Wiecie, dlaczego ofiary youtuberów nie poszły do profesjonalnych redakcji ani na policję? Bo nie miały edukacji seksualnej, bo dziennikarze i funkcjonariusze publiczni od lat pogardzają sygnalistkami, skazując je na ostracyzm i retraumatyzację, a społeczeństwo wybacza sprawcom szybciej, niż zapadają wyroki. Jeśli w ogóle zapadają.
Nie wiesz, kto jest kim w aferze z pedofilami na polskim YouTubie? Nic nie szkodzi, bo rządzą tam mechanizmy stare jak patriarchat. Zmieniają się tylko nazwiska, technologie i źródła, bo dowiadujemy się o tym nie z gazet, a od sprawnie monetyzujących ludzką krzywdę pajaców z internetu, którzy sami często również nie szanują cudzych granic, są mizoginami i nie mają pojęcia ani o etyce dziennikarskiej, ani o ludzkiej przyzwoitości.
Sama, by właściwie pisać o przemocy seksualnej, jadę niedługo na kilkudniową konferencję naukową i szkolenie ze specjalistkami zajmującymi się tym tematem od lat. Robię też z nimi wywiady. O gwałtach wojennych rozmawiałam rok temu z psychoanalityczką Wiolą Rębecką-Davie, która na pytanie o to, jak rozmawiać, by nie traumatyzować ponownie ofiar, a samej nie wpadać w otchłań sensacji i lęku, mówiła, że należy to robić „z różnych perspektyw, zasięgając profesjonalnej wiedzy i nie narzucając swojego punktu widzenia”.
A co z patoksiężmi?
Wątpię, by którykolwiek z ujawniających #PandoraGate youtuberów, np. łapiący przed kamerą obce kobiety za piersi „dla żartu” Sylwester Wardęga, rozmawiał z ekspertami przed zbieraniem materiału obciążającego swoich kolegów po fachu. Skąd wiem? Choćby dlatego, że sposób, w jaki rozmawia z ofiarami, jest daleki od empatycznego. Nie mam też pewności, czy zdobyte dowody zostały uzyskane w sposób etyczny.
Ale nie będę drzeć z tego powodu szat, lamentując: „zostawcie śledztwa dziennikarzom”, bo moja branża, a właściwie jej najbardziej goniąca za rewelacjami i zyskiem kosztem jakości i prawdy część, zasłużyła sobie na pominięcie w procesie powstawania filmików, które wstrząsnęły nawet Mateuszem Morawieckim.
Szkoda jednak, że premier nie podchodzi z takim przejęciem do żenującego poziomu ścigania przestępstw seksualnych, mizoginii policji i braku edukacji seksualnej w tym kraju. Gdyby to zrobił i na przykład wprowadził rzetelną wiedzę o respektowaniu cudzych granic, być może uchroniłby wiele osób przed podobną tragedią w przyszłości.
czytaj także
„To jest coś tak okropnego, że wszyscy – na czele z państwem polskim – ale nie tylko, zrobić wszystko, aby zapobiegać tego typu zachowaniom patocelebrytów” – grzmiał premier, z przejęcia zapominając o orzeczeniu. A co z patoksiężmi? Tu wzorem rządu Zjednoczonej Prawicy spuszczam zasłonę milczenia i wracam do naszych detektywów z YouTube’a, których muszę – choć nie chcę – wziąć w obronę, bo przy całym mnóstwie błędów, które z punktu widzenia dziennikarki popełnili, cieszę się, że nagłośnili sprawę.
Nie namaszczałabym ich na wielkich demaskatorów zła i obrońców moralności, bo wiadomo, że robią to dla kasy i fejmu. Ale wiadomo też, że mają większe zasięgi niż moja redakcja.
Nie urodziłam się też wczoraj i wiem, że kryzys w dziennikarstwie trwa, że młodzi ludzie pozbawieni nawyku korzystania ze sprawdzonej prasy mają wykonawców mojego zawodu w dupie, a edukacja cyfrowa to w tym społeczeństwie marzenie ściętej głowy. I że z jakiegoś powodu to na przykład współpracujący z youtuberami i wyśmiewający molestowane kobiety seksista Stanowski, a nie feministka Januszewska siedząca w lewicowym portalu będzie mieć nad Wisłą większy posłuch.
Prędzej niż youtuberzy wywołują dziś moje oburzenie instagramerki piszące, że „zgłoszenia przestępstwa na prokuraturę nie robi się za pomocą przycisku »publikuj« na YouTube”. Serio? Mam ochotę je zapytać: mieszkacie pod kamieniem? Nie wiecie, kto jest ministrem sprawiedliwości i jak traktuje się w Polsce osoby zgłaszające gwałty?
Przestańmy się wkurzać, że to właśnie Wardęga czy inny youtuber feruje medialne wyroki bez instytucjonalnego zaplecza i bez zasady domniemania niewinności – bo i do tej pory nie było przecież tak, że cienie padające na śliskich typów okazywały się zawsze fałszywe, dziennikarze za każdym razem postępowali etycznie i stali po stronie ofiar, a sądy działały świetnie. Otóż brzuchy nie bolą was z troski o jakość debaty publicznej i funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, tylko dlatego, że konsumujemy zatrute owoce kultury gwałtu. Tej samej, którą stworzyły i podtrzymują „tradycyjne” media, organy ścigania i rządy, systemowo zawodzące ofiary i niegodne społecznego zaufania. Żyjemy przecież w państwie, w którym poseł mówi na głos, że pedofilia jest ok, w kręgu kulturowym, który wciąż nie brakuje entuzjastów Lolity, i w systemie, który nadal nie posłał do więzienia Romana Polańskiego.
Spojrzenie Inglisa
Podziw i szacunek w #PandoraGate należy się wyłącznie przetrwankom. Za to, że przerwały milczenie i opowiedziały, jak starsi od nich, ale młodzi kolesie „podrywali” je, gdy one były dziewczynkami.
Zawsze wydawało mi się jednak, że do zrozumienia mechanizmów rządzących przemocą oraz znalezienia narzędzi do walki z nią potrzebuję w pierwszej kolejności przestudiowania ton opasłych socjologicznych tomiszczy. No bo wiecie, psychologia psychologią, ale ludzkie zachowania wynikają także, a może przede wszystkim, z określonego porządku społecznego, zwłaszcza takiego, w którym najsilniejszy bierze wszystko i pod groźbą tego brania może zastraszać i dyscyplinować słabszych od siebie.
Branie wszystkiego należy rozumieć tu dosłownie, również w sensie seksualnym, co mnie – kobietę od dzieciństwa straszoną gwałtem – interesuje nolens volens najbardziej. Taką drogę – od duchownego katolickiego do socjologa, który w habicie walczy z opresją Kościoła, przeszedł na przykład bohater książki Marty Abramowicz, Tom Inglis: „Na pytanie, czym zajmuje się naukowo, odpowiada, że tym, czym większość socjologów: chce zrozumieć, jak stał się tym, kim jest. Po co? By zmienić warunki swojej egzystencji. By wyzwolić się z okowów myślenia, w które go zakuto. By spojrzeć na siebie z góry i zobaczyć swoje uwikłanie, algorytm, który wyznacza nasze życie na podstawie płci, klasy i kultury”.
Ten fragment wydaje mi się kluczowy w zrozumieniu seksistowsko-przemocowej rzeczywistości, która mnie otacza. Inglis mówi też, że pierwszym krokiem ku emancypacji i wyzwoleniu jest zastanowienie się, w jaki sposób ktoś nas dominuje. Przedstawiciele nauki, która miała mi tłumaczyć, jak to jest, że wyrządzanie najobrzydliwszej i najdotkliwszej, bo najintymniejszej krzywdy wciąż stanowi ważny atrybut osób dzierżących różne rodzaje władzy, zwłaszcza w patriarchacie, wielokrotnie robili jednak wiele, bym straciła do socjologii zaufanie.
Bo jak na przykład wierzyć w ich dobre intencje, gdy w imię obrony demokracji, która miałaby ten patriarchat obalić, nieostrożnie żartują z odbierania praw wyborczych młodym mężczyznom z uwagi na ich niezawinione ułomności i cechy osobnicze?
Jak ośmieszyć lewicę i zrobić przysługę Konfederacji na 10 dni przed wyborami
czytaj także
Doprawdy nie wiem, jak można walczyć z wykluczeniem, samemu – nawet ironicznie – wykluczając, ale i tak ciągle wydawało mi się, że może coś mi umyka i że mądrzejsi ode mnie profesorowie i rzadziej profesorki (bo kobiety na akademiach premiuje się mniej licznie) wiedzą więcej. Otóż często pewnie wiedzą, ale nie zawsze powiedzą tak, by przy okazji nie wylać dziecka, a raczej istoty walki o równość, z kąpielą.
Idole wykastrowani z uczuć
Będę jak zdarta płyta, ale tu mała przypominajka dla tych, co zapomnieli: tak, patriarchat krzywdzi również mężczyzn, a także uczy ich przemocy. W efekcie nie dziwi mnie to, że idole nastolatek dopuszczają się nadużyć. Najpierw zostają – jak pisze bell hooks – wykastrowani z uczuć, bo te są „niemęskie”, potem dorastają bez niczyjej pomocy w świecie, gdzie wszystko jest seksualizowane, ale seksualność jest tabu, a wreszcie, dzięki pokrętnej logice kapitalizmu i braku regulacji cyfrowych gigantów, zostają wyniesieni na szczyty popularności i osiągają sukcesy, od których kręci się w głowie. A gdy jest ciężko, nie pójdą po wsparcie, bo chłop musi być twardy, nie? Czy z takiej mieszanki może wyjść coś dobrego?
Niekoniecznie. Ale przecież takich bożyszcz mamy na pęczki. I nie zrodzili się oni ani wczoraj, ani w internecie, więc lamenty polityków nad tym, że nadeszły jakieś straszne czasy dla dzieci pozostawionych na pastwę sieci, uważam za mydlenie oczu lub ślepotę na fakt, że latami pozostawiano dzieci na pastwę przemocowych rodziców, księży, gwiazd popu (polecam dokument o ofiarach Michaela Jacksona) oraz kina (przeczytajcie na przykład, co spotkało nastoletnią Paulinę Młynarską na planie filmu Wajdy).
czytaj także
Nie wiem, co na to wszystko socjologia, ale uspokajam też, że zdania co do ważkości dokształcania się na podstawie osiągnięć jej ekspertów nie zmieniłam. Wciąż czytam ich dużo i często, ale po godzinach spędzonych ostatnio z popkulturą, którą wielu umieściłoby w kategorii najbardziej guilty ze wszystkich pleasures, stwierdzam, że z żadnej akademickiej dysputy nie wyciągnęłam tak wielu wniosków jak ze śledzenia amerykańskich reality show i celebryckich dram.
Zaczęło się od jednej – i to nie była #Pandora Gate, lecz burzliwy rozwód najgorętszej pary show-biznesu, Kim Kardashian i Kanyego Westa. Serial dokumentalny na ten temat wypuściło jakiś czas temu HBO. To nie jest reklama ani współpraca, tylko moja bezinteresowna rekomendacja. Wprawdzie dzieło pod wieloma względami okazuje się niedoskonałe i łopatologiczne, ale mimo wszystko warte uwagi.
Włączyłam z ciekawości i dla rozrywki. Skończyłam wkurwiona. Ale to było nic, bo potem jeszcze obejrzałam na YouTubie filmik niejakiego Konopskyy’ego, który obok nieco przebrzmiałego już gwiazdora tej platformy, wspomnianego już Sylwestra Wardęgi, demaskuje obślizgłych królów sieci, pokazując niestosowne relacje tychże z niepełnoletnimi nastolatkami, a właściwie po prostu – dziećmi. Przy czym „niestosowne” to najłagodniejsze możliwe określenie.
Co następuje po wkurwie? Furia? Chyba tak, ale gdy emocje opadną, także łączenie faktów, bo taki Kanye może mieć sporo wspólnego ze Stuu, Gargamelem czy innym groomerem z YT. Tkwimy w systemie naczyń połączonych albo – jak kto woli – błędnym kole.
Kim i Kanye: Wielkie rozstanie składa się z dwóch części. Pierwszą opowiedziano z perspektywy rapera, drugą – z perspektywy celebrytki. Jednak ani on, ani ona nie występują tu jak narratorzy. Gadającymi głowami są osoby z ich otoczenia, w tym znajomi, dziennikarze i prawnicy.
W otwierającym odcinku ekipa Kanyego kreuje przed nami sylwetkę artysty przez wielkie „A”, poszkodowanego przez żądną sławy celebrytkę, dla której liczą się tylko pieniądze i która przed poznaniem swojego wybranka była wprawdzie znana i bogata, ale dopiero teraz – i dzięki niemu – uchodzi za ikonę stylu i majątek liczy w miliardach, a nie – jak wcześniej w milionach (bo czaicie? Baby chłopów chcą tylko dla siana i sławy, jak te aktorki, co po latach sobie przypomniały, że Weinstein je molestował).
W dodatku to wyrodna matka (Kim i Kanye doczekali się czwórki dzieci), która utrudnia kochającemu ojcu kontakt z potomstwem, ma czelność na oczach całego świata romansować z komikiem-imprezowiczem i podobno narkomanem (Petem Davidsonem), zanim sąd oficjalnie da jej rozwód, a także pozostaje obojętna na miłość dziś już eksmęża z uwagi na jego problemy ze zdrowiem psychicznym (u Kanye zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową).
„Bo to zła kobieta jest” – aż chce się zarzucić maczystowskim polskim klasykiem. I nie wiem, czy na pewno piszę to z ironią, bo zdaję sobie sprawę, z czym mamy tu do czynienia.
Klan Kardashianów i ich imperium to mistrzostwo kreacji, co wiem z oglądania liczącego pierdyliard sezonów show z ich udziałem. To także kwintesencja wszystkiego, czym powinna gardzić feministka i antykapitalistka taka jak ja. No, bo wiecie – kreowanie nierealistycznych wzorców piękna, skupienie na powierzchowności i monetyzowanie cudzych kompleksów, sekstaśm (nie nazywając tego pracą seksualną), a także latanie prywatnymi jetami po bułki trudno uznać za coś godnego pochwały.
Wiadomo też, z jaką precyzją prawdopodobnie najpopularniejsza rodzina na świecie gra swoim wizerunkiem i jak potężną jest ów wizerunek maszyną do zarabiania kasy. Ale czy Kanye nie korzysta z podobnych mechanizmów? Nie wiedział, w jaki związek się pakuje? A może choroba odbiera mu możliwości poznawcze? Trudno powiedzieć.
Dlatego nie będę wyrokować, które z byłych małżonków ma rację, które z nich jest większą ofiarą, bo chodzi przecież o bogoli, których należy symbolicznie jeść, a nie im współczuć, biorąc pod uwagę także to, że połowa tego medialnego duetu jest protrumpowskim antysemitą (nie, nie chodzi o Kim). Włączam jednak odcinek z opowieścią o Kardashiance i dostaję między oczy czymś, czego w ogóle się nie spodziewam i co brzmi dla mnie co najmniej znajomo.
Kanye w tym odcinku okazuje się nieobliczalnym control freakiem. Nie potrafi pogodzić się z odrzuceniem, nie leczy się, swoją partnerkę traktuje jak własność/projekt i nie za bardzo rozumie słowo „nie”, więc po rozstaniu terroryzuje ją w imię rzekomej miłości. Podkreślę znów: nie wiem, czy to wszystko jest prawdą, czy może tylko manipulacją Kim, ale biorąc pod uwagę historię związków rapera i te kolejne po głośnym małżeństwie, które bazują na podobnych mechanizmach, mogę powiedzieć tylko jedno: coś jest na rzeczy i to coś nawet nie musi opowiadać o Weście ani o przypadku tej pary, tylko o relacjach międzyludzkich w ogóle.
Premia za grooming
W patriarchalnej kulturze nieradzenie sobie z mówieniem „nie” oraz uznanie, że osobie wpływowej, wizjonerskiej czy uważanej za genialną (a zwłaszcza facetowi) należy się wszystko – ma wiele wspólnego z codziennością, jak i z aferą w świecie polskiego YouTube’a. Już wyjaśniam, czemu o tym wszystkim piszę.
Otóż socjalizacja mężczyzn i najważniejsze teksty kultury, a także pornografia, oparte są na założeniu, że facetowi seks, posłuszeństwo, wierność czy miłość po prostu się należą, jeśli on tego pragnie lub jeśli zadeklaruje, że kocha. Każdą odmowę odwzajemnienia zainteresowania czy uczucia traktuje się w tych obrazach czy tekstach jako potwarz, winę lub złą wolę wybranej kobiety. Jak może być inaczej, skoro większość literackich i kinowych bohaterów (oraz tych w filmach dla dorosłych) w chwili, gdy dostają kosza, natychmiast się wścieka i szykuje odwet w postaci szantażu emocjonalnego i innych form przemocy, albo dla odmiany nic sobie z tego nie robi i na przykład gwałci partnerki? Dokładnie tak samo zresztą jak w realu.
W odrzuceniu nie ma niczego fajnego i nie chcę przez to powiedzieć, że kobiety radzą sobie z nim wspaniale. Płeć wcale nie musi umieć to determinować. Ale w świecie, który jednak na punkcie płci ma wielkiego fioła i na jej podstawie rozdziela role oraz odbiera i przyznaje prawa, często naprawdę determinuje.
To także świat, w którym kobieta długo pozostawała istotą podrzędną, a jej „nie” po prostu nic nie znaczyło. I nadal niewiele znaczy. Pisałam o tym po seansie innego dzieła kultury – filmu Alexa Garlanda pt. Men, dzieląc się osobistymi doświadczeniami.
To wszystko dlatego, że on cię kocha. Słów kilka o filmie „Men”
czytaj także
Rozstanie w moim przypadku skutkowało groźbami, że niepogodzony z nim były partner skrzywdzi osoby, z którymi będę się spotykać, lub samego siebie. A wszystko to – jak w piosence Ich Troje – „bo mnie kochał” i dla mnie był gotów „się zabić”. Słowem: nie da mi spokoju. To nie jest miłość, tylko przemoc, ale nasza kultura ją romantyzuje i gloryfikuje, system zaś zwalnia z odpowiedzialności za jej stosowanie.
Dotyczy to nie tylko pogróżek i stalkingu, ale także większych aktów agresji, kończących się zabójstwem czy gwałtem – ściganymi w sposób tak nieudolny, niesprawiedliwy, łagodny dla sprawców i wiktymizujący ofiary, że aż odechciewa się chodzić na policję. To jeden z powodów, dla których polskich youtuberów-przemocowców-pedofilów ścigają inni youtuberzy, a nie prokuratura.
Ale nie myślcie sobie, że to coś, o czym nikt wcześniej nie mówił, bo jedna z bohaterek filmików, które oglądacie teraz namiętnie na YT, sygnalizowała przemoc już dawno. Została zalana hejtem i oskarżeniami o rzekomą chęć zaistnienia, wybicia się, zarobku. Powtarzam: tym babom tylko siano i fejm w głowie.
Gdy próby nagłaśniania przemocy podejmują dziennikarki czy aktywistki, na przykład Maja Staśko i Patrycja Wieczorkiewicz, autorki książki Gwałt polski, też mierzą się z szykanami. Mnie samą regularnie wyzywa się od feminazistek, które chcą zrobić karierę na skandalu i – zapewne – fałszywym oskarżaniu niewinnych, sławnych mężczyzn, gdy piszę o ich przemocowych zachowaniach, nie tylko seksualnych, ale tych związanych choćby z mobbingiem i powszednim seksizmem, od którego zawsze zaczyna się reakcja łańcuchowa gorszych czynów.
Nie ma tu jednak miejsca na proszenie o pomoc, bo męskie frustracje są zamiatane pod dywan, nikogo nie obchodzą, dlatego że – powtórzmy – chłop nie może być słaby, więc zamiast pójść do psychiatry, gwałci. Zamiast rozmawiać, bije. I tak dalej.
Nasze opowieści o tak skonstruowanej kulturze gwałtu, która uczy facetów, że mogą zrobić z nami wszystko, a gdy się buntujemy – uciszać lub zastępować mniej zdolnymi do protestu osobami, są wiecznie ignorowane, wyśmiewane, bagatelizowane.
Przypomnę, co pisałam w felietonie o Men i byłym chłopaku-stalkerze: „Każda niezgoda na patriarchalnie i przemocowo zaprojektowaną architekturę rzeczywistości zostaje więc unieważniona, bo nie wpisuje się w ramy uległości, stanowiącej domenę »słabych«, czyli między innymi właśnie kobiet. Ich podmiotowość i sprawczość skreśla się przez odebranie im prawa do odmowy, mimo że same słyszą ją często, gdy chcą: seksu lub jego braku, awansu, odpłatnej pracy opiekuńczej, dostępu do aborcji, płacenia alimentów, nazywania ich chirurżkami i prezeskami – mogłabym tak wymieniać bez końca. Przede wszystkim chcemy jednak spokoju i bezpieczeństwa”.
W tym samym tekście wspomniałam też o internetowym celebrycie, który zapytany, co zrobiłby, gdyby jutra nie było, odpowiedział bez większego wahania, że „chyba by kogoś zgwałcił”. Wtedy trudno byłoby go ścigać za cokolwiek, a to przecież „tylko fantazja”. Ale dzisiejsza afera, z której dowiadujemy się, że znani polscy youtuberzy, raperzy, gwiazdorzy Fame MMA mają na koncie grooming, flirty z niepełnoletnimi dziewczynami, a nawet gwałty, pokazuje, że te „niewinne” fantazje są realizowane, tolerowane, a nawet premiowane. Całe otoczenie siedzi zaś cicho, bo grzeje się w blasku prestiżu swoich znanych koleżków.
Epidemia odklejenia
To od normalizacji gwałtów i mniej drastycznych zachowań, a przede wszystkim ignorowania kobiecego „nie” w obrazach kultury i pornografii, które zastępują nam edukację seksualną, zaczyna się przeświadczenie o tym, że można stosować przemoc, wymuszać stosunek i przedmiotowo traktować osoby uznane przez siebie lub społeczeństwo za słabsze. I tu dochodzimy do jeszcze jednego ważnego punktu – wyboru partnerek, które nie stawiają granic.
W dokumencie o Kardashian i Weście kluczowe jest to, że w związku pary długo układa się dobrze, gdy Kim posłusznie realizuje polecenia chłopaka, a potem męża. Gdy się emancypuje i uczy się mówić „nie”, zaczynają się schody. Znów przypomnę: nie wiem, jak było, mówię o tym, co widzimy w serialu i co jest mechanizmem w relacjach, gdy jedna ze stron jest niezdrowo dominująca tak, jak na przykład od wieków romantyzowane związki starych dziadów artystów z młodziutkimi muzami. Pamiętacie Jane Birkin i Serge’a Gainsbourga, którzy non stop przywoływali figurę lolity – ona w wyglądzie, on w twórczości?
czytaj także
Powód, dla którego polscy youtuberzy celują z podrywem w młodziutkie dziewczyny, jest podobny. Prawdopodobnie nie stoi za tym faktyczny seksualny pociąg do dzieci, czyli pedofilia per se, lecz fascynacja uległością, nieumiejętność stworzenia relacji z dojrzałą emocjonalne osobą, której granice trzeba respektować. Co innego nastolatka, w dodatku wpatrzona w swojego idola, która nie zaprotestuje i nie jest w stanie się obronić.
Jak wskazuje w rozmowie z OKO.press seksuolożka, dra Aleksandra Jodko-Modlińska: „Pedofile to mniejszość przestępców seksualnych wykorzystujących dzieci. Większość to osoby nadużywające alkoholu, niedojrzałe psychoseksualnie, z ciężkimi zaburzeniami osobowości. Seks z dzieckiem ma dla nich charakter zastępczy”.
Nie mam nic do narkotyków, ale gdy słucham, ile mefedronu sypie się w opowieściach youtuberów wykorzystujących dzieci, nie mam wątpliwości, że nie chodzi tu wcale o epidemię parafilii, tylko po prostu o odklejenie chłopaków, którzy zarabiają kupę hajsu, żyją na wiecznej imprezie i chcą mieć dostęp do łatwego seksu. Czują się bezkarni, bo wiedzą, że skandal skandalem, ale ich fani (w większości również dzieci) i tak będą ich bronić, zaś media szybko zapomną o całym syfie i za jakiś czas biznes dalej będzie się kręcił. Czemu mieliby myśleć inaczej, skoro inni bohaterowie afer z przemocą seksualną w tle w przestrzeni publicznej długo byli lub nadal są w niej gwiazdami?
czytaj także
Oskarżony w tekście Szymona Jadczaka o mobbing i molestowanie Tomasz Lis nie narzeka na brak gości w swoich programach na YouTubie i wydaje chętnie kupowane książki. Michał Adamczyk, szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, zrobił karierę w mediach mimo wyroku za pobicie partnerki. [fragment usunięty 25 października 2023 roku]. Roman Polański, który zgwałcił 13-latkę, uciekł przed sprawiedliwością i zrobił wielką karierę filmową. Marilyn Manson przemoc wyrządzoną kobietom opisał w autobiografii i przez lata unikał odpowiedzialności karnej. R. Kelly, o którego przestępstwach seksualnych wobec dzieci mówiono już 2002 roku, odpowiedział za nie dopiero 20 lat później, w międzyczasie nagrywając hity muzyczne. Aktor Bill Cosby w końcu jako senior trafił do więzienia, ale gdy tylko z niego wyszedł, kolejne kobiety zdecydowały się mówić. Grozi mu powrót za kratki. Młodszy od niego komik Dave Chapelle stwierdził, że może i Cosby ma na koncie przemoc seksualną, ale i zasługi dla czarnej społeczności. Skwitował to zdaniem „he rapes, but he saves” [tłum. gwałci, ale ratuje]. Słynny prezenter BBC Jimmy Savile, który przez ponad 40 lat molestował i gwałcił setki kobiet, dziewcząt, chłopców i zupełnie małych dzieci, otrzymał od królowej tytuł szlachecki, a od Jana Pawła II order św. Grzegorza – i dopiero po jego śmierci doliczono się około 500 nadużyć seksualnych, które popełnił. Mogłabym tak wymieniać bez końca.
Zamiast tego zerkam na telefon i dostaję gorzką wiadomość od przyjaciółki: dobrze, że jestem za stara, by te oblechy chciały mnie ruchać. Ale wtedy przypominam sobie o gwałcicielach w domach opieki nad seniorami i myślę sobie: „ile jeszcze czasu musi minąć, ile afer wybuchnąć, by wreszcie z tym skończyć?”. Nie znam odpowiedzi.
**
Sprostowanie: Nieprawdą jest, że Jakub Dymek dopuścił się molestowania seksualnego, ani że kiedykolwiek przyznał się do molestowania seksualnego. Jakubowi Dymkowi nigdy nie postawiono podobnych zarzutów. Wyrokiem z 29.05.23 Sąd Okręgowy w Warszawie zobowiązał autorki nieprawdziwych stwierdzeń nt. J. Dymka do opublikowania przeprosin m.in. na stronie „Krytyki Politycznej”. Nieprawdą jest, że J. Dymek „wygrał z uwagi na umorzenie śledztwa z urzędu”. Sąd wydał wyrok na podstawie oceny stanu faktycznego i zeznać świadków.
**
Adnotacja o edycji artykułu: Powyższy materiał zedytowano 20 października 2023. Usunięto fragment zawierający nieprawdziwie informacje nt. Jakuba Dymka.