Czytaj dalej

Radzik: Różowy dym

Chcemy kompletnej zmiany, przebudowy Kościoła, ale nie wierzymy, że uda się zbudować jakiś utopijny feministyczny Kościół w ciągu jednej nocy.

Miały dużo szczęścia, w ciemno kupując bilety do Rzymu (Duch Święty? zwykły fart?). Przez znajomych z teatru udało im się załatwić dym, bo nie można go było przewozić samolotem. W końcu, w pierwszym dniu konklawe, które wybrało papieża Franciszka, stanęły na Piazza Garibaldi, modląc się i wypuszczając z rac różowy dym. Ponieważ tłumy zgromadzonych w Watykanie dziennikarzy nudziły się w oczekiwaniu na dym właściwy, malownicza akcja WOW przykuła ich uwagę i niebawem rozmaite media puściły informację w świat. Te kilka dni, gdy stu piętnastu starszych mężczyzn (oldboy club, jak nazwała ich Erin Saiz Hanna z Women’s Ordination Conference) wybierało nową głowę Kościoła katolickiego, było świetnym czasem, by przypomnieć, że kobiety są wykluczone z procesów decyzyjnych w Kościele.

Młody zespół Women’s Ordination Conference nadaje ton happeningom i zaznacza swoją obecność w mediach społecznościowych. Dziewczyny twittuja, są aktywne na Facebooku, ostatnio nawet nakręciły teledysk. Trzydziestokilkulatki po katolickich college’ach i liceach prowadzonych przez zakonnice. Ich maleńkie biuro mieści się nieco w oddali od centrum Waszyngtonu. Jeden pokój, na ścianach plakaty i zdjęcia z kampanii, podręczna biblioteka teologiczna. Erin Saiz Hanna, dyrektor wykonawcza, opowiada mi, że urodziła się w kubańsko-irlandzkiej rodzinie, a więc w głęboko katolickim środowisku. Ale przyszła na świat na początku lat 80., a jej matka była feministką drugiej fali i powtarzała jej: „Możesz być, kim tylko chcesz”. „Chyba od zawsze miałam w sobie pasję dla spraw kobiet w Kościele” – mówi, wybuchając śmiechem. Poszła do liceum prowadzonego przez Sisters of Mercy, a jej pierwsza katechetka w tej szkole otworzyła okna w klasie i powiedziała: „Wyrzućcie patriarchat za okno!”. „Tak, dobrze zrozumiałaś. To było katolickie liceum, prowadzone przez zakonnice”. Potem, już w college’u, studiowała religioznawstwo i socjologię oraz zaangażowała się w świecki feminizm, sprawy LGBT i emigracji. Pracowała w Narodowej Organizacji Kobiet, kiedy miały miejsce święcenia na Dunaju*. „Całe biuro przybiegło do mnie, wołając: «Nie uwierzysz, co się stało!»” – opowiada rozbawiona. „Faktycznie, nie mogłam uwierzyć, zaczęłam sprawdzać, poznałam dziewczyny z WOC i tak tu trafiłam”.

Zastanawiam się, czy nie obawia się bycia twarzą tak kontrowersyjnej organizacji. Potencjalną ekskomuniką się nie przejmuje, bo w swoim przekonaniu nie robi nic, co wyłączałoby ją z Kościoła. Jest świecka, a konsekwencje dosięgają zwykle zakonnice i księży, którzy podlegają kościelnej władzy bezpośrednio. Ale przyznaje, że odkąd ma dziecko, bardziej niepokoją ją nienawistne listy, które dostaje, bo wariatów na świecie nie brakuje. „Zostałyśmy aresztowane za posiadanie banneru z napisem Ordain Women, bo nie miałyśmy pozwolenia. Przesiedziałyśmy kilka godzin w areszcie. To był mój pierwszy tydzień po macierzyńskim, zastanawiałam się wtedy, co ja robię…”

„Chcemy kompletnej zmiany, przebudowy Kościoła, ale nie wierzymy, że uda się zbudować jakiś utopijny feministyczny Kościół w ciągu jednej nocy ani dotrzeć z punktu A do C z pominięciem B” – tłumaczy Erin Saiz Hanna w odpowiedzi na zarzut, że domaganie się kapłaństwa kobiet jest klerykalizmem. „Dlatego ważną częścią naszych działań jest zabieganie najpierw o święcenia kobiet, a kobiety wśród liderów Kościoła pomogą nam zmienić resztę”.

„Hej, jestem ochrzczona, to szaleństwo!” – śpiewają roztańczone dziewczyny, niektóre ubrane w ornaty. Gdzieś pośród nich można zobaczyć Erin w białym ornacie i infule na głowie i jej synka w śpioszkach z napisem „Mama na papieża”. „Mam powołanie, Bóg mnie wezwał, wyświęćcie kobietę!” – słychać lecącą w tle piosenkę. „Z samymi mężczyznami księżmi to nie wygląda dobrze. Zwróćcie nam Kościół!”.

***
Czy chodzi o prestiż i władzę? A może o osobiste ambicje?

Tłumaczą, że chodzi o to, żeby pomieścić w Kościele doświadczenie kobiet, które choć tego nie szukały, zostały powołane do kapłaństwa. Do kapłaństwa, a nie tylko do pracy w kościelnej administracji czy nawet w parafiach.

Opowiadają mi o powołaniu, zmaganiach ze sobą i nieustannie powracającym pytaniu, jak żyć w Kościele, który kobietom takiej możliwości wciąż nie daje. Wiele z nich szuka sposobu od dwudziestu, pięćdziesięciu czy ponad sześćdziesięciu lat.

„Poczułam powołanie w wieku piętnastu lat, gdy przeczytałam Teresę z Lisieux. To było właśnie to, co czułam” – opowiada mi o początkach swojego powołania Sue z Wielkiej Brytanii. „To było pięćdziesiąt lat temu. Nie pochodzę z religijnej rodziny, raczej z rozpolitykowanej. Moja matka była feministką. Mając siedemnaście lat, wyznałam księdzu na spowiedzi, że czuję powołanie, a w odpowiedzi usłyszałam: «Nie możemy mieć przy ołtarzu króliczków». O kobietach mówił w kategorii obiektów seksualnych. Cóż, to zamknęło rozmowę. […] Nigdy nie bałam się mówić o moim powołaniu. Dla mojej rodziny wystarczającym szaleństwem jest to, że wierzę w Boga i jestem katoliczką. Moje powołanie do kapłaństwa nie robi więc już na nich specjalnego wrażenia. Jestem nauczycielką. Wiem, że na ludzi najskuteczniej wpływa się za pomocą osobistego świadectwa. Przyszło mi nawet do głowy, by zostać zakonnicą, ale to nie moja droga”.

I kontynuuje: „Poszłam na studia, liznęłam trochę teologii u jezuitów, ale nie czułam się z tą wiedzą dobrze. Zaangażowałam się w teologię feministyczną. Kiedy anglikanki dostały zielone światło na drodze do kapłaństwa, przyszła do mnie znajoma i powiedziała: «Inicjujemy ruch na rzecz święceń kobiet w Kościele katolickim». Z czasem jednak wciąż nic się w tych sprawach nie zmieniało, i wiele kobiet odeszło z ruchu. Te z nas, które zostały, są w nim dlatego, że silnie identyfikują się z teologią feministyczną i mają poczucie, że trzeba zmierzać właśnie tą drogą. Niektórzy wyraźnie chcieliby, żebyśmy opuściły Kościół, i choćby z tego powodu nigdzie się nie wybieramy. Wciąż jest nas dwieście pięćdziesiąt w Wielkiej Brytanii. Zmagamy się z różnymi problemami, zwłaszcza że zakazuje nam się mówienia o kapłaństwie kobiet. To nie jest proste, i nieraz myślałam o przejściu do Kościoła anglikańskiego, ale to jednak nie moja duchowość. Rozważałam też Roman Catholic Womenpriests, ale one nie są akceptowane w Wielkiej Brytanii. Może gdybym mieszkała w Stanach… Do kapłaństwa wzywa Bóg, ale jest ono służbą wspólnocie. Jeśli ona nie jest na to gotowa, nie ma sensu się narzucać. Kiedy ludzie proszą, nasza obecność i religijne towarzyszenie im w ważnych dla nich wydarzeniach to okazja do służby”.

Zdarza się, że przychodzą do nich katolicy z różnych powodów pozostający poza eucharystyczną wspólnotą, których na przykład zranili księża, ale którzy wciąż szukają religijnego pocieszenia. „Służymy tam, gdzie nas potrzebują, czyli zwykle na obrzeżach Kościoła” – dopowiada jej koleżanka. „Może właśnie na tym polega rola kobiet powołanych do kapłaństwa” – dodaje Sue. Może z marginesu Kościoła, na który zostały wypchnięte, naprawdę lepiej widać potrzebujących. Tak zdaje się też myśleć Katrina.

„Kiedy zrozumiałam, że to właśnie to? Będąc kapelanką parafii” – tłumaczy. „Pewnie to u was, w Polsce, nie działa. Wciąż dużo księży, tak? Podczas studiów pojechałam do Francji. Zetknęłam się tam z mnóstwem świeckich ruchów, bogactwem Kościoła. Dużo rozmawiano o roli kobiet. Tam zostałam kapelanem parafii. Dostałam pozwolenie francuskiego biskupa, wciąż zresztą ważne. Będąc kapelanem, odpowiadałam pod nieobecność księży za liturgię, czytałam pismo i mówiłam kazanie. Rozdawałam uprzednio konsekrowane przez księdza chleb i wino. W sumie robiłam wszystko, a liturgia to była właściwie msza, tylko bez konsekracji”.

W 1996 roku, po powrocie do Anglii, zauważyła, że przy ołtarzach było coraz mniej kobiet, a tych, które zostały, nie zachęcano do uczestniczenia. Wspomina: „Poczułam się, jakby coś mi odebrano. Potem usłyszałam o Women’s Ordination Worldwide i pojechałam do Dublina na konferencję. Często jednak musiałam uważać, by o tym nie mówić głośno, zwłaszcza w katolickiej szkole, w której wtedy pracowałam. Dla mnie najważniejsze było, że wspólnota zakonna, do której należałam, rozpoznawała autentyczność mojego powołania. Uważały, że nie ma czegoś takiego jak święcenia kobiet w Kościele katolickim, ale przyznawały, że czują, że to moje autentyczne powołanie”.

Teraz Katrina jest członkinią ekumenicznej wspólnoty i mówi, że te liturgie dają jej wiele siły, zwłaszcza odkąd nie może przyjmować komunii. Było to tak: „Zostałam ekskomunikowana i wyrzucona z zakonu za udział w święceniach kobiety w Ottawie. Nie zastanawiałam się nad tym, że takie mogą być konsekwencje, i może dobrze. Teraz często idę do kościoła w bluzie Catholic Women’s Ordination i podchodzę do księdza po błogosławieństwo zamiast po komunię.

Bardzo przeżywam brak przyjmowania Eucharystii, ale rozejrzałam się wokół siebie i stwierdziłam, że jestem w dobrym towarzystwie: rozwiedzeni, katolicy homoseksualiści, księża, którzy odeszli i założyli rodziny.

Znalazłam się na zewnątrz, tam, gdzie ludzie z poplątanymi scenariuszami życia, po niełatwych doświadczeniach. Może właśnie ważne jest, żebym tu była z nimi? Może tu jest miejsce, żeby odpowiedzieć na powołanie? Nazywam to na swój użytek solidarnością na marginesach”.

Inna jest historia Q., która chciałaby pozostać anonimowa. Opowiada, że zmagała się z tym od siedmiu lat, aż wreszcie w trakcie rekolekcji bożonarodzeniowych w Indiach zrozumiała, że musi przestać uciekać i zaakceptować powołanie do kapłaństwa. To było dwadzieścia lat temu.

„Wychowałam się w bardzo katolickiej rodzinie. Mając jedenaście lat, doświadczyłam wszechogarniającej Bożej miłości i pragnienia odpowiedzi na nią. Wkrótce, czytając książkę o Teresie z Lisieux, usłyszałam w duszy, żebym postąpiła jak Teresa. Przez wiele lat myślałam, że chodzi o to, żebym została zakonnicą. Kiedy miałam szesnaście lat, ktoś spytał, czy sądzę, że kobiety powinny być księżmi. Odpowiedziałam, że nie, ale potem przez długi czas to pytanie mnie nie opuszczało, aż wreszcie odpowiedziałam na nie pozytywnie. Z młodzieńczego poczucia powołania pozostało mi pragnienie robienia czegoś dla Kościoła, dlatego wybrałam studia teologiczne. W czasie roku, który spędzałam na wolontariacie, walczyłam z powracającym pragnieniem bycia prezbiterem. Gdybym tylko była mężczyzną – mówiłam sobie w duchu. Ale jestem kobietą i nie mogę. Chciałam służyć Kościołowi, lubiłam pomagać ludziom. Mogłam zostać pracownikiem socjalnym. Intelektualnie akceptowałam to, że kapłaństwo powinno być dostępne dla kobiet, ale to nie dotyczyło mnie. Mogłam o tym marzyć, ale na realne życie miałam inne plany.

Podczas samotnej podróży po Indiach nie mogłam się jednak uwolnić od swoich myśli. Podczas rekolekcji w jezuickim domu na Goa wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Miałam trudne do opisania doświadczenie, w którym Bóg wzywał mnie do kapłaństwa. Płakałam, leżąc na kościelnej posadzce, wstrząśnięta silnym odczuciem obecności Boga i niemożliwością powierzonego mi zadania. Od tej pory niepokojące uczucie zastąpił spokój.

Ponieważ wezwanie do kapłaństwa usłyszałam właśnie w taki sposób, nie przekonuje mnie Ordinatio Sacerdotalis, które mówi, że czegoś takiego nie ma. Łatwiej byłoby nie mówić o tym głośno, ale to byłoby nieprawdziwe. Choć teraz nieco zamilkłam, pracuję jako duszpasterz w ciężko doświadczonej parafii. Tam jest moje miejsce i jest to dla mnie ważniejsze niż jakakolwiek działalność w ruchu. Od czasu tamtych rekolekcji, kiedy myślałam, że jestem jedyną kobietą z powołaniem na całym świecie, udało mi się spotkać dwadzieścia innych kobiet dzielących ze mną to uczucie, pięciu zaprzyjaźnionych księży, którzy mnie wspierają, i innych bliskich mi katolików i niekatolików.

Z czasem wzrosła moja determinacja, że należy pozostać w Kościele katolickim, że istniejące już wspólnoty nie powinny być porzucane przez kobiety z powołaniem, ale że musimy im służyć najlepiej, jak umiemy, i w ramach, na jakie nam się pozwala. Ta służba sprawi, że w dniu, kiedy dopuszczone zostanie kapłaństwo kobiet – czy to będzie za cztery lata, za czterdzieści czy za sto lat, będziemy do niego przygotowane. Jeśli powołanie kobiet do kapłaństwa wychodzi od Boga, nie pozostanie bezowocne. Dobrze zapamiętałam, co powiedział mój jezuicki przewodnik duchowy wiele lat temu: «Każdy, kto jest powołany do kapłaństwa, musi być człowiekiem modlitwy». Modlitwa jest dla mnie w życiu najważniejsza. Tylko w relacji i w rozmowie z Bogiem niemożliwe staje się możliwe”.

To tylko kilka głosów kobiet, które odczuwają powołanie kapłańskie i zmagają się z niemożnością jego realizacji w Kościele katolickim. Ich Kościele. Powołania nie zagłuszysz tym, że papież nie pozwala. Ani Ordinatio Sacerdotalis, ani teologowie powtarzający, że kobieta powołania poczuć nie może, nic na to nie poradzą.

O powołanie kapłańskie spytałam też Myrę Poole, legendarną liderkę Women’s Ordination Worldwide, która nie mogła wziąć pełnego udziału w pierwszej konferencji tej organizacji w Dublinie. „Jako osoba zakonna byłabym naturalnie brana pod uwagę jako ksiądz, gdybym tylko była mężczyzną” – mówi Myra. „Ale nie uważam się za powołaną do kapłaństwa zgodnego z obecnym systemem. System wymaga zmiany, a ja czuję się powołana do pracy na jej rzecz. Podobnie myśli większość kobiet, które znam, a które czując się powołane do kapłaństwa, nie chciałyby jednak być częścią tego, czym kapłaństwo jest obecnie. Tworzymy więc reformatorskie grupy. Większość z nas uważa, że rozmowa o sprawach kobiet w Kościele jest podstawą wszystkich reform”.

* W czerwcu 2002 roku na pokładzie statku pasażerskiego Passau siedem kobiet z Austrii, Niemiec i Stanów Zjednoczonych otrzymało święcenia kapłańskie z rąk 61-letniego argentyńskiego biskupa, Romuala Braschi, który jeszcze w latach 70. został ekskomunikowany z Kościoła rzymskokatolickiego. Święcenia odbyły się na falach Dunaju, ponieważ biskupi austriaccy i niemieccy zapowiedzieli, że nie dopuszczą to tej ceremonii na terenie swoich diecezji.

Fragment książki Zuzanny Radzik „Kościół kobiet, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej pod koniec kwietnia.

***

Kapłaństwo kobiet? Katolickie feministki wypowiadające się o etyce seksualnej i antykoncepcji? Charyzmatyczne kobiety obecne w służbie liturgicznej? Feministyczne czytanie Biblii? Kobiety uprawiające poważną teologię? Walka o równouprawnienie w kościele?

TAK! – i nie tylko w teorii, ale i w praktyce, jak pokazuje na konkretnych przykładach z rozmaitych krajów i kręgów kulturowych Zuzanna Radzik.

Kościół kobiet to pasjonująca podróż po istniejących na świecie praktykach, które pokazują, że udział kobiet w kościele jest o wiele szerszy i głębszy niż mogłoby się nam, Polkom i Polakom, wydawać.

Zuzanna Radzik (1983) – teolożka, studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym „Bobolanum” w Warszawie i Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Zawodowo i naukowo zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim i relacjami polsko-żydowskimi. Katolicki feminizm interesuje ją siłą rzeczy. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym” na którego stronach pisze bloga „Żydzi i czarownice”.

 

**Dziennik Opinii nr 96/2015 (880)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij