Kraj

Mariusz Błaszczak już nie stoi murem za polskim mundurem

Wydawałoby się, że w obliczu wojny są sprawy, które nie podlegają politycznej instrumentalizacji, nawet w roku wyborczym. Ale nie. Skandalicznej wtopy z rakietą nie uda się przykryć, nawet jeśli MON będzie trąbił wszem wobec o balonach z Białorusi.

Kiedy na przełomie 2021 i 2022 roku wyrażałam swoje niezadowolenie z militaryzacji przygranicznego obszaru Podlasia (gdzie mieszkam) i krytykowałam narzuconą przez rząd strategię mierzenia się z kryzysem, często spotykałam się z zarzutami o działanie na rzecz obcego państwa – w tym przypadku łukaszenkowskiej Białorusi. A przecież jak Łukaszenka, to i Putin, a jak nie umyślna agentura, to na pewno naiwność i skrajna głupota, bo „jak się nie szanuje swojej armii, to trzeba będzie znosić cudzą”. Czy jakoś tak.

Brudne sumienie chrześcijańskiego narodu, czyli koniec patosfery na granicy

Nie wpisuję się w definicję patriotki w sensie nadanym przez prawicę. Zadowalam się byciem lojalną obywatelką, która lubi swój kraj i region, ale i z tego grona próbowano mnie usunąć. Wystarczyło, że nie chciałam tak jak dzieci w szkołach i przedszkolach rysować obrazków dla straży granicznej i wojska czy powtarzać za ekspertami, którzy nigdy się na tereny przygraniczne nawet nie pofatygowali: że Łukaszenka, że wojna, że musimy się bronić, że jesteśmy atakowani.

Minęło wiele miesięcy, a prawdziwa wojna, a nie ta z uchodźcami o ciemnym kolorze skóry, toczy się za naszą wschodnią granicą. Każdy z nas w pewnym stopniu się z nią zetknął i jej doświadczył. „Zagrożenie” migracją z państw Afryki i Azji na tle zagrożeń wynikających z rosyjskiej agresji wydaje mi się żartem. Zwłaszcza że od momentu, kiedy ruch migracyjny na granicy polsko-białoruskiej zintensyfikował się (bo istniał tu zawsze) za sprawą działań reżimu Łukaszenki, mieszkańców Podlasia ze strony osób przechodzących przez granicę nie spotkało nic złego. Poszukajcie sami w wiadomościach informacji o gwałtach, kradzieżach i zabójstwach popełnionych przez uchodźców przybywających z Białorusi. Nie znajdziecie.

Strategia rządu polskiego, której twarzą jako minister obrony stał się Mariusz Błaszczak, była wtedy bardzo prosta: jak komuś nie podoba się przemocowa polityka Polski wobec uchodźców, to jest zdrajczynią. Jak się komuś nie podoba militaryzacja regionu i niszczenie jego dziedzictwa, bo pięciu Kurdów „szturmuje” granicę, to też jest zdrajcą. Jak ci się nie podobają nielegalne push-backi, to też jesteś zdrajczynią, a z sądami, które w tej sprawie orzekają na rzecz uchodźców, a nie służb, porządek zrobi w końcu szeryf Ziobro.

Rząd Zjednoczonej Prawicy zinstrumentalizował kryzys humanitarny na pograniczu polsko-białoruskim i kreował bez opamiętania wroga wewnętrznego, bo najlepiej sobie radzi w sytuacji ostrych społecznych podziałów. Mieszkańców regionu i aktywistów, pomagających osobom, które przeszły przez granicę, przedstawiono albo jako pożytecznych idiotów, albo jako agenturę.

Jednocześnie oprócz w dużej mierze medialnie sfabrykowanego zagrożenia faktem był i pozostaje kryzys humanitarny i pogłębienie strukturalnych problemów, w których pogrążone są przygraniczne z Białorusią powiaty. Ale żadnej wojny tu nie ma i nie było. Można za to było budować pseudopatriotyczny zryw, cały naród stanął murem za polskim mundurem, dziękował żołnierzom, strażnikom granicznym i policjantom, że z takim poświęceniem bronią granic kraju. Przedszkolaki słały laurki, emerytki robione na drutach skarpety.

Do dzisiaj nie wiem, czy w obliczu nadchodzącej rosyjskiej inwazji na Ukrainę – bo polski rząd jesienią 2021 dostawał już przecież informacje wywiadowcze na jej temat od sojuszników – i biorąc pod uwagę, że jej skutki były trudne do przewidzenia, najlepszą rzeczą dla polskiej armii było wysyłanie jej do pilnowania płotu i udziału w leśnych łapankach. Częściowo odpowiedzi udzielają sami wojskowi, którzy przyznają, że delegacje na Podlasie przyczyniły się do fali odejść z armii, którą można obserwować w ostatnim czasie.

Pominę milczeniem pewne niepokojące aspekty funkcjonowania armii, które jako mieszkanka Podlasia miałam okazję obserwować, bo wiadomo – jak coś ci się nie podoba, to do Łukaszenki.

Dziś większość wojska zniknęła z naszych wsi i miasteczek. Parę kilometrów od mojego domu został duży radar, który pilnuje nieba. I kiedy wydawałoby się, że już nic się nie może wydarzyć w tej sprawie, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. W centrum kraju nieopodal „polskiej stolicy NATO” spadła rakieta.

Wszystko wskazuje na to, że była to rosyjska rakieta Ch-55 w wersji nieuzbrojonej. W wersji uzbrojonej ta sama rakieta może przenosić głowice jądrowe. Rakieta przeleciała nad naszym pięknym krajem kilkaset kilometrów w grudniu, ale została znaleziona przypadkiem przez kobietę jadącą konno przez las w kwietniu. W grudniu nie udało się jej odnaleźć ani armii, ani policji, której zgłoszono „incydent lotniczy”. Poszukiwań nie podjęto, bo teren był za duży. No cóż, ponad 400 km granicy z Białorusią to nie był za duży obszar, żeby obstawić go wojskiem, strażą graniczną i patrolami policji na każdym skrzyżowaniu, a las pod Bydgoszczą był za duży, żeby poszukać w nim wystrzelonej z Rosji rakiety.

Czy rzetelne informacje o Rosji są klikalne? [sprawdzamy]

Fajnie by się było z tego wszystkiego pośmiać, jak z filmów Barei, ale niestety to nie film. Kiedy w środku Polski spada rosyjska rakieta i przez nikogo nieniepokojona leży z dziobem w ziemi przez wiele miesięcy, to nie powinno być nam wcale do śmiechu. Wojna w Ukrainie się nie skończyła i Rosja wciąż ma wiele możliwości, żeby zatruć nam życie.

Wydawałoby się, że w takiej sytuacji są sprawy, które nie podlegają politycznej instrumentalizacji, nawet w roku wyborczym. Zresztą wydawało się jeszcze niedawno, że na tle gospodarczych zawirowań i rekordowej inflacji sprawy bezpieczeństwa będą najwygodniejszymi dla PiS-u tematami na kampanię. Ale nie. Skandalicznej wtopy z rakietą nie uda się przykryć, nawet jeśli MON będzie trąbił wszem wobec o balonach z Białorusi, łącznie z wysyłaniem SMS-ów z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa.

W sprawie rakiety na kilka tygodni zapadła cisza, rząd nabrał wody w usta. A kiedy już trzeba było coś powiedzieć, bo Mateusz Morawiecki wyznał, że on o niczym nie wiedział, to na uroczystą konferencję prasową wyszedł minister obrony i niespodzianka! Okazało się, że Mariusz Błaszczak już nie stoi murem za polskim mundurem.

Dla ratowania swojej politycznej kariery Błaszczak nie zawahał się rzucić pod gąsienice czołgu generała Tomasza Piotrowskiego – jak zgodnie twierdzą eksperci od wojskowości i bezpieczeństwa, jednego z najlepszych dowódców w polskiej armii. Na dodatek z wypowiedzi ministra można wnioskować, że w ogóle nie wie, co się dzieje w sprawach bezpieczeństwa, bo wojsko nic mu nie mówi. I tak Rosja jedną nieuzbrojoną rakietą rozwaliła polskie dowództwo.

Jesienią pisałam, że niepokoi mnie strategia bezpieczeństwa forsowana przez polski rząd, która polega na wybudowaniu płotów i zasieków na granicach z państwami, z których płynie zagrożenie. Nie trzeba chyba kończyć wojskowych uczelni, żeby rozumieć, że najpoważniejsze zagrożenie dla Polski w tej chwili to nie uchodźcy z Bliskiego Wschodu czy inwazja lądowa – której te płoty i zasieki z drutu żyletkowego też raczej nie powstrzymają, skoro nie powstrzymują nawet uchodźców – a atak z powietrza.

Ale i na to znajdzie się remedium w polskim stylu. Andrzej Duda, który w skandalu z rosyjską rakietą stara się ratować sytuację i na razie nie oddaje generała Piotrowskiego na polityczne pożarcie, parę miesięcy temu podczas wizyty w Łotwie mówił:

– Jestem przygotowany na to, że żelazna kurtyna zostanie odbudowana, jeśli będę miał do czynienia za wschodnią granicą z agresywnym państwem, które chce zabijać swoich sąsiadów, które chce zabierać ich ziemię, które chce odbierać ich wolność. To ja jestem gotowy zbudować żelazną kurtynę aż do chmur!

W lasach „magicznego” Podlasia leżą ciała

Na realne, a nawet totalne zagrożenie ze strony Rosji polskie władze proponują nam fantazmatyczne projekty odgrodzenia się od niebezpieczeństwa za pomocą nieskończonych murów. Tymczasem przykład Ukrainy wyraźnie pokazał, że na wojnie nie mniej ważna od potencjału militarnego jest sprawna komunikacja i umiejętność społecznej samoorganizacji.

Mieszkańcy Podlasia i aktywiści, którzy już od prawie dwóch lat pomagają uchodźcom przy granicy z Białorusią, w sytuacji konfliktu zbrojnego mogą okazać się właśnie tą częścią społeczeństwa, która będzie miała do zaoferowania najwięcej pomocy i wsparcia dla armii, bo potrafi doskonale działać i organizować się w obliczu kryzysu, a nawet represji. Szkoda, że w grudniu nikt ich nie poprosił o odszukanie rakiety pod Bydgoszczą. Myślę, że poradziliby sobie z tym w try miga.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij