O ile w prozie sprzedawalność i pałka czytelnictwa mogą mieć znaczenie, o tyle w poezji – nie mają prawie żadnego.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że poezja po 1989 w Polsce oberwała niemal tak samo jak pegeery, tylko przez długi czas – pomimo autorefleksji w postaci krytyki – kompletnie nie zdawała sobie z tego sprawy. A przecież trudno sobie wyobrazić inne pole sztuki, która dostałoby po łapach bardziej dotkliwie. Oto Panna P., świetnie symbolicznie umoszczona w lokalnym kontekście, dzielnie walczyła o wolność („paliliśmy papierosy/ i kłamliwe gazety”) – i nagle, a może jednak stopniowo i niezauważalnie, została skonfrontowana z własną totalną nieistotnością w nowym kapitalistycznym świecie. Zaczęła okupować margines marginesu komunikacji zbiorowej i gdyby nie krwioobieg państwowych uniwersytetów z ich krytykami na etatach i doktorantach na stypendiach – to już dawno byśmy zapomnieli, że istnieje takie oldskulowe dziwactwo jak tomik poetycki.
Tak, oczywiście, wiem, jestem niesprawiedliwy, ta historia nie jest taka prosta. Ale właśnie wydana antologia nowej poezji zaangażowanej Zebrało się śliny (pod red. Pawła Kaczmarskiego i Marty Koronkiewicz) – jednak do tej historii się odwołuje, a w każdym razie tak to widzę. Bo to jest właściwy punkt odniesienia dla tego bardzo interesującego tomu, któremu patronują Konrad Góra i Szczepan Kopyt.
Interesującego dlatego, że ta antologia zdaje się próbować przywrócić poezji coś, czego jej wyraźnie brakuje – istotność.
Historia wygląda tak: dawno, dawno temu, w tych dziwnych czasach, z którymi ciągle się zażarcie walczy, a które trochę pamiętam: poezja, czy szerzej literatura, bywała społecznie ważna. Nie, nie chodzi o żadne mitologizowanie odległych czasów, a raczej o funkcję symboliczną poezji. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o to, że nawet osoba, która nic nie czytała i doznawała torsji przy okazji interpretacji wiersza na lekcji – jakoś tam mimo wszystko uznawała, że poezja jest ważna i że jakiś Wielki Inny pewnie rozumie, o co biega w tym sonecie Mickiewicza. I nie działo się to oczywiście bez przemocy nowoczesnego panoptycznego państwa. Ale poezja była jednak istotną społecznie instytucją. Przy okazji okazywało się dość często, że w naszych półperyferyjnych warunkach w ocenie wierszy – nie tylko dzięki lekcji Nowej Fali – działają dwa dopełniające się kryteria: dobre (estetycznie) i ważne (wspólnotowo).
A potem przyszła wolność. Okazywało się, że literatura już nie musi być, dzięki Bogu, polityczna, słowo zasadniczo nie ma referencji, a poza tym jest postmodernizm. Po drodze zaczęły znikać księgarnie, a w ich symulakrach zwanych empikami nie przewidziano miejsca na tomiki wierszy (o ile nie napisał ich ksiądz Twardowski). Nikt jednak nie łączył za bardzo ze sobą tych faktów. Poezja stała się dla rynku całkowicie zbędna, bo zasadniczo nie da się jej łatwo opylić. Owszem istniały pomysły na komercjalizację – Szymborska reklamująca orzeszki czy luksusowego mercedesa – ale ta konwergencja kapitału symbolicznego w finansowy jakoś nie była bardzo przekonująca, no i raczej nieosiągalna dla poetek bez Nobla.
I w ten oto sposób poezja znalazła się na wyspach, co ma swoje zalety, ale grozi też degeneracją. O ile w prozie sprzedawalność i pałka czytelnictwa mogą mieć znaczenie, o tyle w poezji – nie mają prawie żadnego. W ten sposób figura krytyka ma znaczenie naprawdę spore, a może nawet zasadnicze. Krytyk (najczęściej płci męskiej) performatywnie i najczęściej po męskiej linii identyfikacji – ustanawia poetę. Ale jest też i druga strona tej monety. W związku z tym, że poezja musi istnieć bez oglądania się na rynek, krytyk czy krytyczka piszący recenzję tomików poetyckich może mieć rozkoszne poczucie, że nie realizuje strategii marketingowej wielkiego zagranicznego wydawnictwa wprowadzającego na lokalny rynek nowy produkt (w postaci powieści, może i nie takiej złej, dajmy na to, amerykańskiej powieściopisarki).
I właśnie dlatego – i na tle tej szybko i niesprawiedliwie streszczonej historii polskiej poezji najnowszej – z dużą nadzieją czekałem na antologię Zebrało się śliny, a nawet z niejaką satysfakcją i przyjemnością go czytałem. Bo stawką tego tomu jest (społeczna) ważność. Niektóre indywidualne poetyckie dykcje zatrzymywały mnie na dłużej, inne kartkowałem szybciej, ale wszystkie składały się w pewną całość (oprócz już wymienionych w tomie znajdziemy wybór wierszy Tomasza Bąka, Szymona Domagały-Jakucia, Kamili Janiak, Jakobe Mansztajna, Dawida Mateusza, Kiry Pietrek, Piotra Przybyły, Macieja Taranka, Ilony Witkowskiej). To właśnie poeci zaangażowani, którzy strzykają śliną w, najogólniej rzecz biorąc, różne fenomeny współczesnego neoliberalnego świata, zgodnie z otwierającym tom mottem z Tomasza Pułki: „metaforyzując ekonomię i politykę/ dotrzemy do pieców, które ogrzewają mieszkania”.
Zgodnie z tym, co piszą redaktorzy, miejscami wspólnymi poezji zaangażowanej, która ma być „pewną siłą, która […] jest dziś najważniejsza dla polskiego wiersza”, są mianowicie cztery pola: „anarchizm, powaga/wzniosłość, zwierzę/zwierzęcość, głos/sceniczność”. Brzmi to całkiem nieźle, bo oznacza powrót do możliwości tkwiących w symbolicznej funkcji poezji w polskiej kulturze. I może jakoś wykorzystać lekcję Nowej Fali, tym razem serio. Nie bez powodu dla niektórych twórców tekst wiersza jest tylko częścią performerskiej działalności – spójrzmy na Szczepana Kopyta czy Jasia Kapelę (który nie został zamieszczony w antologii). A dodać należy, że Zebrało się śliny to również antologia młodej krytyki poezji (oprócz redaktorów tomu: Maja Staśko, Dawid Kujawa, Jakub Skurtys, Monika Glosowitz). I to był bardzo dobry pomysł. Mamy poetów i poetki, i mamy krytyków towarzyszących. Tom czyta się lepiej i jest nadzieja na przełom.
Na tym tle bardzo wyraźny staje się pewien brak tego tomu. Otóż, kiedy mówimy o poezji, a już szczególnie o poezji zaangażowanej (czyli jakoś politycznej) – to stają się natychmiast widoczne dysproporcje płciowe. I tutaj też tak jest, a tłumaczenia redaktorów we wstępie są jednak mało przekonujące. Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Może dlatego, że zawsze działa tu zasada czytania w kluczu „narodowej alegorii”, w związku z czym, jak w Seksmisji, kobiety wypadają z walki, bo to męska sprawa? A może dlatego, że środowisko poetyckie bywa (było? jest?), bardzo często zwyczajnie seksistowskie oraz w dyskretny acz głęboki sposób homofobiczne (patrz wiersze pewnego poety z Krakowa), właśnie dlatego, że opiera się symbolicznie (i realnie) na homospołecznej linii identyfikacyjnej? I byłoby dobrze gdyby nowa poezja zaangażowana przepracowywała te niekorzystne, nierzadko po prostu przemocowe, zjawiska. Dlatego też ogromnie żałuję, że nie ma w antologii jakiegoś wyraźnego queerowego głosu. Ja już nie marzę, że będzie to poetycka wersja Sense8 sióstr Wachowskich (i anarchiczne, i empatyczne, i sceniczne, i posthumanistyczne, i w ogóle fenomenalne), ale w ogóle ktoś. Naprawdę nikogo tam nie ma? Ejże.
Ale jednak lubię ten tom, lubię go kartkować. Bo uświadamia, że metaforą sprawstwa polskiej poezji staje się znakomity zabieg zastosowany w intro do Artystów Strzępki & Demirskiego: Gomułka przeciw Dziadom z nagła zmiksowany z politykiem domagającym się prywatyzacji teatru.
Antologia uświadamia też, że poezja znajduje się w jakimś interesującym przełomowym momencie, o czym zaświadcza szkic Mai Staśko o tomie Macieja Taranka (repetytorium, czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o młodej poezji, ale baliście się zapytać). Wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy o (marginesowym) sposobie funkcjonowania poezji – dynamicznie się zmienia. W dzisiejszych coraz mocniej postpapierowych czasach tomik poetycki coraz wyraźniej staje się jedynie fetyszem. Możliwości komunikacyjnych jest mnóstwo, jak również mediów, które zmieniający się formalnie komunikat poetycki uniosą. A to będzie wpływać, i już wpływa, na konstytuowanie się okołpoetyckich wspólnot. Kto wie, może tu właśnie tkwi wielka siła zmian? Nie wiem, ale lubię ten optymizm. Może się nam bardzo przydać.
***
Zebrało się śliny, red. Paweł Kaczmarski, Marta Koronkiewicz, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016.
Czytaj także:
Maja Staśko, Czy do takich białogłów mógłby wzdychać Mickiewicz?
**Dziennik Opinii nr 312/2016 (1512)