Kinga Dunin czyta

Subtelne klimaty i horror w Oświęcimiu

Philip Larkin „Zimowe królestwo”, Michał Cichy „Pozwól rzece płynąć”, Martin Pollack „Topografia pamięci”, Krzysztof Zajas „Oszpicyn”.

Zimowe_krolestwoPhilip Larkin, Zimowe królestwo, przeł. Jacek Dehnel, Biuro Literackie 2017

Nocą śnieg nie padał, a że mrozy trzymały, to wciąż leżał w zaspach tam, gdzie spadł, i ludzie mówili, że będzie go więcej.

Larkin, wiadomo, wielkim poetą był. A prozaikiem? I to w wieku 23 lat, kiedy zazwyczaj jeszcze nie dorasta się do prozy? Na pewno był już poetą i choćby dlatego warto Zimowe królestwo przeczytać. A co znajdą tam miłośnicy bardziej epickich klimatów? Szczerze mówiąc, więcej, niż się spodziewałam, nawet jeśli tu i ówdzie można się przyczepić do pewnych konstrukcyjnych błędów, szczególnie w części drugiej.

Część pierwsza i trzecia dzieją się w czasie zimy i w czasie wojny. Opowiadają o jednym dniu z życia Katherine, młodej kobiety, która przybyła z innego kraju, i nie wiadomo, jak długo będzie musiała w Anglii pozostać. Nie jest to wprost powiedziane, ale wydaje się, że chodzi o Niemcy.

Część druga to retrospekcja, w której króluje lato. Historia odwiedzin bohaterki u angielskiej rodziny w związku z programem uczniowskiej wymiany. To na spotkanie z chłopakiem, który ją wtedy zaprosił, oczekuje w części pierwszej, a do spotkania dojdzie w części trzeciej.

Spodziewacie się romansu? Odgrzewanego uczucia, które rozbłyśnie na chwilę, a potem bohater oddali się na pole walki, a ona we łzach będzie mu machała chusteczką na dworcu? Nic z tego, i chwała Bogu. To zupełnie inna historia – o wyobcowaniu, egzystencjalnej samotności, niemożności komunikacji, ludziach, którzy się potrafią nawiązać ze sobą kontaktu. Subtelna i niezwykle wiarygodna psychologicznie.

A kontekst biograficzny – także ciekawy – znajdziemy w posłowiu tłumacza.

***
pozwol-rzece-plynacMichał Cichy, Pozwól rzece płynąć, Czarne 2017

Stanąłem po środku świata i rozejrzałem się dookoła.

A potem rozglądałem się po okolicy przez pół roku, obserwując trotuar, drzewa, ptaki, psy, ludzi, drobiazgi, szczegóły i szczególiki mikrokosmosu codzienności, w którym odbija się kosmos…

Bardzo podobała mi się poprzednia książka Michała Cichego, więc ta, podobna do poprzedniej, też mi się podoba. Żyjemy w całym tym zgiełku, wśród podkręcanych sztucznie ekscytacji kolejnymi wydarzeniami, a Cichy (to więcej niż nazwisko autora) pokazuje nam inny sposób na życie, inne sposoby obchodzenia się z własnym ego – spojrzenie skierowane na to, co najbliżej, a nie wiecznie na siebie. To trochę jak podróż z jakimś buddyjskim mędrcem i chociaż nie umiałabym tak żyć na co dzień, to może bym tego chciała.

Ale… Niestety jest też ale. Czasem autor zaczyna pouczać, nadmiernie filozofować, wygłaszać prawdy o świecie, które brzmią banalnie. Gdybym tego potrzebowała znalazłabym sobie jakieś poradniki w rodzaju „Spokój od zaraz” albo „Cud uważności. Ćwiczenia praktyczne”.

Kiedy to, co samo wynika z lektury tej pięknie napisanej, wciągającej w swój nastrój książki, zostaje podane nam na tacy, traci swój smak.

***
topografia-pamieci-okladkaMartin Pollack, Topografia pamięci, przeł. Karolina Niedhenthal, Czarne 2017

Wielką historię łatwiej będzie zrozumieć, kiedy przyjrzymy się jej, że tak powiem, od poszewki, z perspektywy indywidualnych doświadczeń, przeżyć, również tragedii.

Martin Pollack w krótkich esejach, często wychodzących od jakiegoś zdjęcia, pojedynczego wspomnienia, powraca do tematów znanych z jego licznych wcześniejszych prac. Będzie ojciec zbrodniarz wojenny i Galicja. Poruszające, ciekawe, ale trochę – „znacie, to posłuchajcie”. Dzisiaj to upominanie się o uczciwą pamięć nabiera jednak jeszcze innego znaczenia. Przypomina o wieloetniczności Europy, która nie była idyllą, ale zawsze istniała, o rozmaitych „pamięciach”, które trudno czasem złożyć w całość, o zagrożeniach, jakie płynną ze zbyt prostych, zideologizowanych narracji.

Autor zwraca też uwagę na imigrantów, często już w drugim czy trzecim pokoleniu, zasymilowanych, którzy przywieźli ze sobą swoją pamięć, a ona zupełnie nas nie interesuje i raczej staramy się ich zarazić naszymi opowieściami. Ukraiński Holodomor jakoś już istnieje w naszej pamięci, wielki głód w Libanie na początku XX wieku, którego ofiarą padła prawie jedna czwarta ludności – nie, chociaż jest libańska diaspora w Europie.

Emigracyjny przemysł [rozmowa z Martinem Pollackiem]

***
Oszpicyn-okladkaKrzysztof Zajas, Oszpicyn, Marginesy 2017

Widziałem tego człowieka zaledwie trzy razy. Może cztery, ale czwartego nie jestem pewien. Zawsze, bez względu na pogodę, miał na sobie czarny kapelusz i długi brązowy płaszcz z dobrej wełny, z futrzanym kołnierzem, jakie nosiło się pół wieku wcześniej.

Oszpicyn – tak Żydzi nazywali Oświęcim. Do Oszpicyna w połowie lat 90. przyjeżdża młody dziennikarz i zaczyna pracować w miejscowej gazecie. Od razu natyka się na kilka niewygodnych tematów – nawiedzone dzieci, plaga szczurów, poszukiwanie skarbów, które pozostały po dawnych żydowskich mieszkańcach. Ale jak to, przyjeżdża do Oszpicyna, którego już nie ma? Chyba najlepszym konceptem tej powieści, która jest kryminałem, thrillerem i horrorem zarazem, jest stworzenie miejsca akcji, w którym Oszpicyn i Oświęcim przenikają się nawzajem i jeśli chce się prowadzić dziennikarskie śledztwo, trzeba skorzystać z pomocy duchów.

Jak nietrudno się domyślić, chodzi o dawne grzechy, zobowiązania przechodzące z rodziców na dzieci i wnuki, niespłacone rachunki. Chodzi również o to, że bohater dowiaduje się o swoim żydowskim pochodzeniu, co okazuje się dla niego bardzo ważne. Trzy razy w przeciągu 15 lat przybywa do Oszpicyna, żeby zając się kolejni szczurami, dziećmi i odnalezieniem skarbu. Szczury, dzieci, nietrudno się domyślić, do czego jest to odwołanie – szczurołap z Hamelen, czy to nie jest trochę oklepane? Ale OK, to zawsze robi wrażenie.

Czy można zaufać Wojciechowi Chmielarzowi, który na okładce zachęca do lektury obietnicą, że „ta książka nie da ci zasnąć, dopóki nie przeczytasz do końca”? W moim przypadku to się nie sprawdziło, szczególnie jako horror. A to gatunek bardzo słabo reprezentowany w polskim popie, więc miałam nadzieję, że się trochę poboję. Właściwie wszystkie „holocaustowe” książki są straszne, więc horror z Oszpicyna/Oświęcimia wydawał się pewniakiem, a okazał się niezłym, choć za długim kryminałem z duchami. Oczywiście, mega słusznym.

Czy taka tematyka jest stosowna w literaturze popularnej, to pytanie spóźnione. Lepsza taka literatura niż holocaustowy kicz, który udaje arcydzieło.

*
Wkrótce na krytykapolityczna.pl wywiad Olgi Wróbel z Krzysztofem Zajasem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij