Amerykę znowu ogarnęła logika stanu wyjątkowego, która nieuchronnie rozlewa się po globalnej wiosce.
Strach nie jest racjonalny. Polityka na nim oparta też nie. Dlatego silny wstrząs zawsze sprzyja radykalizacji nastrojów, dokręcaniu śruby, rezygnowaniu z innych – wcześniej istotnych – wartości. Wstrząśnięta opinia publiczna karmi się stereotypami i uprzedzeniami, szuka winnego, akceptuje uproszczone procedury, domaga się nadzwyczajnych środków. Niby doskonale to wiemy – zbyt wiele razy przerabialiśmy ten mechanizm na własnej skórze, żeby go nie rozumieć. Co jednak z tego, skoro ta historia zawsze się powtarza? Zamach w Bostonie przypomniał siłę lęku przed nieznanym wrogiem i bezwzględność społecznych reakcji.
„Policja nie powinna powstrzymywać się od obserwowania grup muzułmanów i imigrantów tylko dlatego, że to politycznie niepoprawne” – napisał „Wall Street Journal”, komentując to, że podejrzani o zamachy w Bostonie to mieszkający w USA Czeczeni. Podejrzani, a więc wciąż nie osądzeni. Na sąd raczej nie będzie czasu: jeden już nie żyje, drugi walczy o życie w szpitalu, gdzie (nie zważając na poczytalność i stan zdrowia) FBI już czyha na jego zeznania. Czy ten pacjent usłyszy przepisową formułkę „masz prawo zachować milczenie”? Wcześniej FBI opublikowała zdjęcia z monitoringu przedstawiające domniemanych zamachowców, nie popierając ich mocniejszymi dowodami niż poszlaki i to, co wyszło ze wstępnego profilowania braci Carnajewów.
Niewykluczone, że amerykańskie służby od pierwszych godzin po zamachu dysponują niezbitymi dowodami, tylko nie miały jeszcze czasu albo możliwości, żeby je ujawnić. Gorsze jest to, że poza rodziną oskarżanych Czeczenów nikt się tego nawet nie domaga. Na wojnie nie ma czasu na stawianie pytań, trzeba działać. Sąd polowy już się dokonał.
To podejście spowodowało, że w wyniku cyberpolowania w serwisie Reddit pojawiły się zdjęcia niewinnych ludzi, których klikający tłum uznał za zamachowców. Tę informację – zupełnie niezweryfikowaną, a wręcz całkiem niefrasobliwą – powtórzyły wszystkie media. Za rażący błąd dziennikarski i pomówienie nikt potem nie przepraszał. Najwyraźniej przestraszone społeczeństwo również i tego nie oczekuje. Zapomina jednak, że tym samym otwiera drogę dalszej erozji demokratycznych wartości i warunkowemu uznawaniu praw człowieka (dla nas jeszcze tak – dla terrorystów i podejrzanych o terroryzm – już nie).
Boston i całą Amerykę na nowo ogarnęła logika stanu wyjątkowego, która nieuchronnie rozlewa się po globalnej wiosce. Podczas kolejnych maratonów w Salt Lake City i w Warszawie policja zachowała nadzwyczajne środki ostrożności. Skąd założenie, że właśnie te imprezy, a nie dziesiątki innych ludzkich zbiegowisk odbywających się w tym samym czasie, należało „nadzwyczajnie zabezpieczyć”? Dla potencjalnych zamachowców takie rozumowanie to duże ułatwienie roboty, dla przestraszonego społeczeństwa – co najwyżej bardzo kosztowny środek uspokajający.
Statystycznie rzecz biorąc, ryzyko kolejnego zamachu było i jest takie same w miejscach, w których policja nie manifestowała swojej obecności i które z bieganiem nie mają nic wspólnego. Tak samo niskie, choć niewątpliwie realne. Od zamachu w Bostonie o wiele więcej ludzi zginęło w wyniku wypadków i katastrof naturalnych, a mimo to nie słyszymy o nadzwyczajnych środkach podejmowanych przeciwko tym zagrożeniom. Najwyraźniej ten strach mamy już oswojony.
Racjonalne pytania, które zadajemy w kontekście ochrony zdrowia, budowy dróg, regulacji rzek, a nawet ścigania i penalizacji tzw. pospolitych przestępstw, z jakiegoś powodu są nie do pomyślenia w kontekście zagrożenia terrorystycznego. Nie ma ceny, także liczonej w procencie PKB, której nie bylibyśmy gotowi zapłacić za „gwarancję”, że nas to nie dotknie. Bez względu na kryzys, koszty społeczne i pozorność tego teatru bezpieczeństwa. A przecież tej gwarancji po prostu nie ma i być nie może. Bezpieczeństwa w świecie, w którym żyjemy (pod tym względem niewiele różni się od tego, w którym żyli nasi przodkowie), nie da się kupić ani za cenę poszerzania uprawnień służb, ani naszej wolności.
Jedyną szansą na wyjście z potrzasku polityki budowanej na strachu przed niewidzialnym i (teoretycznie) wszechobecnym wrogiem jest zaakceptowanie zagrożenia związanego z zamachami terrorystycznymi. Oczywiście, policja i inne służby powinny robić wszystko, żeby im zapobiegać – dokładnie tak, jak robią wszystko, żeby zapobiegać mordom i gwałtom w ciemnych uliczkach. Dokładnie tak, jak służby odpowiedzialne za gospodarkę wodną robią wszystko, żeby ochronić nas przed powodzią. Ale robią to, działając w granicach prawa i w granicach swoich budżetów. A my nie oczekujemy, że zawsze i w każdych warunkach uda się zapobiec najgorszemu. Na tym polega świadome życie w społeczeństwie ryzyka.