Już „Łaskawe”, powieść, która przyniosła Littellowi światową sławę i pieniądze, wydawała mi się podejrzana albo, innymi słowy, dość obrzydliwa. Tym razem też z pewnością ktoś coś mądrego wymyśli, żeby przekonać nas, że mamy do czynienia z arcydziełem. Kinga Dunin czyta „Starą historię” Jonathana Littella i „Japonię utraconą” Aleksa Kerra.
Jonathan Littell, Stara historia. Nowa wersja, przeł. Jacek Giszczak, Wydawnictwo Literackie 2019
Głową przebiłem taflę wody i otworzyłem usta, żeby zaczerpnąć tchu, a dłonie, wśród chaotycznych plusków, wsparły się o nią i przekazując ramionom cały impet ciała, wyniosły je, ociekające wodą, nad powierzchnię.
Ktoś pływa na basenie, a potem trafia do labiryntu rozwidlających się korytarzy, którymi biegnie i biegnie, aby w końcu otworzyć jakieś drzwi, za którymi… To pływanie i bieganie powtarza się, a za każdymi drzwiami jest mniej więcej to samo: drastyczna przemoc, okrucieństwo, zło w różnych postaciach i przede wszystkim seks – hetero, homo, grupowy, często jakieś BDSM albo okrutny gwałt. W kolejnych lokacjach w tym dość monotonnym scenariuszu biegnący zmienia tożsamość – może być mężczyzną, kobietą, dzieckiem, osobą homoseksualną, transseksualną. Chociaż ja jakoś nie mam wątpliwości, że w istocie zawsze jest mężczyzną. Za kolejnym drzwiami może znaleźć się w luksusowym apartamencie albo trafić na jakąś wojnę.
Ogólnie rzecz biorąc: porno wymieszane z tanią psychoanalizą. Wyuzdane i obsceniczne fantazje związane z seksem i przemocą, które kotłują się w naszej podświadomości? Stara jak świat historia w wersji, która jest o tyle współczesna, że scenografia zaczerpnięta jest chyba z dzisiejszej kultury medialnej, raczej tej pop.
Już Łaskawe, powieść, która przyniosła Littellowi światową sławę i pieniądze, wydawała mi się podejrzana albo, innymi słowy, dość obrzydliwa. Działał jednak szantaż „holocaust”. Tym razem pewno też można coś haftować: o kondycji ludzkiej, jałowości egzystencji zmierzającej ku śmierci, współczesnej płynnej tożsamości – z pewnością ktoś coś mądrego wymyśli, żeby przekonać nas, że mamy do czynienia z arcydziełem. Mocno w to jednak wątpię.
Nie ma w tej powieści żadnej jasno określonej narracji, jednak w kolejnych odsłonach pojawiają się podobne motywy – atrakcyjny mężczyzna, uczesana w kok blondynka w perłowoszarej sukience, dziecko, elegancki dom, na ścianie wisi Dama z gronostajem w złoconych ramach, taki polski akcencik, zielonozłocista pościel z motywem długich traw.
Ogólnie rzecz biorąc: porno wymieszane z tanią psychoanalizą.
Niby nie ma budującej napięcie narracji, ale ta sytuacja i ci bohaterowie – pojawiający się w różnych wariantach, z punktu widzenia dziecka, kobiety – ulegają jednak przemianie. Dziecko umiera, mężczyzna odcina się od dziecka (naprawdę, wycinając je ze wspólnych zdjęć), dom zostaje zrujnowany. W ostatniej scenie, kiedy bohater wciela się w dowódcę jakichś żołdaków, spotyka kobietę – uczesaną w kok blondynkę w perłowoszarej podomce – która go rozpoznaje, on jej nie. Brutalnie ją gwałci i w końcu zabija.
Jeśli labirynt, po którym poruszaliśmy się z autorem, to sen, podświadomość narratora/bohatera, to poza freudowskim „spełnieniem marzeń” pewno, jak to w snach bywa, pojawiają się też odniesienia do rzeczywistości. A w tej rzeczywistości rodzina nuklearna – kobieta, mężczyzna, dziecko – rozpada się i to jest straszne. Houellebeczek?
czytaj także
*
Alex Kerr, Japonia utracona, przeł. Maria Kwiecińska-Decker, Karakter 2019
Kiedy miałem sześć lat, chciałem mieszkać w zamku.
Jeśli macie chwilę czasu, to poznajcie – zobaczcie – autora, który w 1964 roku jako dwunastolatek trafił na dwa lata do Japonii – jego ojciec był stacjonującym tam oficerem.
Po powrocie do Stanów zaczął uczyć się chińskiego, skończył japonistykę w Yale i sinologię w Oksfordzie, zamieszkał na stałe w Japonii. Kolekcjonował sztukę, handlował nią, pracował na styku japońskiego i amerykańskiego biznesu, pisał – ta książka została napisana po japońsku. Obecnie dzieli swój czas między Japonię a Tajlandię.
Ma to znaczenie o tyle, że jest to osobista książka, o jego japońskich fascynacjach i doświadczeniach. Jeżeli interesowaliście się kiedyś bliżej japońską kulturą, znajdziecie tam mnóstwo informacji – o architekturze, teatrze kabuki, kaligrafii, świątyniach, ogrodach, parzeniu herbaty czy pachinko, ulubionej rozrywce Japończyków, albo, jak twierdzi autor, współczesnej formie medytacji. Dla mnie tej wiedzy jest za dużo, czasem brakowało mi przypisów, ale i tak czytałam z przyjemnością.
Kerr po prostu zaraża czytelnika swoimi fascynacjami i idiosynkrazjami. Świetna jest wyprawa z nim do świata teatru kabuki i mężczyzn przeobrażających się w kobiety, robi wrażenie historia renowacji jego pierwszego domu w pięknej dolinie na wyspie Sikoku i opowieści o kaligrafach, ukrytych ogrodach…
czytaj także
Kerr jest po prostu zakochany w tradycyjnej sztuce i kulturze Japonii – o ile „spotyka się ona z pustką” i cechuje ją prostota. Narzeka jednak na jej współczesne realizacje – zbyt patetyczne. Przede wszystkim jednak nienawidzi japońskiej modernizacji, wręcz nazywając współczesną Japonię najbrzydszym krajem na świecie. Opisuje, jak niszczona jest przyroda – wycinane puszcze, betonowane rzeki – jak projektuje się infrastrukturę bez dbałości o krajobraz, znika tradycyjna miejska zabudowa, jak brzydka jest modernistyczna architektura na pokaz. I jak Japonia w istocie odwraca się od swojej tradycyjnej kultury.
Z tego powodu książka Kerra spotkała się z zarzutami, że autor chciałby cofnąć czas, zamienić Japonię w jakiś skansen. Dlatego też warto zobaczyć jego wystąpienie w Kioto, bo na obrazkach możemy zobaczyć, o co mu chodzi – jak można połączyć tradycję z nowoczesnością i jak piękne mogą być tego efekty. Utracona Japonia jest bowiem książką o utraconym pięknie – i nie chodzi tu tylko o wąsko rozumianą estetykę.
czytaj także
Jak napisałam, to osobista książka, niewiele jednak z niej się dowiadujemy o osobistym życiu autora – głównie tego, że miał wielu przyjaciół. Coś mi podpowiada, że może być on wrażliwym gejem, ale kto wie, czy nie są to tylko stereotypy – gej bardziej wrażliwy na piękno i walory estetyczne od przeciętnego hetero. Niczego też nie dowiadujemy się o jego snach, ale może jednak nie śni mu się, jak gwałci żonę.