W Europie szerzy się kultura odrzucenia, której credo, mówiąc najprościej, brzmi: Zamknąć granice! Publikujemy tekst przemówienia, które Martin Pollack wygłosił 1 lipca 2018 w Wiedniu na uroczystości wręczenia austriackiej Nagrody Państwowej dla Tłumaczy Literatury.
Tłumaczy porównuje się często do budowniczych mostów, i słusznie, jak myślę. My także próbujemy usuwać przeszkody i nawiązywać połączenia ponad granicami, wprawdzie nie z betonu i stali, ale przy pomocy języka i literatury. Naszym zadaniem jest przerzucanie mostów nad barierami i okopami, które dzielą nas od ludzi o innym języku, innym pochodzeniu, innej kulturze, aby umożliwić nam porozumienie się z nimi oraz przezwyciężyć immanentną w naszych społeczeństwach nieufność w stosunku do Obcego. Tłumacze zawsze wybierają dialog zamiast ostrej konfrontacji, rozmowę oraz inspirującą koegzystencję zamiast separowania i izolacji.
Zatem budowniczy mostów. Pośrednicy między kulturami, zachęcający nas do zainteresowania się innymi doświadczeniami, tradycjami, innym sposobem myślenia, innymi narratywami, byśmy akceptując odmienność, sami się wzbogacili.
Dzisiaj te zadania tłumacza wydają mi się jeszcze ważniejsze niż kiedykolwiek przedtem, ponieważ żyjemy w czasach, kiedy konfrontacja z nieznanym okazuje się jednym z najważniejszych wyzwań dwudziestego pierwszego wieku, jak przepowiedział to w swoim proroczym eseju zatytułowanym Obcy Ryszard Kapuściński.
Kapuściński wyjaśnia w nim, że spotykając obcego mamy w zasadzie trzy możliwości:
Po pierwsze – możemy dążyć do otwartego konfliktu, walki, wojny. Opcja, która w większości przypadków kończy się katastrofą.
Albo, druga możliwość – decydujemy się nie atakować obcego, ale się od niego odgradzamy, trzymamy go z daleka od siebie, za wysokimi murami i strzeżonymi płotami.
I wreszcie trzecia możliwość – pokojowe spotkanie twarzą w twarz, gotowość do wymiany myśli i doświadczeń, wyciągnięcie pomocnej dłoni, jeśli zajdzie taka potrzeba. W tym przypadku koniecznym jest to, byśmy nie upatrywali z góry w obcym człowieku uosobienia obcości i zagrożenia, lecz równorzędnego nam człowieka i respektowali jego odmienność. Przy pewnych założeniach będziemy wtedy również gotowi przyjąć go do naszego społeczeństwa i zintegrować z nami, różnice wprawdzie przez to nie znikną, ale nie będą odgrywały już żadnej roli.
Przez długie lata w Europie Środkowej i w ogóle w całej wolnej, demokratycznej Europie stwarzano pozór, że opowiedzieliśmy się za tą trzecią opcją – za otwartością na drugiego człowieka i pokojową koegzystencją, a nie za skonfliktowaniem. Za solidarnością z tymi, którzy potrzebują naszej pomocy, a nie za bezwzględnym odrzuceniem. Zadecydowały o tym z pewnością traumatyczne doświadczenia dwudziestego wieku, na którym wywarły piętno dwa okrutne oblicza totalitaryzmu, zbrodnie narodowego socjalizmu i stalinizm, obozy koncentracyjne i gułagi, deportacje, wypędzenia, masowe mordy i Holocaust. Zbrodnie z przeszłości zostawiły po sobie w wielu krajach głębokie rany, które do dzisiaj nie do końca zostały zaleczone i które wciąż się na nowo otwierają.
Kiedy w czerwcu 1989 roku ministrowie spraw zagranicznych Austrii i Węgier przecięli razem na granicy drut kolczasty, który oddzielał nasze kraje, widzieliśmy w tym symbol przełomu, początek nowej epoki, epoki wolności, zalążek pokojowego zjednoczenia Europy, włączając w to także kraje Europy Wschodniej. Demokratyczna Europa rozrastała się coraz bardziej i równocześnie scalała, granice straciły na znaczeniu, wolność słowa i swoboda poruszania, praworządność oraz stabilność polityczna, tolerancja i odpowiedzialność za słabszych stały się oczywistymi wartościami, które określały zasady naszej wspólnej koegzystencji.
czytaj także
Z panującego podczas tego przełomu optymizmu nic już zostało. Europa tonie w kłótniach i waśniach. Pesymiści przepowiadają już rozpad Unii Europejskiej, który zainicjował Brexit. W niektórych krajach przyjmuje się z tryumfem do wiadomości zachwianie jedności Europy, chociaż są to akurat kraje, które z UE czerpią największe korzyści. Węgry Viktora Orbána i Polska Jarosława Kaczyńskiego są tego niechlubnymi przykładami.
W niektórych krajach przyjmuje się z tryumfem do wiadomości zachwianie jedności Europy, chociaż są to akurat kraje, które z UE czerpią największe korzyści.
Nie tylko w Europie, ale również w innych częściach świata, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, obserwujemy zwycięstwo sił prawicowych, radykalny zwrot, polityczny i duchowy backlash, który przejawia się w rzekomo niedającym się powstrzymać zwycięskim pochodzie eurosceptycznych, niekiedy antyeuropejskich populistów, którzy wloką za sobą cały ogon ultraprawicowych, ksenofobicznych, nierzadko faszystowskich, ugrupowań oraz partii, od których prawicowi populiści dość niechętnie się odcinają. Bo przecież owych „prawicowych błaznów” – tym eufemistycznym mianem nazwał ich pewien austriacki prawicowy ideolog – traktują jak własnych potencjalnych politycznych sojuszników, albo swoich ludzi od brudnej roboty, wprawdzie trochę prymitywnych i brutalnych, ale w pewnych sytuacjach może się to okazać wielce pożyteczne. Prawicowy populizm wraz ze wszystkimi towarzyszącymi mu toksycznymi zjawiskami rozprzestrzenia się po Europie niczym epidemia, na którą nie znaleziono jeszcze skutecznego lekarstwa.
We Włoszech całkiem niedawno władzę objęli antyeuropejscy populiści, w Polsce i na Węgrzech rządzą już od lat. Dawno już umocnili swoją pozycję, zaczynając od demontażu liberalnej demokracji oraz wprowadzenia autorytarnego reżimu, czerpiąc wzory z – pod żadnym względem nie demokratycznej – przeszłości. W Czechach po raz drugi wybrano na urząd prezydenta, który nie kryje swego antyeuropejskiego nastawienia. W niemieckim Bundestagu zasiada ultraprawicowa i zdecydowanie ksenofobiczna AfD, a i w innych krajach, w pozornie okrzepłych demokracjach, takich jak Szwecja, Dania czy Holandia, aby wymienić tu tylko kilka przykładów, partie o faszystowskim charakterze stały się poważnie traktowanymi politycznymi podmiotami.
czytaj także
Nie nam jednak rzucać kamieniami, Austria jest pod tym względem wszystkim innym, tylko nie Wyspą Błogosławionych. Z otoczenia jednej z dwóch współrządzących partii przedostają się stale do opinii publicznej skrajnie prawicowe, ksenofobiczne, islamofobiczne i antysemickie wypowiedzi oraz informacje o incydentach, których przy najlepszej woli nie można by potraktować jako odosobnione, pojedyncze przypadki. Zbyt często zamieszcza się tam posty ze swastyką i inne nazistowskie świństwa, wydziera przy różnych okazjach, śpiewając odpowiednie piosenki, i wznosi ręce w hitlerowskim pozdrowieniu, nie mówiąc już o ubliżaniu cudzoziemcom, przede wszystkim uchodźcom. A współrządzący partner z reguły milczy.
Ważnym, najważniejszym argumentem prawicowych populistów wszelkiej maści była i jest sprawa uchodźców, czy w ogóle imigracji. Manifestowana od lat przez UE niemożność znalezienia konsensusu i pojednawczego rozwiązania tej kwestii przysparza populistom zwolenników w coraz to nowych kręgach wyborców, podczas gdy orędownicy humanitarnych rozwiązań coraz częściej przechodzą do defensywy. Problem uchodźców jest motorem, który ciągle wprawia w ruch młyny populistów. Przy czym mamy tu do czynienia nie z jednym, lecz z całym mnóstwem, czasami zupełnie gdzie indziej ulokowanych, problemów, których w żadnym przypadku nie wolno nam dezawuować, a już na pewno zamiatać pod stół.
Powtarzając niczym mantrę ostrzeżenia przed nowym i coraz większym napływem uchodźców, co ma rzekomo doprowadzić do bezwładu Europy, prawicowi populiści osiągnęli to, że wszędzie w Europie rozważa się i mówi o blokowaniu granic. W niektórych miejscach już to zrobiono. Włochy chciałyby zamknąć wszystkie porty dla łodzi z uchodźcami, austriacki minister spraw wewnętrznych powołuje do życia nowe oddziały straży granicznej i zapowiada, że w razie potrzeby „uszczelni granice”, mimo że obiektywne dane w żadnym stopniu nie usprawiedliwiają takiego alarmizmu.
Europę powinno się zamienić w twierdzę, odgrodzić nas od wszystkiego, co obce, zgodnie z wyobrażeniami Viktora Orbána, który jeszcze kilka lat temu z powodu swoich radykalnych poglądów, dotyczących przede wszystkim kwestii uchodźców, był uważany w Europie za outsidera. Teraz dzięki nim odgrywa na całym kontynencie rolę przodownika, za co również austriaccy politycy gotowi są zakładać mu laury. Orbán zaś chwali Austrię i Włochy, widząc w nich swoich sprzymierzeńców w zaostrzaniu polityki migracyjnej. W podobny ton uderza austriacki minister spraw zagranicznych, nazywając włoski rząd, którego członkowie prześcigają się w antyuchodźczych wypowiedziach, „silnym sprzymierzeńcem w europejskiej polityce migracyjnej”. I jednym tchem obiecuje, że udaremni migrację i przywróci solidarność. Nie sądzę, by pojęcie solidarności było kiedykolwiek przedtem tak cynicznie użyte.
W Europie szerzy się kultura odrzucenia, której credo, mówiąc najprościej, brzmi: Zamknąć granice! Nie chcemy imigrantów i uchodźców, niechaj wracają, gdzie pieprz rośnie. W dosłownym sensie.
W Europie szerzy się kultura odrzucenia, której credo, mówiąc najprościej, brzmi: Zamknąć granice!
I do tego jeszcze owa niemniej krzykliwa, antyeuropejska propaganda, nawoływanie do oporu przed rzekomym dyktatem Brukseli, którą przedstawia jako siedlisko wszelkiego zła. Propaganda, której hasła szczególnie głośno rozbrzmiewają na Węgrzech i w Polsce, ale można je również usłyszeć w Czechach i w innych krajach, także w Austrii.
Skutki nie każą na siebie czekać. Obserwujemy już rozkład europejskiej solidarności, nie tylko w kwestii uchodźców, na czym właśnie zdaje się zależeć prawicowym populistom. Polityka uchodźcza jest tylko pretekstem, w rzeczywistości politycy pokroju Viktora Orbána na Węgrzech, Miloša Zemana w Czechach czy Jarosława Kaczyńskiego w Polsce dążą do zniszczenia jedności Europy i unijnych instytucji, które, co prawda nazbyt nieśmiało, próbują ich powstrzymać przed niszczeniem liberalnej demokracji we własnym kraju. Najpierw we własnym, potem w całej Europie.
Sierakowski: Nowy podział w Europie – prawica vs prawica populistyczna
czytaj także
Można naturalnie zadać w tym miejscu pytanie, jak problemy, które tylko pokrótce wymieniłem, mają się do tematu naszego dzisiejszego spotkania. Co z tymi politycznymi kwestiami mają wspólnego tłumacze literatury, których dwaj wybitni przedstawiciele zostaną dzisiaj uhonorowani? Czy jest to w ogóle dopuszczalne, żeby tłumacze literatury mieszali się do polityki i zabierali głos w takich sprawach? Czy wolno im w ogóle to robić? Czy nie mają innych spraw, czy mało im własnych problemów? Czy nie należałoby im raczej poradzić, żeby trzymali się z dala od takich spraw i skoncentrowali lepiej na rzeczach, które rzeczywiście rozumieją, a mianowicie na literaturze, na swoich słownikach i na własnym biurku?
Ja oczywiście jestem zdania, że tłumacze w swej funkcji budowniczych mostów i pośredników między kulturami mają jak najbardziej prawo do zabierania głosu w kwestiach politycznych, zwłaszcza gdy chodzi o ich zasadniczą kompetencję, a mianowicie o spotkania z obcymi i w związku z tym posługiwanie się językiem. My, tłumacze jesteśmy szczególnie wyczuleni na słowo, na różnicę między prawdą a kłamstwem, która w polityce coraz bardziej się rozmywa.
My, tłumacze jesteśmy szczególnie wyczuleni na słowo, na różnicę między prawdą a kłamstwem, która w polityce coraz bardziej się rozmywa.
Z troską obserwujemy coraz to większą brutalizację języka, bezmyślną gotowość obrzucania się obelgami, wykluczenia, jak czynią to prawicowi populiści. Zrywa się istniejące mosty, a w ich miejsce wznosi mury. Możliwie jak najwyższe, nie do pokonania.
Na zakończenie, żeby odejść od polityki i zwrócić się znowu ku literaturze, chciałbym jeszcze raz zacytować Ryszarda Kapuścińskiego, który w swych Podróżach z Herodotem opisuje własne zetknięcie z Chińskim Murem. Mur, jak pisze Kapuściński, jest z jednej strony przedmiotem dumy, ale zarazem dowodem ludzkich wad i słabości, jakiegoś straszliwego błędu historii, jakiejś niemożności porozumienia się ludzi, by wspólnie się naradzić, jak należy rozwiązać problemy, z którymi zostali skonfrontowani.
Dawni Chińczycy nie byli tym także zainteresowani, bo ich pierwszą reakcją na ewentualne problemy, było postawienie muru. „Zamknąć się, odgrodzić gdyż to, co przychodzi z zewnątrz, STAMTĄD, może być tylko zagrożeniem, zapowiedzią nieszczęścia, zwiastunem zła, ba – złem najprawdziwszym”. Ale „mur – kontynuuje Kapuściński – nie tylko służy obronie. Bo broniąc przed tym, co grozi z zewnątrz, pozwala również kontrolować to, co dzieje się wewnątrz. Bo w murze są jednak przejścia, są bramy i furtki. Otóż strzegąc tych miejsc, kontrolujemy, kto wchodzi i wychodzi, pytamy, sprawdzamy, czy są ważne pozwolenia, notujemy nazwiska, przyglądamy się twarzom, obserwujemy, zapamiętujemy. Tak więc mur taki to jednocześnie tarcza i pułapka, osłona i klatka. Najgorszą stroną muru jest to, że u wielu ludzi wyrabia on postawę obrońcy muru, tworzy typ myślenia, w którym przez wszystko przebiega mur dzielący świat na zły i niższy – ten na zewnątrz i dobry i wyższy – ten na wewnątrz. W dodatku wcale nie trzeba, aby taki obrońca był fizycznie przy murze obecny, może on być daleko od niego, wystarczy, żeby nosił w sobie jego obraz i hołdował regułom, które logika muru narzuca”.
przełożyła Karolina Niedenthal
czytaj także
***
Martin Pollack – austriacki pisarz, dziennikarz, tłumacz literatury polskiej. Autor m.in. książek Ojcobójca. Sprawa Filipa Halsmanna, Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu i Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji. W marcu 2011 roku odebrał Lipską Nagrodę Książkową na rzecz Porozumienia Europejskiego, a w 2012 tytuł Ambasadora Nowej Europy. Jest także laureatem Nagrody im. Karla Dedeciusa przyznawanej najlepszym tłumaczom literatury polskiej na niemiecki i niemieckiej na polski, Nagrody Kulturalnej Górnej Austrii w dziedzinie literatury, Nagrody Translatorskiej dla Tłumaczy Ryszarda Kapuścińskiego za całokształt twórczości translatorskiej oraz Nagrody im. Johanna-Heinricha Mercka za esej i krytykę literacką przyznawanej przez Niemiecką Akademię Języka i Literatury.