W Polsce nie zadajemy sobie pytań: jakie to miasto ma być? Dlaczego w ogóle ma być? – twierdzi socjolog miasta prof. Tomasz Nawrocki.
Dominik Łaciak: W Bieruniu (woj. śląskie) mieliśmy ostatnio do czynienia z jednym z największych lokalnych konfliktów od czasu odzyskania samorządności. Poszło o budowę marketu. Co ciekawe, protestowali i przeciwnicy inwestycji, i dobrze zorganizowani zwolennicy – ci ostatni przeciw drożyźnie w sklepach. To chyba nowość dla socjologa?
dr. hab. Tomasz Nawrocki: Z pewnością to znak naszych czasów. Dla ludzi najważniejsze są tanie zakupy. Ważniejsze nawet od tego, że sąsiad straci pracę w małym sklepiku. Byleby kupić taniej ziemniaki albo cukierki.
Rokrocznie jeżdżę ze studentami do Bornego Sulinowa (woj. zachodniopomorskie), gdzie prowadzimy badania. Miałem okazję obserwować, jak Biedronka wykosiła małe sklepiki. Nikt nie był w stanie konkurować cenami, więc zostały tylko te, które jakoś się wyspecjalizowały.
Przecież właśnie na tym ma polegać wolny rynek. Słabi gracze odpadają w konkurencji z silniejszymi.
Tylko że startują z różnych pozycji. Po pierwsze, Kowalski nigdy nie będzie w stanie konkurować z siecią, bo tą stać na dyktowanie cen nawet dumpingowych. Po drugie, polskie samorządy robią wszystko, żeby tylko te sieci przyciągnąć. Wielki kapitał utożsamia się z rozwojem miasta. W Bieruniu doszło przecież do przekształcenia terenów zielonych w handlowe, z zyskiem dla inwestora, bo ich wartość wzrosła. Takie dowartościowanie dużego inwestora nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem.
Ale przecież robią to dla rozwoju miasta.
Wielu burmistrzów czy prezydentów myśli, że wystarczy postawić galerię handlową albo biurowiec i miasto zrobi się samo. W rzeczywistości te nie tylko nie przynoszą rozwoju, ale na dodatek, jak wskazują nasze badania, prowadzą do zaniku życia miejskiego. Miasto jest tym, co jest wspólne. Miasto to przestrzenie publiczne, które pozwalają wspólnocie zaistnieć. Jeżeli ich nie ma, następuje fragmentaryzacja miasta, rozpad na kapsuły – w jednej pracujemy, w innej robimy zakupy, a potem wyjeżdżamy.
Miasta umierają?
W moich Katowicach prezydent Uszok wierzy, że dzięki kolejnym galeriom handlowym ożyje centrum miasta, z którego życie wyssała… Silesia City Center. A więc w tej chwili w ścisłym centrum powstają dwie – Galeria Katowicka i przebudowywany Supersam. To prosty pomysł na miasto, gdyż łatwo do niego przekonać mieszkańców, proponując niższe ceny czy dostęp do pewnego stylu życia. Tylko że to pułapka – ludzie będą podróżować pomiędzy centrami, więc na znaczeniu straci to, co pomiędzy. W konsekwencji zostanie ono oddane bankom.
Inna sytuacja, z Rybnika. Tamtejsze władze na rynku usytuowały dwie galerie naprzeciw siebie. Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku – rynek żyje, funkcjonuje jak wcześniej. Jednak ciąg głównych ulic prowadzących do bazyliki, w tym reprezentacyjna ulica Sobieskiego, gdzie ludzie przychodzili, robili zakupy, obumarła. Teraz władze muszą się głowić nad rewitalizacją tej przestrzeni.
Dlaczego więc na to pozwalają?
W Katowicach mamy do czynienia z dysproporcją między aktorami tych procesów. Po jednej stronie znajduje się świetnie przygotowany management, który wie, co robi i do czego dąży, ze świetnym marketingiem. Po drugiej władze miasta, które generalnie nie radzą sobie z tym, czym mają zarządzać. W Rybniku na szczęście włodarze są bardziej świadomi.
W Polsce niewiele mamy myślenia całościowego. Nie zadajemy sobie pytań: jakie to miasto ma być? Dlaczego w ogóle ma być? Inwestycje powinny być podporządkowane pewnej wizji miasta, będącej wyrazem dobra wspólnego. A u nas to miasto jest podporządkowane inwestycjom.
Istnieje jeszcze jeden problem. Jako obywatele nie jesteśmy przyzwyczajeni do konsultowania decyzji. Prawie nikt się nie interesuje, czym jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, i w efekcie tzw. dyskusja publiczna odbywa się np. o 10. Mieszkańcy są wtedy w pracy, co wykorzystują inwestorzy.
A może, skoro mieszkańcy przenieśli się do centrów handlowych, to właśnie tam jest dzisiaj miasto, przestrzeń publiczna?
To przestrzenie świetnie udające przestrzenie publiczne, niestety podporządkowane logice zysku. Publiczny charakter centrum ma służyć wyłącznie przyciągnięciu klientów, nikt nie robi niczego za darmo. W centrach nie funkcjonujemy jako obywatele, lecz jako konsumenci. Na konsumpcji nie da się zbudować wspólnoty – konsument je, żeby jeść, i kupuje, żeby kupować. Dla własnej przyjemności.
Może to właśnie taka wspólnota naszych czasów – idziemy razem na zakupy?
Oczywiście pojawiły się tezy, że współcześnie nie ma już szans na wspólnotę polityczną i pozostała nam wspólnota konsumpcji.
Przyjrzyjmy się jednak genezie centrów handlowych. W Stanach Zjednoczonych malle były odpowiedzią na proces suburbanizacji miast, czyli rozlewających się na dziesiątki kilometrów przedmieść. W tych warunkach były jedyną możliwością zrobienia zakupów, pójścia do kina czy kawiarni. Ale czym innym jest postawienie centrum na peryferiach w Jankach, a czym innym w samym środku miasta. Kosztem życia społecznego.
Na czym więc polega wspólnota polityczna, czyli miasto, o którym pan mówi?
Ludzie potrzebują gdzieś wyjść, spotkać się, wybrać się na spacer z dziećmi czy na piwo z przyjaciółmi. Z takich spotkań składa się miasto. Ale ludzie potrzebują też zaangażować się politycznie i nie chodzi mi od razu o wygrywanie wyborów, tylko np. wzięcie udziału w akcji na rzecz ustawienia ławek w dzielnicy czy nowego skwerku.
I tu miasto zdecydowanie różni się od galerii handlowej. Silesia City Center przystało na akcję przykuwania się do psiej budy na znak protestu przeciw złym warunkom zwierząt, bo to jest poprawne politycznie. Jednak nie słyszałem, by komuś udało się tam zorganizować zbiórkę podpisów przeciwko lokalizacji Biedronki czy sprzedaży prawdziwych futer. I nie ma się co dziwić. Firma, jaką jest centrum handlowe, działa na określonych zasadach – ma maksymalizować zyski i kojarzyć się pozytywnie, nie z polityką. Rozmawiałem na ten temat z menedżerką marketingu SCC, która sprawę wyjaśniła mi bardzo prosto: sklepy płacą nam za zachowanie porządku. Zresztą niech pan sam spróbuje demonstrować w galerii…
Próbowałem w popularnej restauracji kojarzonej ze złotymi łukami. Po dwóch minutach byli przy mnie ochroniarze, po czterech już mnie tam nie było.
Bo psuł pan rynek. Tak samo jak ekologowie, którzy na znak protestu oblali się czerwoną farbą w galerii. Jeżeli sieci przejmą nasze miasta, to już nie będzie gdzie protestować.
dr hab. Tomasz Nawrocki – socjolog miasta, pracuje na Uniwersytecie Śląskim. Współautor (z Krzysztofem Bierwaczonkiem i Barbarą Lewicką) książki Rynki, malle i cmentarze. Przestrzeń uliczna miast śląskich w ujęciu socjologicznym.