Albo agresja i bójki, albo rodzinna idylla - taki obraz 11 listopada serwują media i o tym dyskutuje cała Polska. A my w Cieszynie dzielimy się na co dzień wokół zupełnie innych spraw.
Cieszyn. Równo o jedenastej zaczynają się przemówienia pod Pomnikiem Niepodległości 1918 w kształcie orła przy szkole podstawowej. Widzę, jak jakieś dziecko biega tam i z powrotem wzdłuż ulicy, która jest zamknięta z powodu uroczystości. Macha z daleka do każdego przechodnia. To może ekscytować, że nagle ruch jest zablokowany i nie trzeba czekać na światłach.
Nagłe zamknięcie drogi daje poczucie oddechu. Szczególnie że w miejscu, gdzie odbywają się przemówienia, w godzinach szczytu są przeważnie niemiłosierne korki. Aż chciałoby się wskoczyć na rower. W Cieszynie jest kilka nowych ścieżek rowerowych, które łączą się z czeską stroną, ale to nie to samo, co jazda na dwóch kółkach w centrum miasta bez strachu, że wpadnie się pod auto.
Po przemówieniu następuje udekorowanie pomnika. Posłowie, starostwo i urząd miejski składają kwiaty w celofanie. Później reszta: harcerze, młodzież i dzieci ze szkoły, przy której znajduje się pomnik. Niepodległość przebiega w odpowiedniej kolejności.
Spotykam znajomego, który prosi o zdjęcie z córką na tle pomnika. Mówi, że chciał pojechać do Warszawy na manifestację. Zapada niezręczna cisza, a potem zaczynamy się śmiać, bo oboje dobrze wiemy, że szlibyśmy w zupełnie innych marszach. W Cieszynie mamy jeden marsz, więc idziemy obok siebie w stronę rynku. Nie oznacza to jednak, że w Polsce mamy podział na Warszawę, gdzie odbywają się zamieszki, i resztę Polski, gdzie w rodzinnej atmosferze świętuje się niepodległość. Pewne różnice na pierwszy rzut oka są po prostu mniej wyraźne.
Mijamy multimedialne tablice o „Szlaku tolerancji” (ktoś je rozwalił niedawno w nocy, nie wiadomo dlaczego), muzeum na ulicy Regera – socjalisty, przechodzimy też koło sklepu ze słynnymi cieszyńskimi kanapkami śledziowymi, które lubi Kinga Dunin, a z umiarkowanym entuzjazmem odnosi się do nich Magda Gessler. Idą rodziny w tak zwanym komplecie, niewielu młodych ludzi. Jeżeli młodzież, to raczej zorganizowana i pod kierowanictwem: harcerze, klasa wojskowa z tutejszej szkoły.
Czas na kolejne przemówienie, tym razem pod Domem Narodowym. Na jego fasadzie znajduje się tablica upamiętniająca powołanie Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego. „Dzisiaj patriotyzm realizuje się przez naszą obywatelską postawę, uczciwość każdego z nas. Tylko taka postawa umocni Polskę, dbajmy o naszą małą ojczyznę”, mówi burmistrz. Dom Narodowy to ośrodek kultury, właśnie został zwolniony jego dyrektor. Decyzja o odwołaniu została podjęta nagle i prawie bez konsultacji, choć oczywiście oficjalne wypowiedzi są inne.
„Niech ten dzień 11 listopada rządzących naszym krajem zmusi do refleksji”, kontynuuje burmistrz. Tak jakby niepodległość i jej konsekwencje dotyczyły wyłącznie władz państwowych, ale już nie lokalnych. Dłuższa część jego przemówienia nawiązuje do historii regionu. W ogóle cała oprawa obchodów święta niepodległości wpisuje się w narrację o Śląsku Cieszyńskim. Burmistrz ciągle odnosi się odległego „tam” i „onych”, jakby nie istniało „tutaj” i „my”.
Reszta przedstawicieli władzy stoi naprzeciwko tablicy. A dokładnie rzecz biorąc, stoi na parkingu, który powstał nagle na rynku jesienią. Nie wiem, w jaki sposób udało im się przed uroczystością usunąć stąd wszystkie auta. Wielu mieszkańców było oburzonych faktem, że można parkować na rynku. Głośno artykułowano to na lokalnych forach, szumiało o tym w mediach.
W dalszej części rynku, tam, gdzie stoją mieszkańcy, w zeszłym roku odbyła się tylko jedna manifestacja – w sprawie ACTA. Pamiętam, że podczas protestu ludzie chodzili dookoła i śpiewali hymn Polski. Szukali wspólnej piosenki, okrzyku, hasła. Doszło tu też do dwóch interwencji policji wobec osób, które naruszyły normy moralne. Raz – chłopaka z wydziału artystycznego, którego obrazy, pokazywane podczas dni otwartych uniwersytetu, przedstawiały budkę z piwem. Tak to poruszyło policję, że dostał mandat. Nawet wsparcie dziekana nie pomogło. Drugi raz – wobec jednego z mieszkańców, który położył się na rynku na kocu i nie chciał przenieść na ławkę.
Marsz idzie dalej, ulicą Głęboką, gdzie kiedyś mieszkało ponad siedemnaście rodzin żydowskich, wiele z nich prowadziło sklepy. O Głębokiej można mówić wiele – jej nazwa zmieniała się zależnie od władzy. To główna ulica Cieszyna, którą kiedyś jeździł tramwaj łączący polski i czeski rynek. Na co dzień traktuje się ją jak pasaż, miejsce konsumpcji. Dzisiaj, w czasie uroczystości, jest tylko przystankiem między jednym i drugim miejscem pamięci.
11.50. Jesteśmy już pod Pomnikiem ku Czci Legionistów Śląskich Poległych za Polskę, potocznie nazywanym „Ślązaczką”. Pomnik został wysadzony w powietrze w ’39 roku i wrócił na cokół dopiero w 2008 dzięki oddolnej inicjatywie mieszkańców. Dla części środowisk lokalnych pomnik wyraża wartości patriotyczne. Ale istnieje także konkurencyjna, „ludowa” interpretacja, która powstała w latach 30., a o której można się dowiedzieć, śledząc fora internetowe czy słuchając rozmów mieszkańców Cieszyna. Interpretacja ta dotyczy gestu, w którym uchwycona została „cieszyńska Nike”: podobno skierowana w stronę Czeskiego Cieszyna szabla podważa prawo Czechów do Zaolzia.
Po zakończeniu ceremonii jedni wracają do aut czekających na parkingu przy granicy (w niedzielę bezpłatny!), drudzy idą w stronę Republiki Czeskiej na zakupy (dzisiaj w Polsce wszystko zamknięte). Reszta wraca na rynek świętować przy grochówce.
Stoję tam, koło przejścia granicznego, i czuję, jak wiele nas, zebranych na marszu, dzieli: stosunek do przestrzeni publicznej, praw obywateli (nie tylko swojego kraju), jawności i sposobu podejmowania decyzji dotyczących miasta. I że tak wiele mówi się teraz o dużych rzeczach, a zagłusza się te małe, lokalne, codzienne sprawy. No ale „całą Polskę” interesują przecież tylko petardy w Warszawie.