Kraj

„Zdrajcy” Sierakowskiego to powtórka z pisowskiego repertuaru

Wspólnoty opartej na zaufaniu nie zbuduje się na etykietowaniu osób o innym zdaniu mianem zdrajców. Zdrajcy przecież nie można ufać, zdrajcę wtrąca się do więzienia. Ze zdrajcą niczego się razem nie buduje, zdrajcę się izoluje.

Gdy w lipcu 2020 roku Stany Zjednoczone wchodziły w gorący okres kampanii prezydenckiej, Rachel Kleinfeld i Aaron Sobel z Carnegie Endowment opublikowali na łamach „USA Today” esej pod tytułem „7 pomysłów na zredukowanie politycznej polaryzacji. I obronę Ameryki przed nią samą”. Pierwszą radą, którą sformułowali, było, aby być szczególnie wyczulonym na głosy i zachowania wzmacniające polaryzację płynące z własnego „plemienia” i nie mieć oporów, aby je głośno krytykować. W ten sposób bowiem w wiarygodny sposób można zasygnalizować własnej grupie, że pewne zachowania budzą wewnętrzny sprzeciw.

Podążając za tą radą pozwolę sobie skrytykować Sławomira Sierakowskiego, szefa Krytyki Politycznej. Co prawda członkiem KP nigdy nie byłem, ale to tu opublikowałem swój pierwszy poważny tekst publicystyczny, a potem kilkadziesiąt kolejnych; byłem na niezliczonych debatach i seminariach organizowanych przez Stowarzyszenie im. St. Brzozowskiego, wielokrotnie współpracowałem z nim przy przeróżnych projektach. Mam więc nadzieję, że nie na wyrost uważam środowisko Krytyki Politycznej za część mojego plemienia.

Ale do rzeczy. Co się stało? W podcaście Imponderabilia Karola Paciorka Sławek stwierdził –w kontekście nieudanych zabiegów o stworzenie wspólnej listy opozycji – że „Jeśli opozycja przegra wybory, to takich ludzi jak Hołownia i Kosiniak będę uważał za po prostu zdrajców. Będę zawsze o tym pamiętał i nie będę miał dla nich żadnej wyrozumiałości”.

Nie mam przy tym zamiaru otwierać kolejnej dyskusji o wspólnej liście. Przyjmuję w dobrej wierze, że Sławek uważa ją za optymalne dla opozycji rozwiązanie, które pomoże jej nie tylko pokonać PiS, ale i uzyskać stabilną większość w przyszłym Sejmie. W mojej ocenie wspólna lista jest dla opozycji wielce ryzykownym rozwiązaniem, które utrudni jej łowienie zróżnicowanych grup elektoratu i napompuje sztucznie Konfederację jako jedyną alternatywę względem duopolu.

Nie widziałem także żadnych badań, włącznie z tymi realizowanymi przez Sławka, które pozwalałby mi z czystym sumieniem założyć wyższość jednej listy opozycji nad obecnym układem z trzema. Sławek ma swoje zdanie, ja mam swoje, możemy podpisać protokół rozbieżności, przybić piątkę i iść dalej. Taki urok pluralistycznej debaty w demokratycznym społeczeństwie.

Problem leży gdzie indziej. Sławek określił jako potencjalnych zdrajców dwóch polityków, którzy tak samo jak on chcą odsunąć Prawo i Sprawiedliwość od władzy. Zasłużyli oni sobie na ten epitet, bo stawiają na inną taktykę, bo mają inny pomysł na kampanię wyborczą i na swoją rolę w polityce niż preferowana przez Sławka opcja. Nie chcą oni wprowadzić w Polsce dyktatury, nie chcą sprzeniewierzyć się Konstytucji RP, nie chcą kolaborować z obcymi siłami. Chcą w najbliższych wyborach osiągnąć jak najlepszy wynik i współtworzyć rząd z innymi partiami dzisiejszej opozycji.

Tylko antytuskowy Hołownia może pozbawić PiS władzy

Rozumiem powagę chwili i motywacje Sławka. W dużej mierze podzielam jego obawy, że w wypadku trzeciej wygranej wyborczej z rzędu Prawo i Sprawiedliwość może „domknąć system” – podporządkować sobie jeszcze więcej sektorów życia publicznego, gospodarki, mediów; ograniczyć zakres wolności i praw obywatelskich i sparaliżować instytucje stojące na ich straży; trwale uczynić rywalizację polityczną na demokratycznych zasadach niemożliwą.

Ale jednocześnie jestem przekonany, że także Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz dostrzegają te problemy. Mają po prostu inny niż Sławek pomysł, jak im zapobiec. , Wydawałoby się – naturalna wśród demokratów sprawa. Mimo tego, Hołownia i Kosiniak zostali wystawieni poza nawias, zostali zdrajcami, którym się nie wybacza.

Jan-Werner Müller opisując mechanizmy, którymi posługują się populiści wskazywał, że odwołują się oni do pojęcia „prawdziwego” ludu czy narodu. „Wir sind das Volk” – „My jesteśmy narodem” – głosiła z plakatów wyborczych skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec. Jednocześnie z tej „prawdziwej” wspólnoty wykluczani są wszyscy, którzy mają odmienne zdanie. Tusk? Für Deutschland i putinowski kolaborant. Krytyczne wobec rządu media? Polskojęzyczne szmatławce. Przedstawiciele mniejszości seksualnych? To nie ludzie, to ideologia. To repertuar znany nam z rodzimego podwórka, który serwuje PiS.

To toksyczny mechanizm, który działa na wspólnotę paraliżująco i destrukcyjnie. Jak współpracować, jak budować coś trwałego, gdy części społeczeństwa odmawia się przynależności do całości? Jak budować wspólne instytucje, gdy programujemy różne grupy społeczne, aby sobie wzajemnie nie ufały, a nawet się nie tolerowały i sobą wzajemnie gardziły? Jak wynika z najnowszych nadań More in Common, niemal 45 proc. Polaków uważa, że osoby myślące inaczej od nich działają na szkodę Polski. Aż dwie trzecie Polaków uważa, że od wyborców innych partii różnią ich nie tylko poglądy, ale wyznają oni zasadniczo różne wartości. To obraz politycznej antywspólnoty.

Kosiniak-Kamysz: Opozycja powinna pójść w dwóch blokach

Tymczasem u podstaw demokratyczno-liberalnego porządku leży inkluzywność i pluralizm, otwartość na inne poglądy i wybory zarówno życiowe, jak i polityczne, odrzucenie bezalternatywności, które napędza aktywność obywatelską, przekuwanie baniek zamiast zamykanie się w nich i gotowość do zawierania kompromisów. Takiej wspólnoty opartej na zaufaniu nie zbuduje się jednak na etykietowaniu osób o innym zdaniu mianem zdrajców. Zdrajcy przecież nie można ufać, zdrajcę wtrąca się do więzienia. Ze zdrajcą niczego się razem nie buduje, zdrajcę się izoluje.

W opublikowanej niedawno napisanej wraz z Przemysławem Sadurą książce Społeczeństwo populistów (bardzo dobra, gorąco polecam lekturę) Sławek pisze, że populizm zaraża nie tylko swoich sojuszników, ale także przeciwników. Niestety, miał rację. Liberalny demokrata musi znosić inaczej myślących. W napiętej przedwyborczej atmosferze i w warunkach politycznej polaryzacji nie jest to zawsze łatwe. Zdaję sobie też sprawę, że jeszcze wiele wody upłynie w Wiśle, zanim najbardziej zagorzali zwolennicy obozu rządzącego i opozycji uznają się wzajemnie za pełnoprawnych członków polskiej wspólnoty obywatelskiej. Ale może zacznijmy od tego, aby nie budować nowych murów tam, gdzie ich jeszcze nie ma?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij