Kraj

To, co wolno liberałom i prawicy, to nie tobie, lewicowy smarkaczu

Lewica w Polsce ma status rozemocjonowanego, ale raczej niegroźnego nastolatka, któremu nieustannie przychodzą do głowy jakieś nowe, nieżyciowe pomysły. Pozostałe „dorosłe” opcje ideowe muszą więc stale pacyfikować młodego, tonizować jego zmienne nastroje i przede wszystkim wychowywać.

Tradycyjne wychowanie, rzecz jasna obok karania, stawia na cierpliwe zbijanie argumentów pełnej jeszcze pięknych ideałów lewicowej młodzieży, by jej udowodnić, że tak się nie da. W teorii ładnie to brzmi, ale jest utopią. Jeszcze jesteś głupiutki i dziecinny, kiedyś zmądrzejesz i sam przyznasz nam rację.

Jednym ze sposobów dowodzenia dziecinności i nieokrzesania młodych jest wytykanie im hipokryzji na podstawie przykładów z życia. Widzisz, tak narzekasz na surowego dziadka, a jak potrzebujesz pieniędzy, to zatykasz nos i lecisz do niego w odwiedziny. Tyle opowiadasz o równości, a do darów dla domu dziecka wrzuciłeś same stare rzeczy, w których już nie chodzisz. Żal ci było swoich nowych jordanów?

Każda koalicja ma swojego Gowina. Obecnie jest nim Hołownia

Znajomi lub zaprzyjaźnieni dorośli zwykle nie zarzucają hipokryzji sobie nawzajem. Mają do niej prawo, bo dobrze poznali życie i muszą zmagać się z trudnymi realiami egzystencji na Ziemi, a nie w utopijnych światach tworzonych w głowach nastolatków. Dorosły nigdy nie jest hipokrytą. Jest pragmatykiem. Nie jest jego winą, że zaprzecza swoimi działaniami temu, co mówił jeszcze przed chwilą. To wymóg okoliczności. Dorosły może przeklinać na kierowcę łamiącego przepisy, a dwie minuty później złamie je w dokładnie taki sam sposób.

Wytykanie hipokryzji lewicy stało się ulubionym sportem pozostałych, „dorosłych” opcji ideowych oraz ich zwolenników. W przerwach między brutalnym okładaniem się po głowach dobrze jest podbudować swoje ego pouczaniem naiwnych dzieciaków. Taka chwila relaksu między poważnymi zajęciami, jak próba całkowitego zniszczenia głównego politycznego oponenta, czyli PO lub PiS.

Musimy się zbroić, więc rząd odejmie wam od ust

Ostatnio na tapet trafiła więc senatorka Razem Magdalena Biejat. „Czyli tak. Biejat mówi jak to by zmieniała szkołę publiczną, a w tym samym czasie płaci czesne za społeczną szkołę swojego dziecka. «Bo bliżej domu». Kawiorowa Lewica by Razem” – napisał na X znany propagandzista Platformy Mikołaj Wróbelek. Gdzie ta rzekoma niespójność w wypowiedzi polityczki? Skoro ktoś narzeka na złą jakość publicznej edukacji, to co w tym dziwnego, że próbuje znaleźć dzieciom lepsze miejsce do nauki? Mimo to domaga się poprawy edukacji publicznej, by pozostali uczniowie mieli takie same możliwości rozwoju. To dosyć uczciwe. Gdy zwolennicy prywatyzacji ochrony zdrowia pędzą się leczyć nie do Luxmedu, tylko do szpitala świadczącego usługi z NFZ, bo w Polsce poważne schorzenia leczy publiczna opieka medyczna, nikt im tego nie wytyka. Oni mogą, przecież są dorośli.

Czy zamożnym wolno dostrzegać nierówności?

Centrowi i prawicowi amatorzy edukowania lewicy nie przepuszczą żadnej okazji, by wytknąć lewicowcom niekonsekwencję. Niedawno dostało się Janowi Zygmuntowskiemu za to, że poleciał na wakacje do Maroka. Przed wyjazdem głośno narzekał na niemożność nabycia mieszkania, czego „dorośli” nie omieszkali mu przypomnieć. Przecież nie można twierdzić, że ceny mieszkań, sięgające kilkuset tysięcy złotych, są absurdalne, i lecieć na wakacje za 10 tysięcy. Wystarczyłoby 70 razy nie polecieć do Maroka i już ma się na mieszkanie za 700 tys.

Prawica zawyła również, gdy Dominika Lasota poleciała na szczyt klimatyczny do Dubaju. Miała w ten sposób wyemitować dużo dwutlenku węgla, a przecież sama walczy z emisją. Mogę jednak postawić wszystkie swoje pieniądze, że to nie ona wybrała lokalizację szczytu, a nawet nikt jej o to nie pytał. W jaki inny sposób miała się tam dostać?

Oczywiście najczęściej wytyka się lewicowcom ich rzekomą zamożność. Biejat dostało się od Wróbelka również za to, że posiada „mieszkanie o wartości 1 mln zł” i „samochód hybrydę”. Hybrydą to jeździła już dekadę temu moja koleżanka z czasów pracy w katowickim urzędzie miasta, gdzie zarabia się w okolicach mediany. Starszą hybrydową Hondę Jazz można kupić obecnie za ok. 20 tys. zł. Milion złotych w Warszawie może być warte 50-metrowe mieszkanie w nieco lepszej lokalizacji – w grudniu zeszłego roku średnia cena ofertowa na rynku wtórnym w stolicy przebiła 17 tys. zł/m kw.

Mimo to według Rafała Trzeciakowskiego z Forum Obywatelskiego Rozwoju, który powinien mieć pojęcie o podstawowych realiach ekonomicznych, rzekoma zamożność Biejat „wygląda jak hipokryzja lewicy, która wszystko postrzega marksistowsko przez pryzmat interesów klasowych, w które nikt inny nie wierzy”. Czyli co, nie można być zamożnym i przy tym dostrzegać mechanizmy klasowe i nierówności? Przecież większość teoretyków lewicy pochodziła z klas uprzywilejowanych, podobnie jak większość teoretyków liberalnych i konserwatywnych. Z tego prostego powodu, że do tworzenia filozofii politycznej – jakiejkolwiek – trzeba mieć wysoki kapitał kulturowy i zasoby umożliwiające utrzymanie.

Dostrzeganie mechanizmów klasowych, gdy samemu pochodzi się z klasy uprzywilejowanej, świadczy raczej o uczciwości intelektualnej, a nie hipokryzji. Hipokrytami są ci, którzy pochodzą z dobrych domów i całe życie korzystali z kapitału rodziców, a obecnie przekonują, że do wszystkiego doszli sami, i upowszechniają koncepcję self-made mana.

Kto jest prawdziwym landlordem?

Gdy Radosław Karbowski, dosyć obiektywnie analizujący dane statystyczne w polskiej polityce, umieścił swoje wyliczenia dotyczące dochodów z najmu nieruchomości polityków Lewicy, poszukiwacze lewicowej hipokryzji rzucili się do komentowania. „Mieszkanie prawem nie towarem XD” – napisał katolicki komentator Mateusz Ochman, do czego jeszcze bardzo oryginalnie załączył flagę ZSRR. „Trzeba punktować tych hipokrytów” – pisał popularny alt-rightowiec Kapitan Jack Sparrow.

Nie stać cię na mieszkanie w Polsce? Wystarczy złoty medal w łucznictwie

Kiedy jednak przeliczono te dane w skali miesiąca, okazało się, że lewicowi „landlordzi” są raczej planktonem na rynku najmu. W większości przypadków chodziło o jedno mieszkanie, z którego dochody miesięczne wynosiły ok. 1,5 tys. zł. To, że jakiś poseł dorobił się nadwyżkowego mieszkania i wynajmuje w zwyczajnej cenie, nie jest chyba wielkim zaskoczeniem.

Pomijając Macieja Gdulę, który wynajmuje lokale użytkowe, jedyną osobą z grona wykazanego przez Karbowskiego, którą można nazwać landlordem, okazał się Krzysztof Śmiszek. Ma jedno własne, trzy po połowie z partnerem i mniejsze udziały w dwóch kolejnych z siostrami. Te ostatnie mieszkania zapewne trafiły do niego w wyniku jakichś spraw rodzinnych, ale można zakładać, że Śmiszek z Biedroniem kupili co najmniej dwa w celu inwestycyjnym. To bardzo nieładnie – świadomy lewicowiec nie powinien traktować mieszkań jako aktywów. Mogliby włożyć część tych pieniędzy w obligacje skarbowe, a pozostałe zainwestować długoterminowo na rynku kapitałowym w jakieś młode polskie przedsiębiorstwo, na przykład z gamedevu. Jest sporo sensownych możliwości lokowania oszczędności, nie trzeba dokładać się do rosnących cen lokali mieszkalnych.

Era flippera i „pójścia na swoje”? Pora skończyć z mieszkaniowym frajerstwem

Śmiszek zarobił na najmie 52 tys. zł w skali roku. W dużym mieście takie pieniądze wystarczyłyby na bardzo skromne utrzymanie, a faktyczni landlordzi potrafią żyć dostatnio z samego najmu. Nawet niepozorny Schetyna skosił na najmie prawie dwa razy więcej. Chcecie prawdziwego landlorda? Proszę bardzo, Robert Kropiwnicki z KO: 10 mieszkań, dochód z najmu 178 tys. zł.

Sam Śmiszek troszkę się zrehabilitował, gdy zadeklarował poparcie dla podniesienia podatków od najmu. „Jeśli będzie taka wola parlamentarna, żeby podwyższyć podatki od najmu, nie ma problemu. Lewica nie jest za biedą. Lewica chce jednego – jak masz więcej, to się podziel” – stwierdził (dosyć jednak bezpiecznie) w Radiu Zet, gdy przyciśnięto go w sprawie posiadanych mieszkań. Poseł mógłby jednak sam przygotować taki projekt, w końcu jest prawnikiem i ma biuro poselskie do pomocy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by Krzysztof Śmiszek znacznie skuteczniej uciszył swoich krytyków, ale pewnie ma co innego na głowie – dziwnym trafem akurat opodatkowanie mieszkań nie leży w kręgu zainteresowania polityków głównego nurtu.

KO, PiS i Himalaje hipokryzji

Abstrahując od Śmiszka i Biedronia, zdecydowana większość nagłaśnianych przez komentariat przypadków tak zwanej hipokryzji lewicy jest niepoważna i wydumana. Szczególnie że nagłaśniają je zwolennicy ugrupowań, które faktycznie kontrolują w Polsce zasoby. Po przejęciu TVP liberałowie dzierżą hegemonię na rynku telewizyjnym i mają znakomite relacje z dużym biznesem, zresztą część z nich wprost się z niego wywodzi, jak obecny minister finansów Andrzej Domański. Pisowcy paśli się przez osiem lat na publicznych pieniądzach, które w drugiej kadencji rozdysponowywali wśród przyjaciół właściwie jawnie, a i tak nie udało im się stworzyć niczego trwalszego i po odbiciu TVP przez KO musieli na cito pompować Republikę, żeby mieć jakiekolwiek zaczepienie. Na tym tle lewica jest biedakiem. Jedynym rodzajem kapitału, którym przewyższa pozostałe dwa największe bloki polityczne, jest kapitał kulturowy.

Tusk mówi po rasistowsku

czytaj także

Bloki te są mistrzami hipokryzji – i to w twardej polityce, a nie w życiu prywatnym. Liberałowie i prawica są pod tym względem niezrównani, a ich kręgosłupy moralne elastyczne jak godziny pracy w KFC. Przypomnijmy, że w 2021 roku KO wstrzymała się od głosu podczas głosowania nad ratyfikacją decyzji o zwiększeniu zasobów własnych UE, co było potrzebne do uruchomienia KPO. Liberałowie byli w stanie zablokować ratyfikację ważnego kroku w kierunku głębszej integracji Unii tylko z powodu wyobrażonej szansy, że „Kaczyński się wścieknie i dojdzie do przesilenia”. Wyłamał się jeden poseł – nieprzypadkowo lewicujący – Franciszek Sterczewski. Nie przeszkodziło to politykom Koalicji przez cały 2023 rok przypominać, że pieniędzy z KPO wciąż nie ma.

PiS stawia na globalny alt-right, gotów przełknąć prorosyjską żabę

Z kolei w grudniu 2021 roku, niecały kwartał przed pełnowymiarowym atakiem Rosji na Ukrainę, PiS zorganizował szczyt europejskiej altprawicy, w którym wzięło udział wielu polityków jawnie prokremlowskich. Rząd PiS nie miał oporów, by niedługo potem najgłośniej narzekać na brak dostaw broni z Europy Zachodniej nad Dniepr.

Podczas kampanii wyborczej obie strony bez skrupułów podgrzewały kwestie migracji. Progresywna KO, na co dzień bardzo otwarta i wspierająca różnorodność, straszyła setkami tysięcy niezidentyfikowanych imigrantów, których ściągnął PiS, a Tusk nawet podliczył Banglijczyków, dzięki czemu można się było poczuć jak w latach 30., szkoda, że XX wieku. PiS straszył imigrantami w najbardziej ordynarny sposób, podgrzewając niechęć do cudzoziemców, a jednocześnie wydając pozwolenia na przyjazd setek tysięcy ludzi z całego świata. To jest właśnie hipokryzja.

