A więc proszę: Związek Radziecki zorganizowano na wzór poczty niemieckiej. Fragment książki „Utopia regulaminów”.
Jeśli Max Weber mógł przedstawiać biurokrację jako ucieleśnienie racjonalnej skuteczności, to między innymi dlatego, że we współczesnych mu Niemczech biurokracja rzeczywiście działała nienagannie. Jej flagową instytucją, a zarazem radością i dumą niemieckiej służby cywilnej była poczta. Pod koniec XIX wieku niemiecką pocztę uważano za jeden z cudów nowoczesnego świata. Jej legendarna efektywność rzuciła wręcz straszliwy cień na cały XX wiek. Wiele największych osiągnięć okresu, który nazywamy dziś „wysokim modernizmem”, wzięło się z inspiracji Pocztą Niemiecką, a niekiedy było bezpośrednią imitacją jej struktury i procedur. Można wręcz dowodzić, że u stóp tej instytucji trzeba złożyć bezlik największych nieszczęść ubiegłego stulecia.
Aby zrozumieć, jak to możliwe, musimy przyjrzeć się samym początkom nowoczesnego państwa dobrobytu, które dziś powszechnie uważa się – o ile ktokolwiek się nad tym zastanawia – za twór oświeconych, demokratycznych elit. Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy.
Podstawowych instytucji europejskich, które ostatecznie złożyły się na państwo dobrobytu – od ubezpieczeń społecznych i emerytalnych po publiczną służbę zdrowia i biblioteki publiczne – w większości przypadków nie stworzyły rządy, ale związki zawodowe, wspólnoty sąsiedzkie, kooperatywy oraz wszelkiego rodzaju organizacje i partie robotnicze.
Wiele z nich świadomie zaangażowało się w rewolucyjny projekt „budowania nowego społeczeństwa w skorupie starego” – stopniowego, oddolnego tworzenia instytucji socjalistycznych. Dla jednych ostatecznym celem było przejęcie władzy w drodze wyborów parlamentarnych; dla innych ten projekt był celem samym w sobie. Trzeba pamiętać, że pod koniec XIX wieku nawet bezpośredni spadkobiercy marksowskiej Partii Komunistycznej w zasadzie porzucili zamiary siłowego przejęcia władzy, ponieważ nie wydawało się to już konieczne. Europejski pokój i postęp techniczny pozwalały sądzić, że rewolucji społecznej można dokonać pokojowymi, parlamentarnymi metodami.
Jednym z krajów, gdzie tego rodzaju partie święciły największe triumfy, były Niemcy. Chociaż kanclerz Otto von Bismarck, twórca niemieckiej państwowości, ograniczał władzę parlamentu, rosnąca w szybkim tempie popularność partii robotniczych krzyżowała mu szyki, a sen spędzała mu z powiek perspektywa socjalistycznej większości czy nawet ludowego zrywu na modłę Komuny Paryskiej w nowo zjednoczonych Niemczech.
Na zwycięstwo wyborcze socjalistów w 1878 roku zareagował dwojako: po pierwsze, zdelegalizował partię socjalistyczną, związki zawodowe i lewicowe gazety; z drugiej zaś strony, kiedy te posunięcia okazały się nieskuteczne (socjaliści nadal stawali do wyborów i wygrywali je jako niezależni kandydaci), stworzył odgórną, państwową alternatywę dla darmowych szkół, zrzeszeń pracowniczych, towarzystw dobroczynnych, bibliotek, teatrów i innych oddolnie budowanych instytucji socjalistycznych. Jego program obejmował ubezpieczenia społeczne (na wypadek utraty pracy, choroby czy inwalidztwa), bezpłatną edukację, emerytury i tak dalej. W większości były to rozwodnione wersje rozwiązań postulowanych przez socjalistów, ale skrupulatnie pozbawione jakichkolwiek elementów demokracji i partycypacji obywatelskiej. W prywatnych rozmowach otwarcie przedstawiał te posunięcia jako „łapówkę”, próbę przekupienia klasy robotniczej i zaskarbienia sobie jej lojalności dla konserwatywnego projektu państwa narodowego (1). Kiedy lewica w końcu przejęła władzę, wzorzec był już gotowy, a nowe władze niemal bez wyjątku wybierały podejście odgórne, wcielając lokalnie tworzone kliniki, biblioteki, banki spółdzielcze i świetlice robotnicze do struktur administracji państwowej.
Modelem dla nowej niemieckiej administracji była poczta, co wcale nie dziwi, gdy wziąć pod uwagę historię systemu pocztowego.
Poczta była jedną z pierwszych prób zastosowania odgórnych, wojskowych form organizacyjnych dla pożytku publicznego.
Pierwsze usługi pocztowe powstawały w organizacyjnych ramach armii i imperiów. Początkowo za ich pośrednictwem przekazywano na duże odległości rozkazy i raporty polowe; później pozwalały utrzymać spoistość imperiów. Stąd słynne słowa Herodota o kurierach imperium perskiego, którzy dzięki wypoczętym koniom czekającym na posterunkach rozstawionych w równych odległościach mieli być najszybszymi podróżnikami na świecie: „Tych gońców nie wstrzyma ani śnieżyca, ani ulewa, ani upał, ani noc, od tego, by jak najszybciej przepisany bieg odbyli” (2). Słowa te do dziś widnieją nad wejściem do nowojorskiej Poczty Głównej, vis-à-vis dworca Pennsylvania Station. W Imperium Rzymskim istniał podobny system, a praktycznie każda armia korzystała z kurierów pocztowych aż do 1805 roku, kiedy to Napoleon po raz pierwszy użył semaforów.
Jedną z największych innowacji rządów osiemnasto-, a szczególnie dziewiętnastowiecznych było przekształcenie systemów wojskowej poczty kurierskiej tak, aby mogła stać się bazą nowej służby cywilnej, świadczącej usługi publiczne. Zaczęło się od handlu. Z biegiem czasu klasy kupieckie zaczęły wykorzystywać pocztę do korespondencji osobistej i politycznej, a w końcu korzystali z niej praktycznie wszyscy (3). Wkrótce w wielu nowo powstających państwach narodowych w Europie i obu Amerykach poczta pochłaniała już połowę budżetu państwa oraz zatrudniała ponad połowę funkcjonariuszy służby cywilnej (4).
W Niemczech nie byłoby nawet od rzeczy twierdzić, że kraj został wręcz stworzony przez pocztę. Pod rządami Świętego Imperium Rzymskiego prawo do obsługi szlaków kurierskich na podbitych terytoriach przyznano, jak na czasy feudalne przystało, arystokratycznej rodzinie z Mediolanu, później znanej jako rodzina baronów von Thurn und Taxis. (Legenda głosi, że jeden z potomków tej rodziny wynalazł taksometr i tym samym nadał taksówkom ich nazwę). Imperium Pruskie wykupiło monopol rodziny Thurn und Taxis w 1867 roku i na jego bazie stworzyło nową pocztę niemiecką. Przez kolejne dwa dziesięciolecia oznaką wcielania nowych księstw czy państewek do niemieckiego państwa narodowego było przyłączenie ich do niemieckiej poczty. Między innymi z tego właśnie względu perfekcyjna sprawność systemu pocztowego stała się przedmiotem narodowej dumy. I rzeczywiście, dziewiętnastowieczna poczta niemiecka robiła kolosalne wrażenie. W większych miastach dostarczała przesyłki pięć, a nawet dziewięć razy dziennie. W stolicy rozległa, wielokilometrowa sieć przewodów pneumatycznych w mgnieniu oka przerzucała listy i drobne przesyłki na duże odległości pod ciśnieniem sprężonego powietrza:
Mark Twain, który pomieszkiwał w Berlinie między 1891 a 1892 rokiem, był tak zafascynowany pocztą niemiecką, że poświęcił jej jeden z bardzo niewielu w swym dorobku niesatyrycznych esejów, Postal Service, w którym wyrażał uznanie dla jej niezwykłej efektywności (5). Nie był też jedynym przybyszem z zagranicy, na którym organizacja niemieckiej poczty zrobiła takie wrażenie. Zaledwie na kilka miesięcy przed wybuchem rewolucji rosyjskiej Włodzimierz Iljicz Lenin pisał:
Pewien dowcipny niemiecki socjaldemokrata, w 70-ych latach zeszłego wieku, nazwał pocztę wzorem socjalistycznej gospodarki. Jest to słuszne. Obecnie poczta stanowi gospodarstwo, zorganizowane na modłę państwowo-kapitalistycznego monopolu. Imperjalizm przemienia stopniowo wszystkie trusty na organizacje takiego typu […].
Całe narodowe gospodarstwo, zorganizowane, jak poczta, przy uwzględnieniu tego, aby technicy, dozorcy, buchalterzy oraz wszyscy oficjaliści byli wynagradzani nie więcej ponad „płacę zarobkową robotnika”, pod kontrolą i kierunkiem uzbrojonego proletariatu — oto nasz najbliższy cel (6).
A więc proszę. Związek Radziecki zorganizowano na wzór poczty niemieckiej.
Nie tylko etatystycznie nastawieni socjaliści byli pod wrażeniem. Do chóru głosów podziwu dołączyli nawet anarchiści, choć ich interesował nie tyle system krajowy, co relacje między wieloma takimi systemami: możliwość wysłania listu z Wenezueli do Chin bez odgórnego zarządu jednego państwa. Piotr Kropotkin często powoływał się na „uniwersalną unię pocztową” z 1878 roku (razem z umowami między przewoźnikami kolejowymi) jako model działania anarchizmu, podkreślając przy tym, że systemy te już wówczas działały ponad systemami imperialnymi:
Unia Pocztowa nie wybrała międzynarodowego parlamentu poczty, by ustanawiał prawa rządzące wszystkimi instytucjami pocztowymi należącymi do Unii […]. Zamiast tego przyjęto formułę umowy. Porozumienia wypracowywano na kongresach, ale wysyłanym na kongres delegatom nikt nie mówił: „Głosujcie zgodnie ze swoimi przekonaniami, a my będziemy wam posłuszni”. Najpierw formułowano problemy i poddawano je pod dyskusję we własnym gronie. Następnie podejmowano decyzje, przedstawiano je delegatom i wysyłano ich na kongres: delegatów właśnie, nie przywódców (7).
Wizja idealnej przyszłości w społeczeństwie zorganizowanym na wzór poczty nie ograniczała się zresztą do Europy. Kraj, który wkrótce miał stanąć do rywalizacji z Niemcami o globalne wpływy, Stany Zjednoczone, również typowano jako model nowej cywilizacji, przywołując amerykańską pocztę jako dowód prima facie. Już w latach 30. XIX wieku Alexis de Tocqueville wyrażał zaskoczenie rozmachem amerykańskiej poczty i liczbą przesyłek dostarczanych nawet na obszarach pogranicza. Podczas podróży przez stan Kentucky zanotował: „Po tych dzikich puszczach krążą nieprzebrane listy i gazety!”. Obliczał, że jest ich o wiele więcej niż w najgęściej zaludnionych i najlepiej rozwiniętych gospodarczo prowincjach Francji. Późniejszy historyk amerykańskiej republiki pisał:
Wkrótce amerykańska poczta przewyższyła rozmiarami pocztę brytyjską i francuską. Do 1816 roku w kraju powstało ponad 3300 urzędów pocztowych, a ich personel stanowił niemal 70 procent wszystkich urzędników federalnych. Równie szybko rosła liczba przesyłek. W 1790 roku przesłano pocztą trzysta tysięcy listów, czyli jeden list na piętnastu mieszkańców kraju. W roku 1815 poczta dostarczała już niemal siedem i pół miliona listów rocznie, a więc mniej więcej tyle, ilu kraj liczył mieszkańców […]. A w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii i innych narodów Europy, rząd federalny nie cenzurował listów i nie kontrolował ich obiegu (8).
Przez znaczną część XIX wieku z punktu widzenia większości Amerykanów poczta była praktycznie tożsama z rządem federalnym. Do 1831 roku personel poczty znacznie przewyższał liczebnością wszystkie inne instytucje państwowe razem wzięte. Funkcjonariuszy poczty było znacznie więcej niż żołnierzy w armii, a listonosz często stawał się jedynym urzędnikiem federalnym, jakiego większość mieszkańców małych miast miała możność spotkać przez całe życie.
Tymczasem w ówczesnej Europie Stany Zjednoczone postrzegano jako swego rodzaju utopijny eksperyment, który odrzucał leseferyzm, a gospodarkę opierał na kooperatywach, projektach finansowanych przez rząd federalny i ochronie taryfowej. Dopiero wraz z powstaniem kapitalizmu korporacyjnego po wojnie secesyjnej Stany Zjednoczone przyjęły model biurokratyczny, bliższy niemieckiemu. A wtedy model „pocztowy” stał się jedyną realną alternatywą, postulowaną przez populistów i progresywistów. Ponownie ze struktur opresji wyłaniały się nowe, oferujące więcej wolności i bardziej racjonalne formy organizacji społecznej. W Stanach Zjednoczonych mówiono wtedy o „upocztowieniu” (postalization) – ten specyficznie amerykański termin oznaczał po prostu nacjonalizację (i od tamtej pory całkowicie wyszedł z użycia).
W tym samym czasie, gdy Weber i Lenin powoływali się na pocztę niemiecką jako na wzorzec przyszłości, amerykańscy progresywiści dowodzili, że nawet przedsiębiorstwa prywatne działałyby wydajniej, gdyby zorganizować je na wzór poczty.
„Upocztowienie” święciło triumfy. Znacjonalizowano prywatne dotychczas metro oraz koleje podmiejskie i międzystanowe, które w największych miastach Ameryki pozostały usługami publicznymi do dziś.
Z dzisiejszego punktu widzenia takie fantazjowanie o utopii zorganizowanej na wzór poczty wydaje się w najlepszym razie kuriozalne. Dziś poczta krajowa przywodzi nam na myśl przesyłki, które nie wywołują niczyjej radości: rachunki za usługi komunalne, powiadomienia o przekroczeniu debetu, katalogi sprzedaży wysyłkowej, ulotki reklamowe, wezwania do stawienia się w sądzie, kontrole podatkowe, oferty chwilówek i nagabywania o datki dla organizacji dobroczynnych. Jeśli można zaś mówić o rozpowszechnionym w Ameryce wizerunku pracownika poczty, jest on coraz bardziej odstręczający.
Ale to nie stało się samo z siebie – to raczej efekt rozmyślnie podejmowanych decyzji politycznych. W ramach długotrwałej kampanii mającej przekonać Amerykanów, że państwo jest niewydolne, od lat 80. XX wieku Kongres systematycznie tnie budżet poczty państwowej i lansuje alternatywy prywatne (9). W rezultacie urzędy pocztowe prędko stały się podręcznikowym przykładem wszystkiego, co w państwowej biurokracji najgorsze: prasa nieustannie donosiła o strajkach pocztowców, listonoszach pod wpływem narkotyków, sortowniach pełnych niedoręczonych przez lata przesyłek i oczywiście, bo to najgłośniejsze sprawy, o pracownikach poczty, którzy co jakiś czas wpadali w szał i otwierali ogień do kierowników, współpracowników, funkcjonariuszy policji czy klientów [stąd angielski idiom going postal, oznaczający tego rodzaju przemoc w miejscu pracy, wykorzystany również w tytule gry komputerowej Postal – przyp. tłum.]. O natężeniu tych zjawisk mówi fakt, że jedyną współczesną wzmiankę o „upocztowieniu” znalazłem w artykule o przemocy w miejscu pracy, zatytułowanym Upocztowienie amerykańskich korporacji i poświęconym epidemii napaści na przełożonych i współpracowników, która z urzędów państwowych rozprzestrzenia się na sektor prywatny.
W fascynującej książce Going Postal: Rage, Murder, and Rebellion from Reagan’s Workplaces to Clinton’s Columbine and Beyond Mark Ames drobiazgowo analizuje artykuły prasowe o takich wydarzeniach, które rzeczywiście rozprzestrzeniły się z urzędów pocztowych do prywatnych biur i fabryk, a nawet do firm kurierskich, takich jak UPS, w końcu stały się zaś tak pospolite, że coraz rzadziej trafiają do serwisów informacyjnych. Ames zwraca uwagę, że język doniesień prasowych, niezmiennie przedstawiających te wydarzenia jako niewytłumaczalne napady jednostkowego szału i obłędu, bez najdrobniejszej wzmianki o ich podłożu, jakim jest systematyczne upokarzanie pracowników, niepokojąco przypomina język dziewiętnastowiecznych relacji prasowych o buntach niewolników (10). Ames zauważa, że zorganizowane rebelie niewolników są w amerykańskiej historii nieliczne. Nie należały natomiast do rzadkości przypadki, gdy pojedynczy niewolnicy lub niewielkie grupy napadały na nadzorców, właścicieli i ich rodziny z siekierami, nożami, trucizną czy innymi narzędziami mordu, jakie znajdowały się w ich zasięgu.
Tak wtedy, jak i dziś, dziennikarze traktowali te napaści jako jednostkowe przypadki szaleństwa lub niewytłumaczalnej furii.
Jakakolwiek sugestia, że przyczyny tej przemocy mogą być strukturalne – choćby wzmianka o okrucieństwie niewolnictwa albo przypomnienie, że zanim reformy korporacyjnej kultury z lat 80. odebrały pracownikom poczucie bezpieczeństwa i stabilności zatrudnienia oraz pozbawiły ich ochrony przed arbitralnym i upokarzającym traktowaniem ze strony przełożonych, w całej historii Stanów Zjednoczonych nie zdarzyła się ani jedna taka masakra (oprócz tych właśnie, których sprawcami byli niewolnicy) – wydawała się niemoralna, bo sugerowała, że owe akty przemocy można jakoś usprawiedliwiać.
Co więcej, trudno zaprzeczyć, że ta retoryka była silnie zabarwiona rasizmem. O ile przez większość XX wieku w oczach afroamerykańskich społeczności robotniczych urząd pocztowy symbolizował stabilne i bezpieczne, ale także szanowane i społecznie użyteczne miejsce pracy (11), o tyle od prezydentury Ronalda Reagana uosabia wszystkie rzekome upokorzenia, przemoc, narkomanię i niewydolność państwa opiekuńczego widzianego oczami rasistów. (To utożsamianie Afroamerykanów i ze sztywnymi biurokratami, i z przerażającą, niewytłumaczalną agresją, występuje raz po raz w amerykańskiej popkulturze, choć trzeba przyznać, że tropy te rzadko występują jednocześnie. To równie osobliwy, co rozpowszechniony rys amerykańskiego kina akcji, że irytujący szef-biurokrata, kurczowo trzymający się sztywnych przepisów, który rzuca kłody pod nogi głównemu bohaterowi-indywidualiście, jest niemal zawsze czarny (12)).
przeł. Marek Jedliński
Fragment książki Davida Graebera Utopia regulaminów. O technologii, tępocie i ukrytych rozkoszach biurokracji, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
David Graeber (1961) – antropolog, aktywista. Nie tylko wykłada na London School of Economics, ale jest też jednym z ważniejszych uczestników ruchu Occupy Wall Street (ponoć to on wymyślił hasło o 99 procentach). Jest autorem książki Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat, która również ukaże się nakładem Wydawnictwa KP.
Przypisy:
(1) Jak Bismarck tłumaczył pewnemu gościowi z Ameryki: „Moim zamiarem było przekupić klasy pracujące czy może raczej przekonać je, aby uznały państwo za instytucję społeczną, która istnieje dla nich i ma na względzie ich dobrobyt”. Cyt. za: William Thomas Stead, On the Eve: A Handbook for the General Election, Review of Reviews Publishing, London 1892, s. 62. Warto mieć te słowa na względzie, tym bardziej, że ich ogólną myśl – że państwo dobrobytu powstało w dużej mierze po to, by obłaskawić klasę robotniczą i zapobiec jej radykalizacji, która mogłaby wywołać rewolucję – często traktuje się sceptycznie, a wątpiący oczekują dowodów, że była to świadoma taktyka klasy panującej. Tutaj sam twórca pierwszego na świecie państwa dobrobytu potwierdza swymi słowami, że właśnie tak było.
(2) Herodot, Dzieje, przełożył i wstępem opatrzył Seweryn Hammer, Czytelnik, Warszawa 2011, 8.98.
(3) Co ciekawe, Benedict Anderson w książce Wspólnoty wyobrażone. Rozważania o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu (tłum. Stefan Amsterdamski, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997) ledwo o tym zjawisku wspomina, skupiając się wyłącznie na prasie codziennej.
(4) Tak jest do dziś: obecnie w Stanach Zjednoczonych wojsko stanowi jedną trzecią pracowników zatrudnianych przez państwo, a poczta – jedną czwartą, znacznie przewyższając liczebność innych rządowych instytucji.
(5) Niestety, ten esej zaginął. Zob. The Mark Twain Encyclopedia, ed. J. R. LeMaster, James Darrell Wilson, Christie Graves Hamric, Routledge, New York 1993, s. 71; Everett Emerson, Mark Twain, a Literary Life, University of Pennsylvania Press, Philadelphia 2000, s. 188.
(6) Włodzimierz Iljicz Lenin, Państwo i rewolucja. Nauka marksizmu o państwie i zadania proletariatu w Rewolucji, [w:] tegoż, Dzieła wybrane, t. II, [b. tłum.], Książka i Wiedza, Warszawa 1949, s. 192.
(7) Piotr Kropotkin, Anarchist Communism, [w:] Anarchism: A Collection of Revolutionary Writings, Dover, New York 1974, s. 68.
(8) Gordon Wood, Empire of Liberty: A History of the Early Republic, 1789–1815 (Oxford History of the United States), Oxford University Press, Oxford 2011, s. 478 i nast.
(9) Wychowując się w Nowym Jorku, zawsze byłem pod wrażeniem ogromu obiektów komunalnych wzniesionych na przełomie wieków, których majestat odzwierciedlał wielkość i potęgę Republiki – w zestawieniu z najwyraźniej rozmyślną tandetą instalacji, jakie miasto wybudowało dla swoich mieszkańców po 1970 roku. Dwa najwspanialsze symbole tej minionej ery to monumentalna Poczta Główna Nowego Jorku, z korynckimi kolumnami i szerokim marmurowymi stopniami ciągnącymi się od przecznicy do przecznicy, oraz główny oddział nowojorskiej Biblioteki Publicznej (która notabene aż do lat 80. XX wieku przesyłała rewersy własnym systemem przewodów pneumatycznych). Pamiętam, że gdy jako turysta zwiedzałem pałac letni szwedzkich królów – pierwszy pałac, jaki oglądałem od wewnątrz – pomyślałem: „Wygląda zupełnie jak nasza Biblioteka Publiczna!”.
(10) Mark Ames, Going Postal: Rage, Murder, and Rebellion from Reagan’s Workplaces to Clinton’s Columbine and Beyond, Soft Skull Press, Brooklyn 2005.
(11) Pięknie zilustrowano to w doskonałym filmie The Hollywood Shuffle, w którym młody czarnoskóry aktor godzi się na każdą upokarzającą, po rasistowsku stereotypową rolę, byle tylko zrobić karierę w filmie – podczas gdy babcia łagodnie mu przypomina: „Zawsze możesz znaleźć pracę na poczcie”.
(12) Ta prawidłowość rozciąga się na inne gatunki filmowe. Nawet jeśli bohater-indywidualista jest (dajmy na to) naukowcem, jego przełożony w instytucji biurokratycznej niemal zawsze będzie przedstawicielem jakiejś mniejszości etnicznej. Bohater jest zazwyczaj biały, a jego szef – szczególnie jeśli to nadgorliwy służbista – prawie nigdy.
**Dziennik Opinii nr 319/2016 (1519)