Hollinghurst potwierdza „Obcym dzieckiem” swoją mistrzowską klasę. Nie tylko świetnie panuje nad ogromnym materiałem, ale też nic nie jest tu przypadkowe.
Trochę niezauważona przeszła ta powieść przez polski rynek. Książkę odnotowano, w głównym nurcie ukazało się nawet parę recenzji, rytualnie ją pochwalono, skupiając się na wszystkim, tylko nie na tym, o czym jest. Potraktowano ją trochę jak tytuł dla specjalistów zajmujących się współczesną literaturą brytyjską. Obce dziecko Alana Hollinghursta ma faktycznie wszelkie dane, żeby w medialnym obiegu uchodzić po prostu za „zacną literaturą”. Po pierwsze powieść jest gruba (w polskim wydaniu ponad 600 stron) i powstawała przez siedem lat, po drugie napisał ją ceniony i nagradzany pisarz, laureat Bookera 2004 za poprzednią książkę, Linię piękna. Po trzecie wreszcie jest to saga obejmująca niemal cały XX wiek, z mnóstwem bohaterów, dziejąca się w dużej mierze w środowisku literackim. I już można przedstawić Obce dziecko jako opowieść o czasie, pamięci i nieuchwytności ludzkiego życiorysu.
Głównie jest to jednak historia zakłamywania biografii znanych postaci,
a szczególnie ukrywania w ich życiorysach wątków nienormatywności seksualnej. Ale to także opowieść o zmieniającym się stosunku do homoseksualizmu. Od „prawdy niemożliwej do wypowiedzenia” do pozornie całkowitej akceptacji.
Obce dziecko podzielone jest na pięć części. Pierwsza dzieje się latem 1913 roku, gdy do podupadającego majątku nazywanego Dwa Akry, George Sawle przywozi poetę Cecila Valance’a, oficjalnie swojego przyjaciela z Cambridge, a nieoficjalnie kochanka. Podczas tego krótkiego pobytu, powstanie wiersz, który wkrótce stanie się sławny, podobnie jak jego tragicznie zmarły na wojnie autor. W kolejnych częściach nie pojawi się więc sam Cecil, za to będziemy świadkami rodzenia się jego legendy, zbierania materiałów do biografii i dziejów członków kolejnych pokoleń dwóch rodzin, które połączyła postać poety.
Hollinghurst potwierdza Obcym dzieckiem swoją mistrzowską klasę. Nie tylko świetnie panuje nad ogromnym materiałem, ale też nic nie jest tu przypadkowe, każda „strzelba” jest po coś, nawet jeśli na rozwiązanie zagadki trzeba czekać kilkaset stron. W kolejnych częściach autor buduje za każdym razem właściwie nowy świat, pokazany z innej perspektywy, stopniowo odsłania związki z poprzednimi wydarzeniami. Czasem dzieli je kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt lat. W efekcie w pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać, co stanie się z opisywanymi właśnie bohaterami, a wręcz czy w kolejnym rozdziale będą jeszcze żywi. Starość nigdy nie okazuje się łaskawa, zawsze oznacza zmianę na gorsze. Rozkoszni, nieco nieśmiali, pokazywani z ciepłem, ale i ironią młodzi bohaterowie i bohaterki przemieniają się w skupionych na sobie, nieprzyjemnych kabotynów, często erotomanów, w najlepszym wypadku ludzi z nadmierną skłonnością do alkoholu.
Hollinghurst nie ma też złudzeń co ma największy wpływ na budowanie legendy. Wartość literacka twórczości ma drugorzędne znaczenie, liczą się przede wszystkim: barwny życiorys i odrobina szczęścia.
W przypadku Cecila najważniejsze okaże się zacytowanie przez Churchilla jednego z jego wierszy. Sprzyjały też okoliczności, mitu dopełniła tragiczna śmierć w okopach wojny i już mamy narodowego poetę, który zginął ku chwale ojczyzny. (Skąd my to znamy?! No właśnie, łatwo sobie wyobrazić jakie byłoby polskie przyjęcie „Obcego dziecka”, gdyby pierwowzorem postaci Cecila nie byli angielscy poeci, tylko np. Krzysztof Kamil Baczyński albo… Maria Konopnicka).
W pewnym momencie kluczowym bohaterem staje się Paul Bryant, młody gej pragnący odkłamać biografię Cecila, w tym kwestię homoseksualizmu poety. Będzie działać w dużej mierze intuicyjnie i nieco po omacku, zderzać się z odmową lub taką otwartością, że nie wiadomo co z nią zrobić. Jednocześnie, w przestrzeni prywatnej, wśród rodziny i znajomych, wiedza o romansach Cecila z mężczyznami jest dość powszechna, problemem okazuje się jak zwykle sfera publiczna. Kiedy książka w końcu się ukaże, wywoła oczywiście sporo zamieszania, oburzona po latach będzie nawet tak daleka krewna jak cioteczna wnuczka, która oczywiście nie miała szansy znać Cecila osobiście. Jej stosunek do sprawy najlepiej oddaje zdanie: „Zdawała się potępiać Paula Bryanta, ale w zasadzie nie kwestionowała tego, co powiedział”. Co ciekawe, swoją niechęć Jennifer wypowiada współcześnie, w czasie pogrzebu mężczyzny, którego żegnają byli kochankowie, publicznie opowiadający o wspólnym życiu. Związki osób tej samej płci nikogo już więc nie dziwią, ale wciąż wywołują emocje, gdy dotyczą ważnych postaci historycznych. Dodatkowo Jennifer kompromituje fakt, że jest akademiczką i sama pisze książki.
Oczywiście Hollinghurst zdaje sobie sprawę, że żadna „pełna”, „prawdziwa” biografia nie jest możliwa. Ludzka pamięć jest zawodna, zawsze okazuje się zresztą, że zapamiętaliśmy nie to, co trzeba.
Poza tym nikt nie ma interesu w szczerej opowieści. W efekcie biografia to zawsze tylko mniej czy bardziej nieudana próba uchwycenia czyjegoś życia między pierwszą i ostatnią stroną. Nie może się w pełni udać, co nie znaczy, że nie warto próbować. Zresztą Hollinghurst robi to samo, historie z „Obcego dziecka” poznajemy też tylko fragmentarycznie, całe lata są nam nieznane. Zakończenie jest jednak optymistyczne, zawsze może się pojawić nowy biograf zainteresowany tą samą osobą czy historią. I opowiedzieć ją na nowo.
Alan Hollinghurst, Obce dziecko, przeł. Hanna Pawlikowska-Gannon. Muza 2012