Niezwykłe uniwersum komentatorów TVP. To oni bronią „wolności słowa”

Liberałowie dużo opowiadają o wolnym rynku, ale gdy tylko dochodzą do władzy, robią ekspansję na spółki skarbu państwa. W 2012 roku Puls Biznesu opublikował listę 428 „działaczy PO, członków ich rodzin i znajomych”, którzy w latach 2007–2012 zasiadali w spółkach i instytucjach państwowych. Po ostatnich wyborach na rady nadzorcze rzucili się ludzie związani z Trzecią Drogą. PiS tak intensywnie pompował zaprzyjaźnione środowiska, że reklamy Orlenu czy Energi pojawiały się nawet w nieczytanych pisemkach wydawanych w PDF-ach, które istniały wyłącznie po to, by móc publikować reklamy Orlenu czy Energi – vide „Gazeta Gdańska” Marka Formeli. Mimo to politycy PiS przez cały czas robili z siebie – i robią nadal – jakąś zabiedzoną kontrelitę.

„Kompromisy ideowe” na listach

Oba bloki potrafią iść na niezwykłe „kompromisy ideowe” w sprawie osób umieszczanych na listach. Przypomnijmy, że z list KO do Sejmu dostał się rzekomo były już narodowiec Roman Giertych, który skitrał się we Włoszech i przyjechał do Polski dopiero po uzyskaniu mandatu, a tym samym immunitetu. Z listy PiS, który nieustannie i w patetycznym tonie mówi o wartościach, dostał się najbardziej zepsuty i bezideowy poseł w historii III RP, czyli Łukasz Mejza. Mandat Mejzy to kompromitacja nie tylko PiS – chociaż ich w szczególności – ale też Sejmu jako instytucji.

Posłem i wiceministrem rolnictwa z ramienia KO został Michał Kołodziejczak, który jeszcze kilka miesięcy przed wyborami był bardzo krytyczny wobec tej formacji. „Chcecie znać się na wszystkim, a nie znacie się na niczym” – zwracał się do Tuska i KO przy okazji kwietniowych protestów rolników w sprawie zboża z Ukrainy.

Nie można utożsamiać interesów rolników z interesami całego kraju

Listy Trzeciej Drogi to już w ogóle była łapanka. Startował z nich między innymi były konfederata Artur Dziambor, który jeszcze niedawno chciał budować altprawicę. Jako szanujący się libertarianin, po nieudanych wyborach szybko znalazł zaczepienie jako dyrektor w należącym do państwa Porcie Gdańsk. Dziambor pochodzi z Trójmiasta, więc na osłodę załatwili mu robotę pod samym nosem. Polska 2050 przyjęła też wiele młodych i energicznych osób, chcących zmieniać kraj na wzór zachodni – na przykład Adama Gomołę, który przed wyborami sępił kasę od kandydatów za miejsca na listach. Został wyrzucony z partii, choć według jego słów, które zostały nagrane, wszyscy w niej tak robili. Gomoła w TVN24 oświadczył, że jest dumny ze swojej byłej formacji, że go pożegnała. Historia jak z Ucha Prezesa.

Lewicę łatwiej krytykować za hipokryzję, gdyż w przeciwieństwie do liberałów i pisowców ma całkiem sprecyzowane wartości, poglądy i rozwiązania programowe. Można je lubić, nawet kochać albo nie zgadzać się z nimi lub wręcz zwalczać jako groźne, ale przynajmniej każdy z grubsza wie, co Lewica reprezentuje i za czym się opowiada. Taka pozycja ma kilka wad – nie tylko utrudnia wchodzenie w polityczne alianse, ale zmusza do nieustannych tłumaczeń z osobistych potknięć. Nie stawiając przed sobą i innymi określonych oczekiwań, nigdy nie zostanie się złapanym na hipokryzji, gdyż niczego się nie obiecywało.

Kołodziejczak idzie do Sejmu, żeby coś załatwić, tylko jeszcze nie wie co

Tymczasem liberałowie to najbardziej nieokreślone środowisko polityczne w Polsce. Potrafią zmienić zdanie o 180 stopni dosłownie w ciągu kilku tygodni i nie są trwale przywiązani właściwie do żadnego postulatu politycznego. Dzięki temu potrafią się usprawiedliwić z każdego czynu, o ile jest zgodny z prawem – z tych niezgodnych czasem też, ale to inna kwestia. Pisowcom natomiast przyświeca jedna, nadrzędna idea, czyli samodzielna i niezagrożona dominacja polityczna w całym kraju. Z takim podejściem cel już zupełnie uświęca środki i nawet niespecjalnie trzeba się tłumaczyć twardemu elektoratowi – rozdaliśmy pieniądze publiczne przyjaciołom, gdyż są patriotami, a trzeba wspierać prawdziwych patriotów, to przecież oczywiste.

Oni mogą, bo są dorośli. Zajmują się prawdziwą polityką, w której trzeba sobie ubrudzić ręce, a nie jakimiś aktywizmem. Ideowość i aktywizm są dla dzieciaków, dorośli zajmują się twardymi interesami, więc jeśli będziemy mili, to może i nam czasem skapnie jakaś drugorzędna ustawa na pocieszenie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij