę, to zawsze litrami, na granicy fizjologicznego prawdopodobieństwa, więc także tu Petrycki w swojej erotomani musiał zostać przez reżysera obdarzony potencją, której pozazdrościć mogliby mu bohaterowie filmów pornograficznych. Sierżant sztabowy Banaś (Eryk Lubos) to z kolei postać przypominająca Begbiego z Trainspotting (w filmie rolę tę odtwarzał Robert Carlyle) – wszędzie szuka okazji do bójki, a przy tym pogrążony jest w rasistowskich fantazjach o konieczności zachowania czystości polskiej rasy. Wśród policjantów znajdziemy również alkoholika Trybusia (Jacek Braciak), który każdą noc kończy na urwanym filmie i upija się spirytusem przemysłowym; do teog dochodzi skąpiec Lisowski (Marcin Dorociński), pożyczający kolegom pieniądze na procent; ciapowaty i sympatyczny (na pozór) grubas Hawryluk (Robert Wabich), a wreszcie sierżant sztabowy Król (Bartłomiej Topa) – jedyny niestereotypowo scharakteryzowany, od początku moralnie dwuznaczny, a przy tym próbujący zachować pewną wewnętrzną uczciwość. I to on okaże się bohaterem opowieści. W tym męskim świecie jest też jedna kobieta, posterunkowa Madecka (Julia Kijowska) – ale jej problemy, jako kobiety w męskim świecie, nie przebijają się do filmu, nie wydają się interesować reżysera. 

W pierwszym akcie obserwujemy codzienne rutyny bohaterów: rytuały męskiej przyjaźni, codzienną pracę, konfrontacje z łamiącymi przepisy kierowcami, a także – jak zawsze w kinie Smarzowskiego – wszechobecne, wpisane w ten świat ogólne zepsucie, moralny upadek, gnicie, syf. Przemierzając kolejne kręgi codziennego upadku, towarzysząc naszym bohaterom w aktach korupcji, chamstwa, nadużyciach władzy, a wreszcie w nocnym rajdzie stuningowanymi samochodami po Warszawie, zakończonym pijacką orgietką w burdelu, mamy wrażenie, że jesteśmy na autostradzie do jądra polskiego piekła, na drodze, na której tak się już rozpędziliśmy, że nie sposób wyhamować. 

Śledztwo etyczne

Wszystko to jednak zmienia się w drugim akcie, gdy Król zostaje oskarżony o morderstwo jednego z kolegów i działając poza prawem będzie musiał zdobyć dowody własnej niewinności. Jego śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, odsłania korupcję na coraz wyższych kręgach władzy. Pozwala przy tym poznać prawdę na temat tego, kto jest jego prawdziwym przyjacielem, na kogo może liczyć, a kto w sytuacji zagrożenia okaże się zdrajcą.

Śledztwo jest też dla Króla przyspieszonym kursem etyki w praktyce, bohater odkrywając prawdę o zepsutej, rozkładającej się rzeczywistości, dojrzewa do etycznego gestu. Jak każdy bohater tego typu historii, Król zostanie w pewnym momencie postawiony przed wyborem: czy pogodzić się z rzeczywistością, konformistycznie zrezygnować z odkrytej prawdy za cenę bezpieczeństwa i szeregu gratyfikacji, czy wbrew zdrowemu rozsądkowi i rodzinnym zobowiązaniom pozostać wiernym temu, co się odkryło.

Zmęczenie materiału

Niestety, cały ten skomplikowany wątek tonie w Drogówce w gęstym, nihilistycznym sosie, który ostatecznie zabija jakikolwiek inny, bardziej subtelny smak. Tak samo było w Weselu i Domu złym, ale tu, gdy widzimy coraz wyraźniej, jakiej klasy twórcą jest Smarzowski, mnie zaczyna to już po prostu męczyć. Od tak utalentowanego reżysera wymagam więcej. Męczy mnie cała wizja świata przedstawionego w tym filmie: z jego karykaturalnymi postaciami, uogólnieniami, brudem, w którym zanurza wszystko tak bardzo, że przestaje nas poruszać i szokować.

Drażnią też zaledwie zarysowane postaci kobiece, drażni sposób przedstawiania seksu jako czegoś immanentnie brudnego, nieczystego, niskiego, związanego z przemocą, zdradą, gwałtem, prostytucją, obsesyjnym przymusem (przypadek Petryckiego). Zresztą to w ogóle jest problem filmów reżysera, od pijackich spotkań w zasranej toalecie w Weselu, po gwałty z Róży, wraca ten sam schemat.

Drogówka jest filmem paradoksalnym – z jednej strony potwierdza, że Smarzowski jest jednym z najbardziej utalentowanych, aktywnych reżyserów; z drugiej pokazuje wyczerpanie się tradycyjnej tematyki, świata przedstawionego i motywów reżysera. Jego kino potrzebuje zmiany, inaczej udusi się we własnej żółci, nihilistycznej wizji świata, z którą nie potrafi sobie twórczo poradzić. Dobrze, że następnym filmem Smarzowskiego ma być adaptacja powieści Jerzego Pilcha Pod mocnym aniołem. Może zetknięcie z cudzym materiałem literackim pomoże reżyserowi, otworzy go na nowe obszary, pozwoli uciec od obsesji. Może dowiemy się o Polsce czegoś więcej niż, używając słów klasyka, „jeden tam tylko porządny człowiek, […], a i on prawdę mówiąc, świnia”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij