Mój ulubiony cytat w odpowiedzi na pytanie „Jak twoja praca wpływa na twoje pisanie?” brzmi „Wpływa tak, że mało piszę”.
Ostatnie głosy w dyskusji o zarobkach pisarzy zapoczątkowanej przez Kaję Malanowską – teksty Hanny Gill-Piątek i Ignacego Karpowicza – skierowały uwagę na mizoginię środowiska literackiego, ujawnioną aż nadto jaskrawo w tekście Krzysztofa Vargi. Mizoginia i seksizm są na pewno istotnym podłożem sprzeciwu, z jakim spotkała się Malanowska. Chciałabym jednak wrócić do mówienia o pisaniu jako o pracy (jak uczynił to m.in. Michał Zygmunt), mamy bowiem w końcu szansę na szeroką dyskusję o interesach osób pracujących w różnych sektorach gospodarki.
Jako członkini zespołu realizującego projekt „Literatura polska po ’89 roku w świetle teorii Pierre’a Bourdieu”, miałam okazję analizować kilkadziesiąt wywiadów z pisarzami i pisarkami. Niepewność ich pracy i egzystencji była jednym z charakterystycznych, powtarzających się wątków wywiadów. Brak zabezpieczeń socjalnych, nieprzewidywalne, niskie wynagrodzenia za pracę pisarską lub w ogóle brak jakichkolwiek wynagrodzeń, słaba pozycja przetargowa wobec wydawców i zleceniodawców – wszystko to należy do powszechnego doświadczenia osób piszących. Mimo to kiedy podczas styczniowego spotkania grupy inicjatywnej związku zawodowego artystów i artystek Katarzyna Górna zapytała, czy są na sali pisarze i poeci, nie podniosła się ani jedna ręka. Ta nieobecność była nadrabiana dopiero niedawno, na spotkaniu 27 marca.
Reprezentacja zawodowa osób piszących jest wyraźnie potrzebna. Jedna z moich respondentek miała kiedyś taki pomysł: związek zawodowy miałby wspierać pisarzy i pisarki w konfliktach z niepłacącymi zleceniodawcami, zorganizowane środowisko miałoby możliwość wywierania presji na nieuczciwych wydawców. Ubezpieczenia zdrowotne czy emerytalne są dla zarabiających nieregularnie i niewiele wciąż niedostępne. I nie chodzi tu o specyfikę zawodów twórczych czy szerzej – kreatywnych. Przeciwnie. Poczucie niestabilności, brak zabezpieczeń ekonomicznych i socjalnych to zwykłe problemy pracowników i pracownic wzdłuż i w poprzek różnic branżowych i nie ma powodu, by pisarze i pisarki były wyłączone z dyskusji o tych problemach i możliwościach systemowej zmiany swojego położenia. A jednak kiedy Malanowska podniosła temat, odpowiedzieli jej krytycy ze świata, w którym położenie każdej z jednostek wydaje się tak odmienne, że zbiorowe interesy nie istnieją, indywidualne strategie są receptą na każdą społeczną bolączkę, a lewicujące pisarki powinny się ogarnąć, czyli innymi słowy zgodzić się na dyscyplinę rzekomo wolnego rynku.
Przyjmijmy na chwilę, że Varga ma rację i tak to już jest, że pisarka w żadnym razie nie powinna oczekiwać wynagrodzenia za swoją pracę. Nie powinna też narzekać na brak pieniędzy, ubezpieczenia zdrowotnego czy zabezpieczeń emerytalnych – jak twierdzi Jakub Żulczyk. Narzekająca pisarka to, ich zdaniem, pisarka pisząca tylko dla hajsu. Ponieważ jedynie garstka pisarzy i pisarek w Polsce rzeczywiście utrzymuje się z szeroko pojętego pisania, prowadząc badania rozmawiałyśmy z dziesiątkami takich, które nie narzekają i nie piszą dla hajsu. Skoro jednak nie piszą dla hajsu, to dla hajsu robią coś innego: pracują jako nauczycielki, piszą scenariusze seriali, są urzędnikami, pracują w korporacjach, w redakcjach i w organizacjach pozarządowych. Pisanie staje się wówczas jeszcze bardziej hajsom podporządkowane, staje się czynnością drugoplanową, którą można zająć się po godzinach, w weekendy, w wigilię po kolacji, kiedy dziecko zaśnie, podczas specjalnie na tę okazję branych niepłatnych urlopów, w pociągu między jednym spotkaniem a drugim – wszystko to są przykłady wprost z naszych wywiadów. Mój ulubiony cytat w odpowiedzi na pytanie „Jak twoja praca wpływa na twoje pisanie?” brzmi „Wpływa tak, że mało piszę”.
Kilka razy padły podczas tych rozmów słowa: „pisanie to święto” (Żulczyk pisze: spośród całego szeroko pojętego pisania, „książki są najświętsze”) – nie dlatego, że zajęcie to jest tak szczególne i uwznioślające, lecz dlatego, że tę kolejną pracę, jaką jest pisanie, można wykonać dopiero wtedy, kiedy zamknięte są wszystkie inne sprawy, obowiązki spełnione, pieniądze na utrzymanie rodziny zarobione. Pewna autorka przyznała, że tęskni za pisaniem literatury, czego nie robiła od dwóch lat, zajęta innymi, przynoszącymi dochód pracami.
Żulczyk mówi: pisanie to szerokie pojęcie. I jako dobry przykład podaje samego siebie: dobrze jest zająć się tymi wszystkimi zleceniami, które przynosi branża kreatywna, a więc felietonami, treatmentami filmów i scenopisami teledysków, opowiadaniami reklamowymi i scenariuszami spotów społecznych. Rzeczywiście, w kilku badanych przypadkach utrzymywanie się z działań okołoliterackich daje oczekiwane efekty: pisarze i pisarki utrzymują siebie i rodziny – niekiedy dość chwiejnie, bo jest to tryb zleceń, których więcej bezpośrednio po wydaniu książki i tym mniej, im więcej czasu minęło od premiery. Chodzi tu o całą masę mniejszych i większych zajęć, jak pisanie krótkich tekstów dla mediów, prowadzenie warsztatów, spotkania autorskie, udział w festiwalach itd.
W takim wypadku pisarz czy pisarka raz na jakiś czas pisze poważną książkę, a kiedy skończy, staje się menadżerem samego siebie, starającym się wypełnić swój grafik, portfel i portfolio.
Zlecenie poszukiwania tych dodatkowych zajęć agentce jest poza finansowym zasięgiem większości osób, z którymi przeprowadzone były wywiady, choć wiele z nich to twórcy nagradzani i czytani. Równocześnie odczuwają oni presję produkowania książek co najmniej co dwa lata, by utrzymać się na rynku, pozostać widocznym. To „zarzynanie literatury”, mówią respondenci.
Zleceń trzeba brać tym więcej, im bardziej niepewna jest wypłacalność zleceniodawców: „skala wyzysku (…) grafików, pisarzy, dziennikarzy, to jest naprawdę jakieś szaleństwo” – mówi jedna z respondentek, a inny autor opowiada: „zdarzają się trzymiesięczne obsuwki, bo ma się umowę na stałą współpracę (z czasopismem). Miałem taką i nagle się okazało, że po pewnym czasie zacząłem dostawać za tę współpracę o jedną trzecią mniej. Bez uprzedzenia”. Wielość zleceń ma więc amortyzować ich niestabilność, opóźnienia lub brak wypłat.
Wobec braku wynagrodzeń większość osób pozostaje bezsilna, bo nie sposób procesować się o niskie kwoty, a zatomizowane (a nawet zantagonizowane, jak pokazuje obecna dyskusja) środowisko nie ma żadnego wpływu na nieuczciwych pracodawców.
W podobnej sytuacji są zresztą mali wydawcy, którzy nie mają narzędzi walki z silniejszymi graczami, jakimi są dystrybutorzy. I tak to się toczy. I tak też dla wielu pisarzy i pisarek wygląda realizacja dobrych rad Żulczyka i kolegów.
Na łamach „Gazety Wyborczej” celnie strzela Magda Piekarska: „Wychodzi na to, że literatura jest ostatnią ostoją prawdziwej twórczości”, jest ostatnią dziedziną kultury, w której twórca karmi się satysfakcją z pisania pro publico bono. Równocześnie przecież książka, w przeciwieństwie do wielu innych dóbr kultury, jest produktem na rynku, a „literatura jest dziś sferą, na której zarabia masa ludzi – menedżerowie, często opłacani z publicznych środków, wydawcy, organizatorzy imprez, hurtownie książek, wielkie sieci księgarskie” – zauważa Piekarska. Więc owa sztuka dla sztuki, „niepowstrzymana potrzeba” i „wewnętrzny przymus”, bo „pisanie to życie” (to wszystko cyniczno-romantyczny Varga) pozostaje taką po stronie pisarzy i pisarek, może być natomiast źródłem zysku dla innych graczy. Ale idąc dalej i wgłąb, zauważymy, że z niepowstrzymanej potrzeby pracują także niekiedy tłumaczki, redaktorzy, w końcu też – bywa i tak – sami wydawcy, a na szerokim rynku zawodów kreatywnych jeszcze muzycy, graficy, dziennikarki i pozostali, dla których możliwość tworzenia jest wystarczającym wynagrodzeniem. Wynagrodzeniem jest też mityczna promocja, budowanie marki, układanie portfolio z kolejnych darmowych prac, co kiedyś, w przyszłości, będzie można spieniężyć. Finansowe wynagrodzenia odbiera ktoś inny.
Przypomnieć należy pytanie Wiktora Marca i Agaty Zysiak zadane w czasie Regionalnego Kongresu Kultury w 2011 roku: „Czy broniąc [trzeciego] sektora przed urynkowieniem, naiwnie nie zauważamy, że już się ono dokonało, ale w jakże perfidnej i nieoczywistej formie?” Proces urynkowienia dokonał się już dawno w sferze kultury i sztuki, co jednak wypowiedzi przeciwników Malanowskiej skrzętnie zakrywają, przywołując ideologie natchnienia, indywidualnej zaradności (przeciwko bezradności i roszczeniowości) czy rynkowej weryfikacji, kiedy przychodzi do oceny jakości sztuki i kultury. Szczęśliwie działania Kai Malanowskiej, Katarzyny Górnej, Mikołaja Iwańskiego i innych mają na celu odkrycie uwarunkowań pracy twórczej – rozumianej zarówno jako „twórczość”, jak i jako „praca” – i publiczną dyskusję na ten temat.
Twórcy są pracownikami, za pracę powinni otrzymywać wynagrodzenie, należy więc ustalić, na jakich warunkach powinno się to odbywać.
I tu dopiero wyłania się szereg tematów, które powinny być dyskutowane po wystąpieniu Malanowskiej: kwestia systemu dofinansowania literatury, jak sugeruje Piekarska oraz sama autorka Patrz na mnie, Klaro; ułatwienie zrzeszania się w związkach zawodowych, jak chce anonimowa respondentka wywiadu w badaniach; adekwatny i odpowiedni dla niestabilnych zarobków system ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych zamiast oskładkowania umów o dzieło – jak postuluje Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej. Z drugiej strony skoro umowy te mają pozostać nieoskładkowane, należy dyskutować o sposobach wyrugowania patologii polskiego rynku pracy związanych z nadużywaniem umów cywilnoprawnych (w 2012 roku ok. 15% badanych przez Państwową Inspekcję Pracy podmiotów zawarło takie umowy niezgodnie z prawem pracy), na czym cierpią pracownicy i pracownice wszystkich branż. Należy przyjrzeć się pracy nieobjętej umową, która pisarzom i pisarkom odbiera możliwość jakiejkolwiek kontroli nad dziełem, a pracownikom i pracownicom niezależnie od branży odbiera minimalną ochronę prawną. I okaże się, że jest też miejsce, by zająć się tymi „biednymi, oszukanymi, zadłużonymi, głodnymi ludźmi”, o których nieskutecznie i nieszczerze upomina się Żulczyk. Nieskutecznie, bo służą mu jedynie za retoryczną figurę, bo po tej wyliczance następuje już tylko wizytówka zaradnego pisarza ogarniającego branżę kreatywną. Nie tak powinno się mówić o sprawiedliwości społecznej.
Alicja Palęcka – doktorantka w Instytucie Socjologii UJ, zajmuje się alienacją pracy kreatywnej.
Projekt badawczy Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierre’a Bourdieu został sfinansowany ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji nr DEC-2011/01/D/HS2/05129.
Czytaj także:
Hanna Gill-Piątek, Malanowska, milcz, gdy mówią chłopcy
Eliza Szybowicz, Autokompromitacja agresywnych luzaków
Kaja Malanowska, Co wolno wojewodzie, to nie pisarzowi