Nie wystarczy w supermarkecie sięgnąć po jajka eko, by dać kurom szczęście.
Z autorką felietonu zgadzam się tylko w jednym. Lead opublikowanego przeze mnie tekstu w „Polityce” rzeczywiście nie jest mój. Dodała, a właściwie zmieniła go redakcja. Moja propozycja brzmiała bowiem następująco: „Dziś zrobienie jajecznicy czy ugotowanie jajka na twardo wiąże się z rozstrzyganiem dylematów, o których się filozofom nie śniło.” I nadal bardziej ten lead mi się podoba, ale nie mam pretensji do redaktorów z mojej firmy. Bo „Polityka” to nie Twitter czy pudelek.pl, więc liczę, że czytelnicy na lekturze pierwszych dwóch zdań nie poprzestaną.
Dunin już na początku swojego tekstu robi brzydką rzecz: wmawia mi coś, czego nie napisałem, a potem z tym polemizuje. Chodzi o jej stwierdzenie, jakoby konflikt wartości (dobro kur vs. zdrowie konsumenta) był, według mnie, niezbyt istotny, „skoro kury w nowych unijnych klatkach mają się świetnie, a poza tym zostały wyhodowane do takich właśnie klatek, więc tym bardziej czują się w nich co najmniej dobrze”. Nigdzie czegoś takiego nie napisałem, a to, że powiększenie klatek poprawiło życie kur (co nie znaczy, że mają się one „świetnie lub co najmniej dobrze”) przyznaje nawet prof. Elżanowski, zdecydowanie potępiający chów klatkowy. Nie wypowiadam się też na temat przystosowania niosek do życia w klatkach, a jedynie cytuję sprzeczne opinie naukowców w tej kwestii.
Dunin próbuje także wcisnąć mnie na siłę w gorset jakiegoś bezdusznego racjonalizmu, idącego pod rękę z kapitalizmem oraz dowodzi rzeczy oczywistej, że nastawienie zmienia percepcję (tylko nie wiem, co z tego ma wynikać?). Może więc w telegraficznym skrócie przypomnę, co rzeczywiście napisałem na łamach „Polityki”: że kupowanie żywności (a konkretnie jajek) wiąże się dziś z rozstrzyganiem trudnych dylematów, jeśli ktoś nie jest ślepy na cierpienie zwierząt. Że ocena różnych systemów hodowli kur (klatkowy, ściółkowy, wolno wybiegowy i ekologiczny) nie jest aż tak prosta, jak się może wydawać (klatki wyłącznie złe, reszta mniej lub bardziej dobra). I że nauka w tej kwestii dochodzi do punktu, w którym staje się bezradna, mimo podejmowanych wysiłków oceny dobrostanu kur. Do tego jednak autorka się nie odnosi.
W tekście Dunin pojawiają się też jajka ekologiczne. Jeśli dobrze rozumiem ten momentami dość mętny wywód, to smakują jej bardziej, bo m.in. ma świadomość, że dzięki nim walczy z okrutnym kapitalistycznym obsadzaniem kur w roli maszyn i skazywaniem ich na cierpienie. Czy jednak to samozadowolenie nie jest oparte na wygodnych złudzeniach, iż wystarczy za jajko zapłacić powiedzmy dwa razy więcej (wybierając to z numerkiem „0”), by kury nie cierpiały? Ciekaw jestem bardzo, czy owe ekologiczne jajka dalej równie mocno smakowałyby Dunin, gdyby zdawała sobie sprawę, że mogą pochodzić od kur trzymanych w stadach dochodzących do trzech tysięcy niosek? W których poważnym problemem jest wzajemne dziobanie się, kanibalizm i choroby (leczone w pierwszej kolejności ziółkami i homeopatią). Gdzie nioski, gdy przestaną znosić jajka, szybko wędrują do rzeźni. I gdzie potrzeba osiągnięcia zysku niczym specjalnym się nie różni od tej z fermy stosującej klatki (zresztą, są firmy posiadające jednocześnie różne systemy chowu niosek – w końcu klient nasz pan, zwłaszcza zamożny miejski hipster wyznający ekoreligię).
Żeby było jasne: nie chcę przez to sugerować, że jaja spod znaku eko są złe (choć właściwie niczym istotnym nie różnią się od tych ze stempelkiem „1”), że nie ma drobnych kurzych gospodarstw ekologicznych, albo że nioskom na wolnym wybiegu żyje się gorzej niż w klatce.
Pragnę jednak zwrócić uwagę, że pewne wyobrażenia i proste dychotomie „złe – dobre” są tylko pozornie oczywiste, a problem o wiele bardziej skomplikowany. I nie wystarczy w supermarkecie sięgnąć po jajka eko, by uderzyć w „krótkowzroczny, ekspansywny kapitalizm” i dać kurom szczęście.
Na koniec drobna uwaga: myślenie, że jedzenie jest zdrowe, nie sprawia, że staje się ono zdrowe naprawdę. Taka magia bardzo by nam pomogła, ale jeśli coś rzeczywiście szkodzi (np. żywność skażona bakteriami), to wówczas samo nastawienie na pewno nie zadziała. Nawet przy najbardziej holistycznym podejściu do kwestii zdrowia.
Marcin Rotkiewicz – dziennikarz naukowy tygodnika „Polityka”
Czytaj także:
Hanna Gill-Piątek: Jedzenie jest polityczne
Marcin Gerwin: Czy ekożywność ma sens?
Kaja Malanowska: Czy mógłbyś zabić konia?
Szymon Boniecki, Michał Kożurno, Anna Wójcik, Pijmy dobrą wodę z kranu
Marcin Gerwin: Czy ekożywność jest zdrowsza?
Kinga Dunin: Paradoks Rotkiewicza
Klaudia Wojciechowicz: GMO nie zabije i nie wzmocni