„Artysta chce wynagradzać pracę bezdomnych alkoholików alkoholem” – to nie przejdzie.
Jakub Gawkowski: W 2014 roku w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski przedstawiłeś projekt Umierać nikt się nie boi , w którym proponowałeś nowe rozwiązania w pracy z osobami uzależnionymi.
Łukasz Surowiec: Razem z Szymonem Maliborskim, kuratorem wystawy stwierdziliśmy, że skoro mam do dyspozycji przestrzeń o nazwie Project room, to oprócz tego co się udało, należy zaproponować projekt, który mógłby być w przyszłości zrealizowany. Była to propozycja wejścia w dość radykalne przedsięwzięcie skierowana do instytucji – także do Zamku Ujazdowskiego, polegająca na otworzeniu małej manufaktury, w której zatrudnieni ludzie wykonywaliby zaprojektowane przez artystów przedmioty, a pensja za wykonaną pracę wypłacana byłaby w postaci alkoholu. Stworzyłem specjalną walutę – alcoiny, przygotowałem „nominały” w postaci alkoholu w różnych porcjach: od 0,2 do jednego litra.
Punktem wyjścia do Umierać nikt się nie boi była refleksja wynikająca z moich praktyk artystycznych. Większość bezdomnych, z którymi pracowałem, to ludzie uzależnieni od alkoholu, który często był przyczyną problemów powodujących wykluczenie ich ze społeczeństwa.
W Polsce nie ma organizacji, której program pomocy byłyby otwarty dla osób aktywnie pijących – warunkiem otrzymania wsparcia jest przynajmniej chęć leczenia się. Osoby, które takiej chęci nie wyrażają, są bez szans. Dla mnie są to skrajni outsiderzy. Bezdomnym jeszcze w jakiś sposób się pomaga czy próbuje pomagać, ale bezdomnym alkoholikom już zupełnie nie.
Podobnych tematów dotykałeś w innej pracy. W ramach projektu Szczęśliwego Nowego Roku wystąpiłeś do katowickiego Urzędu Miasta z prośbą o udostępnienie placu pod Spodkiem osobom bezdomnym, aby mogli tam zamieszkać. Wewnątrz obowiązującego systemu funkcjonują przecież programy wychodzenia z bezdomności – czemu miałyby służyć te proponowane przez ciebie alternatywy?
Władza ma pewne ambicje, aby pomagać ludziom wychodzić z bezdomności, ale już na samym początku stawia pewne warunki: rosół w barze mlecznym dla czystych, buty dla sprawnych w pisaniu wniosków, schronienie dla trzeźwych, a dla cierpliwych i bezrobotnych perspektywa socjalnego mieszkania. To taka mieszanka błogosławieństw pod dyktaturą bezradnych urzędników. Ja próbuję pójść inną drogą.
To droga „prototypów” – odważnych eksperymentów społecznych. Chcesz pić – pij, chcesz budować – buduj, chcesz mieszkać inaczej – mieszkaj inaczej.
Projekt osiedla, które miało powstać pod Spodkiem, był wynikiem ich rozważań na temat architektury w duchu DIY, do it yourself. Osoby bezdomne z materiałów, które znajdą na śmietnikach czy w innych miejscach, są w stanie zbudować niemal wszystko i naprawdę nieźle im to wychodzi. Wśród nich zawsze znajdą się jacyś specjaliści: architekci, rzemieślnicy itd. Bohaterowie z pierwszej części Szczęśliwego Nowego Roku mówią często: „Gdybyśmy mieli plac…”. Gdyby go mieli, kupiliby sobie kontenery, urządzili jakoś swoje życie. Ale na swoich zasadach. Bo na przykład muszą pić – to jest aktualny sens tego życia i innego po prostu nie mają. Ja to akceptuję i może taka postawa jest właśnie najbardziej radykalna – możliwość zaakceptowania alkoholików jako nieuleczalnie chorych.
Zresztą myślę, że ta akceptacja jest pierwszym krokiem do tego, aby ci ludzie kiedyś przestali pić. Podobnie jak w przypadku depresji mówienie osobie chorej „weź się w garść” przynosi odwrotny skutek, tak tu potrzeba zrozumienia, pogodzenia się z sytuacją, aby możliwa była zmiana. Słyszałem więc często „Gdybyśmy tylko mieli plac…” i pomyślałem, że może ten model kontenerów mieszkalnych wcale nie jest taki zły. Wyszliśmy z hasłem „Kontenery tak, ale w centrum miasta” – zupełnie inaczej niż zazwyczaj, bez chowania bezdomnych ze wstydu za jakimiś torami. Zaproponowaliśmy więc alternatywne osiedle kontenerowe pod katowickim Spodkiem. Centrum Sztuki Współczesnej Kronika skierowało w naszym imieniu propozycję do ówczesnego prezydenta Katowic, Piotra Uszoka, na którą dostaliśmy odpowiedź: „Dziękujemy za zaangażowanie się w problem, ale mamy swoje – lepsze pomysły”. Rzeczywiście, może pomysł zlokalizowania osiedla w takim miejscu był zbyt radykalny, jednak byliśmy przekonani, że dojdzie do jakichkolwiek negocjacji – przecież to też rodzaj „błogosławieństwa” tylko bez terroru – nie dostaliśmy jednak żadnej alternatywnej propozycji współpracy.
Jak miasto argumentowało swoją decyzję?
Stwierdzili, że mają dobry program, który się sprawdza. Na przełomie 2011/12 zamarzło w Polsce ponad 300 osób.
Bezradność a zarazem bezwzględność w polityce mieszkaniowej władzy spowodowała, że jednej zimy mieliśmy trzy razy więcej ofiar niż podczas katastrofy w Smoleńsku.
Dla bezdomnych największym problemem nie jest to, że aktualnie nie mają domu, ale brak szans na jego stworzenie; bo jak sobie już ten dom skonstruują, automatycznie zostaje wyburzony. Z tego powodu charakter tworzonej przez nich architektury jest tymczasowy. Wydaje mi się, że jeżeli dostaliby możliwość pozostania w jednym miejscu dłużej, to wyglądałyby one zupełnie inaczej.
Jak z perspektywy osób, z którymi pracowałeś, wygląda próba przejścia przez tę „systemową drogę” wyjścia z bezdomności?
Nie ma chyba czegoś takiego jak wyjście z bezdomności, tak jak nie ma „wejścia w domność”. W ten sposób zrozumiałem kiedyś wypowiedź Marty – bezdomnej z Katowic, która podczas wycieczki po Krakowie zapytała mnie: „Kiedy wracamy do domu?”. Chodzi więc bardziej o to, że się jest poza systemem, albo w systemie bez logiki, a droga, o którą pytasz, nie jest prosta. Po pierwsze nie możesz podjąć żadnej pracy – musisz być bezrobotny, bo jeśli podejmiesz się czegoś drobnego np. roznoszenia ulotek, automatycznie „wypadasz z listy” – skoro już zarabiasz, to stać cię bardziej niż tych, którzy nie zarabiają. Aby dostać mieszkanie musisz przejść szkolenia. Ktoś przychodzi i tłumaczy, co to jest pralka i jak działa kran, że pościel należy zmieniać raz w tygodniu itd. W tych strukturach są specjalni instruktorzy, którzy uczą szczęśliwców takich rzeczy jak obsługa kuchenki gazowej czy kaloryfera. To totalna infantylizacja, a przecież chodzi o coś zupełnie innego.
A jeżeli komuś już uda się dostać jakieś lokum?
Takich nie znam. Znam tylko takich, którzy je zdobyli, załatwili. Takie miejsca często stają się schronieniem także dla innych bezdomnych, znajomych. W końcu idzie zima, przeżyłeś razem z kimś – czy dzięki komuś dziesięć lat, to nie jest tak, że o tym zapominasz. W jakiś sposób to twoja rodzina. Wtedy pojawiają się nowe problemy np. z sąsiadami.
Jakie są historie ludzi, którzy byli bohaterami twoich filmów?
To co łączy chyba wszystkich bezdomnych, których spotkałem, to samotność. Często są to osoby z domów dziecka. Niektórzy zostali w jakiś sposób zdradzeni lub porzuceni przez rodzinę lub rodzinę stracili. Marta spowodowała śmiertelny wypadek, w którym zginął jej mąż. Nie miała nikogo innego, a po tym wszystkim jego rodzina się jej wyparła. John wziął pożyczkę w Skoku. Przez kilka tysięcy złotych stracił cały majątek i w końcu trafił na ulicę. Gdzieś zamknięto kopalnie, ktoś zbankrutował czy wyszedł z więzienia. Potem następstwa – frustracja, bezsens, samotność, alkohol.
Jeżeli zaakceptowalibyśmy to, że bezdomni piją. Jaki powinien być kolejny twoim zdaniem efektywny krok, aby im pomóc?
Poznać przyczyny problemu.
Sporo osób pije, ćpa: politycy, biznesmeni, prawnicy, lekarze, pedagodzy, policjanci. Oni jednak są w strukturze.
Jeżeli z niej wypadasz, zostajesz tylko i wyłącznie bezużytecznym alkoholikiem. Jeżeli potraktujemy alkoholizm poważnie, jako rodzaj nieuleczalnej przypadłości, więcej zrozumiemy. Dla inwalidów budujemy rampy, windy, konstruujemy tramwaje dlatego, że pogodziliśmy się z tym, że nie potrafimy doszywać nowych nóg – przynajmniej na razie. Podobnie jest z uzależnionymi. Dlaczego nie projektować podobnych rzeczy na tym polu? Ja jako artysta czuje się zobowiązany.
Czy dziś nadal utrzymujesz kontakt z osobami, które były bohaterami twoich filmów?
Oni ciągle gdzieś migrują, zmieniają miejsce „zamieszkania”, trudno ich namierzyć. Niektórym się udaje, jednego z nich ostatnio odnalazła rodzina – dochodzą mnie czasem tego typu wieści. Ale po całym projekcie, który trwał cztery lata, i po totalnej porażce związanej z budową naszego pustostanu, na chwilę obecną projekt został zawieszony.
Stwierdziłem, że w tej płaszczyźnie symbolicznej, w której sztuka może się spełnić, ten projekt się zakończył. To jest straszne i trudne, natomiast jest autentyczne i nieuniknione. Wszelka próba budowy czy odnawiania pustostanu wiąże się z tym samym: z eksmisją, zburzeniem, końcem.
W ramach swojej wystawy w Bunkrze Sztuki w 2012 roku otworzyłeś piwnicę galerii dla wszystkich potrzebujących, tworząc Poczekalnię. Jak z perspektywy czasu patrzysz na to, co wówczas się tam wydarzyło i na głosy krytyczne, które wtedy zaistniały?
Poczekalnia była jednym z najważniejszych projektów, które udało mi się zrealizować. W samej warstwie konceptualnej polegało to na tym, że w środku zimy wyciągnąłem zamek z drzwi. Reszta wydarzyła się sama. Najbardziej aktywną, czy jak mówi Staszek Ruksza, przedsiębiorczą grupą w poczekalni byli bezdomni. Ale oprócz nich znaleźli tam i inni: uciekający z domu, poszukujący alternatywnej przestrzeni życiowej, wybierający poczekalnię zamiast innych naznaczonych patologią miejsc, w których tkwili, a o których często nie rozmawiamy.
Poczekalnia pokazała to, czego w rozproszonej tkance miejskiej nie dostrzegamy. W środku zimy, jednej nocy na niewielkiej przestrzeni znalazło się nagle siedemdziesiąt osób, a w ciągu miesiąca przewinęło się ponad dwieście. Było tam permanentne przeludnienie, walczono o każdy centymetr kwadratowy, nie było gdzie się położyć. Wielu było wypychanych z tej przestrzeni – wygrywali najsilniejsi. Użytkownicy poczekalni sami, w brutalny sposób regulowali to, kto ma do niej prawo. To pokazuje, jak wielka jest potrzeba takiej przestrzeni, a jak mało trzeba, żeby tej potrzebie sprostać.
W swojej praktyce artystycznej podążałeś dotąd bardzo konsekwentną ścieżką. Czy projekty, o których rozmawialiśmy, będą miały swój dalszy ciąg?
Bardzo chciałbym zrealizować projekt z alcoinami pod patronatem jakiejś odważnej instytucji, nie koniecznie związanej ze sztuką.
Jedyna, którą znam, to Kronika w Bytomiu, ale na przestrzeni lat wystarczająco ją nadwyrężyłem.
Nie wyobrażam sobie jednak starania się o stypendium Ministra Kultury, zgłoszenia się do konkursu Młoda Polska, czy prób uzyskania środków z Funduszy Europejskich na tego typu projekt.
Nie wyobrażasz sobie, dlaczego?
Nie wyobrażam sobie, bo w przypadku dotacji chodzi o konkretny efekt, jakiś rodzaj poprawności, odpowiedzialności, a w przypadku takich realizacji trudno przewidzieć, jak się wszystko potoczy. Po za tym na poziomie tekstualnym nie brzmi to dobrze: „Artysta chce wynagradzać pracę bezdomnych alkoholików alkoholem” – to nie przejdzie. Jednak ja wierzę w takie działania i w ich skuteczność. Nie tylko dlatego, że coś się zmieni, ale przede wszystkim, że czegoś się dowiemy. Przed każdą refleksją możemy jakoś uciec, natomiast przed wiedzą uciec jest trudniej. Dlatego te działania muszą mieć charakter eksperymentalny, który pozwala zbudować obraz, który będzie zawierał nową informację. Potwierdzi coś lub unieważni.
W przewodzie doktorskim, który realizuję na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, skupiam się na tak zwanych „prototypach relacji społecznych”, takich jak wspominane Alcoiny, Poczekalnia czy Poziomica. Nazywam to prototypami, a nie projektami, ponieważ można je testować w różnych warunkach i za każdym razem rezultat może być inny. Taka sytuacja, która wydarzyła się w Bunkrze Sztuki byłaby inna, gdybyśmy otworzyli Poczekalnię na przykład w ramach Pawilonu Polskiego na Biennale Architektury w Wenecji.
Na Akademii Studiowałeś rzeźbę. Kiedy tradycyjne narzędzia sztuki przestały ci wystarczać?
Bardzo szybko, chyba na pierwszym czy drugim roku. Zdałem sobie sprawę, że od efektu końcowego ważniejszy jest proces. W dziele sztuki istotne jest nie tylko to jak wygląda, tylko kto i dlaczego je wykonuje, z kim, kiedy i w jakim miejscu. Wchodząc w dorosłość pomyślałem, że nie chce się zajmować tylko pracą dla elit czy wulgarnego kapitału, nie chciałem też nigdy pracować w rozrywce. Mam potrzebę szerszego zrozumienia, docierania do tych, którzy na sztukę wcześniej nie zwracali uwagi. Cały czas próbuję pozostać wiernym rzeczom społecznie ważnym.
***
Łukasz Surowiec – artysta interdyscyplinarny, rzeźbiarz, performer, twórca filmów wideo, autor akcji społecznych. Absolwent Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
**Dziennik Opinii nr 31/2016 (1181)