Miasto

Przestrzeń publiczna to nie tylko estetyka

Chodzi też o funkcjonalność, dostępność, bezpieczeństwo.

Arek Gruszczyński („Notes.na.6.tygodni”): Nie będę cię pytał o pierwszą decyzję, jaką podejmiesz po objęciu stanowiska Naczelnika Wydziału Estetyki Urzędu M.St. Warszawy – które w wyniku konkursu będziesz zajmował od 19 sierpnia. Interesuje mnie natomiast, jak zamierzasz sobie poradzić z reklamami wieloformatowymi, które dominują w przestrzeni publicznej stolicy?

Grzegorz Piątek: Ta sprawa wzbudza najwięcej emocji, ale powinniśmy o niej mówić realistycznie i uczciwie. Nie wolno obiecać, że zrobi się z tym porządek w ciągu pół roku, ani nawet roku. Sprawa reklam wielkoformatowych wymaga uregulowania na poziomie krajowym. Tak się szczęśliwie składa, że pojawiła się prezydencka inicjatywa ustawodawcza o ochronie krajobrazu. Jesienią trafi pod obrady Sejmu i mam nadzieję, że legislacja nie skapituluje przed hasłami ochrony miejsc pracy w branży reklamowej czy interesów rolników wynajmujących ziemię pod billboardy. Dopóki nie ma takich całościowych regulacji, pozostaje sterowanie ręczne, wykorzystywanie do maksimum istniejących instrumentów. Mamy rozporządzenie, które reguluje to, co się dzieje w tzw. „pasie drogi”, czyli na ulicach zarządzanych przez miasto. Ale już to, co się dzieje za płotem na prywatnej działce, jest często poza kontrolą. Na Krakowskim Przedmieściu, Nowym Świecie i kilku zrewitalizowanych placach restrykcyjnie ograniczono reklamy do szyldów i okazjonalnych banerów na remontowanych budynkach. Specjalny zespół czuwa nad tym, by był porządek. To rozwiązanie chciałbym rozciągnąć na kolejne istotne ulice i place.

Ale nie oszukujmy się, problemy Warszawy to nie są problemy Krakowskiego Przedmieścia, tylko alei Krakowskiej. Wiele zależy też od sprawności inspektoratu nadzoru budowlanego, który jest odpowiedzialny za egzekwowanie prawa. Reklama ma to do siebie, że jest efemeryczna. Często zanim powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego zdąży zareagować na negatywną opinię, to reklamy już nie ma. Inspektorat jest zatkany, po 30 dniach z dmuchanego Shreka schodzi powietrze i sprawy nie ma. To jest zabawa w kotka i myszkę.

Poza branżą reklamową są tysiące drobnych przedsiębiorców, którzy chcą zareklamować swój sklep czy punkt usługowy, tysiące instytucji. I tu wierzę w propagowanie dobrych praktyk. Może potrzebny jest zestaw instrukcji – jak reklamować się legalnie i estetycznie? Przecież większość drobnych przedsiębiorców nigdy nie pójdzie do architekta czy dobrego grafika.

Czyli nie masz żadnych środków nacisku na inspektorat?

Nie. Możemy mojego poprzednika krytykować, ale jednak należy mu oddać sprawiedliwość, że działał w niezwykle trudnych warunkach. Muszę zbadać, czy wszystkie możliwości były wykorzystywane. Należy przykład Traktu Królewskiego rozciągnąć na kilka kluczowych przestrzeni. Na wjazdy do miasta, którymi codziennie przetaczają się samochodami setki tysięcy ludzi. Na główne place, węzły. To jest najbardziej realistyczne wyzwanie na najbliższe miesiące i lata.

Jakie jeszcze inne widzisz działania w przestrzeni publicznej w Warszawie?

Jestem realistą, więc chciałbym zająć się nie tylko porządkowaniem reklamy, ale skupić się na działaniach, które są szybciej wykonalne.

Co masz na myśli?

Są miejsca, które są do uporządkowania od zaraz. Przede wszystkim tereny nad budową drugiej linii metra. Czasu, żeby tu działać, jest bardzo mało, bo metro zostanie otwarte za ponad rok, a trzeba będzie urządzić ulicę Świętokrzyską, plac Wileński, okolice Portu Praskiego, Powiśla. Trzeba wykorzystać szansę, żeby nie wracać do tego, co było przedtem, tylko wprowadzić nowy standard, nie powtarzać błędów. Nie chodzi tylko o estetykę. Gdybym zajmował się tylko i wyłącznie tym, czy latarnia ma być prosta czy pastorałkowa, czy słupek ma być biało-czerwony czy czarny, byłaby to strata czasu.

W urządzaniu przestrzeni publicznej chodzi o coś więcej – o pewien standard, jakość, na którą składają się nie tylko gust, ale i funkcjonalność, dostępność, bezpieczeństwo. O to, żeby projektując przestrzeń publiczną, starać się zrównoważyć dobro wszystkich użytkowników.

Zmotoryzowanych i niezmotoryzowanych, na wózku i na nogach, starych i młodych. To są moim zdaniem największe wyzwania. Wydział Estetyki musi włączać się w dyskusję o mieście, o nowych przestrzeniach. Ma możliwość opiniowania wszystkich powstających na bieżąco planów miejscowych. To będzie procentować w długiej perspektywie. Tereny nad metrem trzeba będzie zbudować od początku, więc zróbmy to dobrze.

Kolejną sprawą, którą będę chciał się zająć jest plac Defilad. Od 20 lat słyszymy, że zostanie docelowo zagospodarowany, spieramy się o plan miejscowy, ale na razie największym osiągnięciem było oczyszczenie tego terenu z naleciałości, które narosły po 1989 roku. Nie oszukujmy się – pierwsze „docelowe” budynki zaczną powstawać za kilka lat. Reprywatyzacja się ślimaczy, żadna działka nie została jeszcze chyba sprzedana, a wybór nowego projektanta Muzeum Sztuki Nowoczesnej dopiero przed nami. Mamy zatem przed sobą kilka kolejnych lat sytuacji tymczasowej. Więc może byśmy wreszcie zagospodarowali plac tymczasowo, ale tak, żeby się go nie wstydzić. Pałac Kultury jest budynkiem, z którego korzystają dziennie tysiące ludzi, a trzeba się do niego przedzierać przez szlabany, kolczatki, wyboiste chodniki i łańcuchy. A przecież większość tego terenu jest we władaniu miasta – bezpośrednio czy przez zarząd Pałacu Kultury. Mamy nieliczne działki zreprywatyzowane. Ale te, które są w trakcie procedur, nadal należą do miasta. Tymczasowe zagospodarowanie można więc nadal realizować.

Uważam, że należałoby szybko zorganizować konsultacje społeczne na temat najbliższej przyszłości tego terenu, zapytać jego stałych i okazjonalnych użytkowników. Czy chcemy, żeby to było miejsce imprez masowych na najbliższe kilka lat? Po strefie kibica wiemy, że jest to miejsce, w którym można bezboleśnie zgromadzić 100 tysięcy ludzi. Zasadniczym pytaniem jest to, czy spontaniczny dworzec autobusowy, który tam się mieści, powinien nadal funkcjonować? Może powinien, tylko trzeba ludziom stworzyć cywilizowane warunki do czekania na autobus. Za chwilę zostanie też zwolnione zaplecze budowy metra, pokrywające się z działką przyszłego MSN, więc zróbmy coś z tym! Niech teren, który znajduje się w samym centrum miasta, przestanie być wstydem i barierą fizyczną do pokonania. Do czasu zakończenia budowy metra należy przygotować się na zmiany.

Będziesz lobbował za konkursami na projekty przestrzeni publicznych?

Będę lobbował wewnątrz ratusza, żeby jak najwięcej spraw rozwiązywać tą drogą. W tej chwili miasto buduje eko-szkołę na Bemowie, chwali się tym, ale co z tego, że będzie miała wszystkie certyfikaty ekologiczne, skoro nie przechodzi weryfikacji estetycznej? Chodzi nie tylko o to, by szerzej stosować konkursy architektoniczne, ale również dla dizajnerów, grafików. A tam, gdzie nie ma szans na konkurs, niech będzie przetarg, ale taki, w którym liczy się nie tylko cena, ale i jakość czy doświadczenie projektanta. Do rozwiązania są kwestie informacji wizualnej i identyfikacji instytucji miejskich. Również takie szczegóły jak projekt Warszawskiej Karty Miejskiej. Ta karta, na której koduje się bilet miesięczny jest według mnie częścią przestrzeni publicznej, mimo że każdy nosi ją w kieszeni. Mamy w Warszawie liczne środowisko zdolnych projektantów, a karta jest brzydka i kompromitującą. Tak nie musi być. Podobnie jest z informacją w transporcie publicznym. To nie jest jedynie kwestia tego, czy ona jest ładna czy brzydka, ale tego, że jest chaotyczna. Mamy tramwaje i autobusy, które mają jeden system, częściowo rozciągnięty na Szybką Kolej Miejską, a do tego metro, które za chwilę będzie miało dwa oddzielne systemy informacji wizualnej dla dwóch linii. Mamy różne wzory automatów biletowych, map, ulotek. Niech zostaną uspójnione.

To nie jest kwestia gustu, zmiany logo i czcionki, ale zaprojektowania samej usługi, jej użyteczności, a na koniec czytelności przestrzeni publicznej.

Na najprostszym poziomie mieszkaniec, który chce kupić bilet, powinien szukać jednego koloru automatu, a nie za każdym razem uczyć się od nowa. Udało się to zrobić idealnie w Miejskim Systemie Informacji, w systemie drogowskazów i tabliczek adresowych, które funkcjonują w Warszawie od kilkunastu lat, są dzisiaj dla nas oczywiste i naturalne, prawie ich nie dostrzegamy. Przy okazji powielane w wielu polskich miastach. To jest ogromny sukces. Takie myślenie należy kontynuować, aby kolejne sfery miasta obejmować tym samym systemem albo równie spójnymi i całościowymi.

Czy w urzędzie znajdzie się miejsce dla ludzi z zewnątrz?

Na pewno trzeba wciągać ekspertów i reprezentantów różnych środowisk do procesów decyzyjnych przez zasiadanie w radach i jury, przez konsultacje. Nie wyobrażam sobie, żeby system identyfikacji komunikacji miejskiej powstał zza biurka – narada w urzędzie, wytyczne, przetarg, wybór wykonawcy, realizacja. Musi powstać w oparciu o badania potrzeb, konsultacje społeczne i ekspercką wiedzę. Trzeba więc wzmocnić dialog ze środowiskami fachowymi, ale też konsultacje. Kiedy mówię o placu Defilad, to nie wyobrażam sobie, żeby plany powstawały bez nich. Obok przechodzą setki tysięcy osób dziennie, wiec trzeba ich zapytać, czego tam potrzebują.

Konsultacje są po to, żeby pytać gdzie boli, a nie – jak leczyć. Nie są referendum, w którym wybiera się rozwiązanie, tylko zdobywa wiedzę, która ma służyć projektantom do podjęcia mądrych decyzji.

Często, kiedy mówi się o bolączkach ładu przestrzennego w Polsce, wspomina się o braku edukacji. Czy będziesz angażował się w tego typu projekty?

Na pewno chciałbym je inicjować, ale nie przeprowadzę samodzielnie projektów edukacyjnych. Tutaj trzeba pracować z Biurem Edukacji, Biurem Kultury, Centrum Komunikacji Społecznej, szkołami, instytucjami kultury. W innych kwestiach też wiele zależy od dobrej współpracy z innymi biurami i wydziałami. Mogę inicjować zmiany, ale nie wprowadzę ich samodzielnie, bo Wydział Estetyki nie zarządza przestrzenią publiczną, tylko tworzy wytyczne dla innych. Bardzo będzie mi zależało na współpracy z Biurem Promocji, Zarządem Transportu Miejskiego, Zarządem Dróg Miejskich, Zarządem Terenów Publicznych, Stołecznym Konserwatorem Zabytków i Biurem Kultury, pełnomocnikami do spraw rowerów, Wisły, Traktu Królewskiego i innych. Miasto zarządza też wieloma instytucjami kultury – od wielkich teatrów, po małe domy kultury i biblioteki. To też pole do współpracy. Dużo zależy więc od działania w poprzek struktur miejskich, a nie tylko do realizowania bieżącej działalności Wydziału.

Co się może nie udać? Gdzie widzisz słabe punkty?

Mam nadzieję, że wola polityczna, przekonanie, że warto temat przestrzeni publicznej wreszcie potraktować priorytetowo, nie zostanie przytłoczone przez inne kwestie. Ale największe zagrożenie widzę w braku komunikacji i zaufania. Przychodzę z zewnątrz i wiem, że część urzędników czy inni potencjalni partnerzy traktują to jako szansę do stworzenia czegoś nowego, czegoś dobrego. Ale są również tacy, którzy będą odbierali moje inicjatywy czy próby współdziałania jako zagrożenie swojej pozycji, chęć udowodnienia, że są niekompetentni, bo tego czy owego do tej pory nie zrobili. Doświadczyłem tego podczas pracy nad Europejską Stolicą Kultury. Kolejne zagrożenie muszę sam zwalczyć od razu – jeżeli na początku nie określę długofalowych celów i granic tego, czym powinienem się zajmować, a co zostawić innym, to moja praca będzie chaotyczna, będzie polegała na radzeniu sobie wyłącznie z tym, co wypływa na bieżąco, na gaszeniu pożarów, na spotkaniach z ludźmi, którzy próbują coś dla siebie załatwić. Wtedy długofalowe zmiany odchodzą na dalszy plan.

Pracowałeś już kiedyś w Biurze Estetyki. Jak wspominasz tamten okres?

To był 2004 i 2005 rok, końcówka prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Odszedłem po siedmiu miesiącach. Pewnie dlatego, że była to moja pierwsza praca i zrobiło mi się przykro, że nie będę miał trzech miesięcy wakacji (śmiech). Kiedy zaczynałem pracę, najbardziej podnieciła mnie perspektywa pracy nad rozporządzeniem regulującym sprawę reklamy wielkoformatowej. Ale po kilku miesiącach zdałem sobie sprawę, że praca się w ogóle nie posuwa do przodu, a ja zamiast tego zajmuję się głównie opiniowaniem projektów reklam, które spływają do urzędu. Zatem – nie pracuję nad rozwiązaniem całościowym, tylko nad dziesiątkami drobiazgów, którymi nie trzeba by się zajmować, gdyby było to rozwiązanie. A już zupełnie się sfrustrowałem, gdy pewnego dnia Wydział dostał sygnał – nie wiem, czy z ratusza, czy od jakichś wpływowych środowisk – żeby przemyśleć projekt rozporządzenia zwalczającego nieobyczajną reklamę. To rozporządzenie ostatecznie nie powstało, ale szlag mnie trafił, że zamiast rozwiązywaniem prawdziwych problemów, mamy się zająć mierzeniem, ile piersi widać na reklamie biustonosza.

Jak zamierzasz się chronić przed takimi naciskami?

To tylko kwestia asertywności oraz tego, jakie ma się cele oraz umiejętności odpierania tego, co przychodzi. To jest kwestia mojej siły.

Grzegorz Piątek (1980) – krytyk architektury i kurator, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej (2006). Kurator wystawy w pawilonie polskim na XI Biennale Architektury w Wenecji Hotel Polonia. The Afterlife of Buildings, nagrodzonej Złotym Lwem za najlepszą ekspozycję narodową (z Jarosławem Trybusiem, 2008). Od 2005 do 2011 redaktor w miesięczniku „Architektura-murator”. Autor cykli wykładów o architekturze w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (od 2008). Autor aplikacji Warszawy w konkursie o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 (2011).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij