Gospodarka

Musimy się zbroić, więc rząd odejmie wam od ust

Finansowanie zbrojeń cięciami wydatków socjalnych jest pomysłem nie tylko niehumanitarnym, ale i przeciwskutecznym. Poinformowanie obywateli, że część ich świadczeń trafi do budżetu obrony narodowej, to najkrótsza droga, by wywołać jeszcze większy opór i zniechęcić do NATO.

W obliczu wojny w Ukrainie, ryzyka wycofania się USA ze Starego Kontynentu oraz coraz bardziej morderczych zapędów Kremla w Europie kształtuje się nowy konsensus, w którym dotychczas główne tematy schodzą na drugi plan, a na pierwszy wysuwa się potencjał obronny UE. „Więcej zdolności obronnych, mniej rozmów o klimacie” – już w lutym obwieściło Politico, pisząc o propozycjach von der Leyen na jej potencjalną drugą kadencję.

Unia Europejska wciąż nie potrafi więc wyjść poza stare liberalne dogmaty, oparte na myśleniu zero-jedynkowym, które wyrządziły niebywałe szkody podczas kryzysu strefy euro. Jeśli ktoś nie może regulować swoich długów, uważa Unia, to musi rzucić wszystko i skupić się na ich spłaceniu, nawet gdyby wokół się waliło. Jeśli chcemy się uzbroić, to trzeba zawiesić inne plany, ograniczyć pozostałe polityki i przekierować zasoby na produkcję pocisków i wyrzutni rakiet. Przecież nie da się robić dwóch rzeczy naraz.

Ofensywa dyplomatyczna. Putin zaczął używać słowa „wojna” – co na to Zachód?

Alternatywa „bezpieczeństwo albo chleb” już na pierwszy rzut oka wydaje się z gruntu fałszywa, szczególnie w trzeciej dekadzie XXI wieku. Niestety, nie dla polskiego rządu, który dokładnie w tym samym duchu zamierza częściowo sfinansować zbrojenia podwyżką opodatkowania jedzenia.

Niemiecka recepta

W promowaniu takiego sposobu myślenia prymusami zawsze byli Niemcy, którzy na większość problemów mają jedną i tę samą odpowiedź – trzeba zacisnąć pasa. Na początku wieku Berlin, jeszcze pod wodzą tak zwanego socjaldemokraty Gerharda Schroedera, tak zacisnął pasa swoim własnym pracownikom, że przez długie lata płace realne stały tam w miejscu. Dzięki temu Niemcy stały się potęgą eksportową i przez kryzys strefy euro przeszły raczej suchą stopą, co tak je rozochociło, że już pod przewodnictwem Angeli Merkel zaserwowały ostrą głodówkę południu Europy – z Grekami na czele.

W czasie pandemii wydawało się, że to zamiłowanie do oszczędności za Odrą jakby się zmniejszyło, Berlin uruchomił własne tarcze antykryzysowe i poparł stworzenie finansowanego wspólnym unijnym długiem Funduszu Odbudowy. Jakby dla dodania symboliki, pod sam koniec zeszłego roku zmarł niesławny chadecki minister finansów Wolfgang Schäuble, który żelazną ręką trzymał strefę euro w czasie poprzedniego kryzysu gospodarczego. Niestety, jego śmierć nie stała się symbolem końca epoki, gdyż ledwie kilka tygodni wcześniej, w połowie listopada 2023 roku, stojący na straży europejskiego status quo niemiecki Sąd Konstytucyjny zakwestionował przesunięcie 60 mld euro z funduszu covidowego na cele transformacji energetycznej, czym wpędził rząd federalny w niemałe kłopoty finansowe.

Warufakis: Historia euro opowiedziana jako grecka tragedia

W ten sposób nastroje prooszczędnościowe nad Sprewą błyskawicznie odżyły. W lutym tego roku trzech niemieckich ekonomistów opublikowało w portalu econpol.eu niewinnie wyglądający artykuł European Defence Spending in 2024 and Beyond: How to Provide Security in an Economically Challenging Environment. Florian Dorn, Niklas Potrafke i Marcel Schlepper stawiają w nim tezę, zresztą niezwykle zbieżną z obecną narracją amerykańskich zwolenników Donalda Trumpa, że Europa w dekadach po 1989 roku przejadała „dywidendę pokoju”. Uspokojona rozpadem ZSRR i zabezpieczona amerykańskim parasolem bezpieczeństwa wydawała pieniądze na jakieś głupoty, czyli między innymi socjal. A właściwie – głównie na socjal.

W rezultacie świadczenia społeczne stały się największą kategorią wydatków publicznych w państwach UE – w 2021 roku w całej UE wyniosły 21 proc. PKB. W sumie to nic dziwnego, przecież obejmują one także wydatki na emerytury, a Europa się starzeje. Niemcy uznali jednak, że to właśnie socjalne rozpasanie Europejczyków jest przynajmniej współwinne samorozbrojeniu się UE. „Spośród 10 państw z najwyższym udziałem wydatków socjalnych w PKB tylko dwa spełniają cel NATO 2 proc. PKB – jednym jest Grecja, a drugim Finlandia, która dopiero dołączyła” – dowodzą ekonomiści.

Równocześnie państwa Europy mają być zdecydowanie zbyt zadłużone, by zaciągać kolejne długi, tym razem wojenne. Państwa Europy Południowej wydają na obsługę długu publicznego więcej niż na zbrojenia, więc finansowanie zbrojeń długiem byłoby niedopuszczalne. Europa nie powinna też podnosić już podatków, gdyż już teraz ściąga ich znacznie więcej od państw Azji i obu Ameryk, tymczasem w nadchodzącym czasie kluczowe będzie zachowanie konkurencyjności gospodarki. Dlatego też jedyną odpowiedzią powinno być odchudzenie świadczeń socjalnych i przekierowanie oszczędzonych funduszy na zbrojenia. „Szacujemy, że gdyby rządy przesunęły około 1 proc. wydatków pozaobronnych na obronę, wystarczyłoby to do osiągnięcia celu NATO wynoszącego 2 proc.” – piszą autorzy.

Wieczny prymus

Co prawda Schäuble nie żyje, ale schäublizm ma się świetnie. W czasie kryzysu niemieccy ekonomiści zalecają Europejczykom zaciskanie pasa – skąd my to znamy? Czuję się, jakbym miał déjà vu. Można byłoby na to machnąć ręką, gdyby nie to, że ich koncepcje błyskawicznie znalazły wyznawców. Oczywiście szczególnie nad Wisłą, gdzie liberalne recepty gospodarcze są z definicji uznawane za zdroworozsądkowe i niepodlegające dyskusji. Hasło „dywidendy pokoju” zrobiło szybkie tournée po liberalnych mediach, każdy szanujący się ekspert od spraw międzynarodowych musiał je wymienić przynajmniej raz, żeby było wiadomo, że je zna. Na liberalnych ekspertów od wszystkiego można, a nawet należy, machnąć ręką. Problem w tym, że koncepcje trzech ekonomistów zza Odry wpadły w ucho rządowi w Warszawie.

Znany z umiłowania niemieckiego sposobu prowadzenia polityki i niezwykle przywiązany do swojego statusu prymusa europejskiego głównego nurtu Donald Tusk po ledwie miesiącu od publikacji zaczyna je wdrażać w skali jeden do jednego. Nowy rząd właśnie zapowiedział likwidację zerowej stawki VAT na żywność, czyli podstawowego świadczenia społecznego uruchomionego w czasie kryzysu inflacyjnego. Od 1 kwietnia stawka VAT na podstawowe produkty żywnościowe wzrośnie z zera do 5 proc., co oczywiście przełoży się na ich ceny. Zamożne gospodarstwa domowe tego nie odczują, ale te żyjące poniżej średniej już tak – bo VAT jest podatkiem regresywnym, czyli proporcjonalnie bardziej obciąża budżety najmniej zarabiających gospodarstw domowych.

Bliski KO ekspert ekonomiczny dr Sławomir Dudek w rozmowie z Konradem Piaseckim w TVN24 pospieszył z wyjaśnieniami. Podkreślił, że przed Polską stoją ogromne wydatki zbrojeniowe, tymczasem „nawet bogatych państw nie stać na to, żeby wiecznie mrozić ceny”. Kwestię mniej zamożnych gospodarstw domowych zupełnie zbagatelizował. Co prawda średni koszt dla gospodarstwa domowego wyniesie kilkadziesiąt złotych miesięcznie, ale dla tych najbiedniejszych tylko kilkanaście. „Ktoś, kto jest bogaty, wydaje na żywność kilka razy więcej niż emeryt” – zauważył Sławomir Dudek. No tak, bo jak ktoś jest niezamożny, to nawet na żywności oszczędza, a dzięki rządowi będzie wydawał realnie jeszcze mniej.

Gdyby rząd ograniczył się tylko do przywrócenia VAT na żywność, to można byłoby się tylko wkurzyć. Problem w tym, że to samo Ministerstwo Finansów, które dla dodatkowych 10 miliardów złotych chce opodatkować żywność, pracuje równocześnie nad przywróceniem ryczałtowej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, co będzie kosztować budżet dokładnie tyle samo. Co więcej, ledwie kilka dni przed ogłoszeniem podniesienia VAT na jedzenie minister finansów Andrzej Domański zapowiedział swój najnowszy pomysł, czyli częściowe zniesienie podatku od dochodów kapitałowych.

Mowa o wprowadzeniu kwoty wolnej do tak zwanego podatku Belki. A właściwie dwóch kwot wolnych, gdyż osobna będzie obowiązywać w przypadku lokat, a osobna w przypadku dochodów osiąganych na rynku kapitałowym. Zwolnione z podatku będą zyski kapitałowe osiągane z inwestycji wartych do 100 tys. złotych. Dokładny wymiar kwoty wolnej będzie iloczynem stopy depozytowej NBP i 100 tys. złotych, więc będzie się zmieniać co roku wraz ze stopami procentowymi.

10 najgłupszych cytatów o ekonomii, które padły z ust ludzi Koalicji Obywatelskiej

Co ważne, obie kwoty wolne będzie można łączyć. Inaczej mówiąc, posiadacz 200 tys. zł będzie mógł połowę włożyć na lokatę, drugą połowę zainwestować w aktywa i wszystko, co od tego zarobi, będzie nieopodatkowane, o ile nie wykręci zysków przekraczających stopę NBP.

Cytując klasyka, zbyt podobne, by spać spokojnie. To jest dokładnie wdrażanie recept zalecanych w lutowej publikacji z econpol.eu. Tniemy socjal, żeby mieć pieniądze na zbrojenia, i obniżamy podatki przedsiębiorcom oraz inwestorom, żeby zapewnić sobie konkurencyjność w nadchodzących „czasach przedwojennych” – że tak znów zacytuję klasyka, i to nawet tego samego.

Przywileje przed bezpieczeństwem

Niewątpliwie Europa musi podnieść wydatki na zbrojenia. Według danych NATO, w 2023 roku cały Sojusz wydawał 2,64 proc. PKB, ale sama Europa tylko 1,74 proc. Zagrożenie nie jest wymyślone, tylko jak najbardziej realne, a zdolności obronne UE zależą od pokonania kilku wąskich gardeł, takich jak produkcja amunicji. Trwałe zwiększenie potencjału produkcyjnego przemysłu zbrojeniowego w UE będzie wymagać nakładów finansowych – tu nie powinno być żadnych wątpliwości.

Finansowanie zbrojeń z cięć socjalnych jest jednak pomysłem nie tylko niehumanitarnym, gdyż zrzuci ciężar na mniej zamożną część społeczeństwa, ale jeszcze przeciwskutecznym. Już teraz w Europie Zachodniej ludzie są „zmęczeni wojną” i mają dosyć ponoszenia jej kosztów, które są i tak zupełnie symboliczne na tle katastrofy Ukraińców. Czego efektem chociażby gwałtowne protesty rolników. Poinformowanie Europejczyków, że część ich świadczeń trafi do budżetu obrony narodowej, to najkrótsza droga, by wywołać jeszcze większy opór i zniechęcić mieszkańców UE do NATO.

Tymczasem istnieją inne sposoby finansowania zdolności obronnych, na przykład wspólny europejski dług. Premierka Estonii Kaja Kallas zaproponowała, by UE wyemitowała unijne obligacje warte 100 mld euro w celu pobudzenia rozwoju przemysłu zbrojeniowego. Na szczęście Bruksela wydaje się otwarta na pomysł wzięcia na siebie przynajmniej części kosztów zbrojeń, gdyż KE wezwała Europejski Bank Inwestycyjny, by zaczął finansować inwestycje w obszarze obronności. Gdyby wyposażyć UE jeszcze w dodatkowe dochody własne, na przykład z nałożenia dodatkowych podatków granicznych (czyli tradycyjnych ceł), podobnych do uruchamianego właśnie podatku węglowego CBAM, to możliwości finansowe UE w tym zakresie znacznie by wzrosły.

Polityka zaciskania pasa to narzędzie, którym kapitalizm wymusza posłuszeństwo [rozmowa]

Poza tym państwa Europy Środkowo-Wschodniej, które często są wręcz rajami podatkowymi dla swoich najzamożniejszych obywateli, powinny zacząć ich wreszcie normalnie opodatkowywać. Można zacząć od likwidacji wielu ulg, takich jak polskie przywileje podatkowo-składkowe przedsiębiorców. Nie tylko Polska, ale też kraje bałtyckie czy Rumunia mają w tej sprawie ogromne pole do działania.

W Polsce jest tyle możliwości sięgnięcia do najgłębszych kieszeni w celu sfinansowania zbrojeń, że nie trzeba w tym celu opodatkowywać podstawowej żywności. Jeśli ktoś twierdzi, że przywraca VAT na żywność z powodu wydatków zbrojeniowych, to nie zależy mu wcale na zbrojeniach, tylko na ochronie interesów uprzywilejowanych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij