Kraj, Świat

Z dużej chmury mały deszcz?

To może najbardziej boli teraz tych, którzy żałują, że do Kijowa pierwszy nie pojechał ktoś z liberalnej opozycji.

Trudno było z pewną zawstydzającą fascynacją nie śledzić wyprawy kijowskiej Kaczyńskiego z kolegami, a nawet nie tyle samej wyprawy, ile histerycznej debaty wokół niej na social mediach.

Sama wyprawa wyglądała na dość zaimprowizowaną i przypominała trochę pospolite ruszenie, co może nie do końca należy uznać dziś za wadę. Przy tak nagłej zmianie świata pospolitym ruszeniem jest dzisiaj niemal wszystko: od pomocy uchodźcom, przez lawinowe, gwałtowne wycofywanie się biznesu z Rosji, błyskawiczne rozmowy w sprawie przyśpieszenia transformacji energetycznej, aż po samą wojnę, w której walczą nawet legiony ochotników z całego świata.

Dziś liczy się przede wszystkim czas, więc tryb pospolitego ruszenia nadaje się do tego znakomicie. Trudno mieć do władzy pretensje, że nie planuje czegoś tygodniami, skoro sprawy zmieniają się z godziny na godzinę.

W podobnym trybie odbyła się także ta kijowska wyprawa. Wbrew deklaracjom ministra Dworczyka nie była to jednak wizyta „reprezentacji Unii Europejskiej”. Unia została jedynie o wyprawie premiera i wicepremiera Polski oraz premierów Czech i Słowenii powiadomiona. Ci jechali tam bez żadnych uprawnień do składania oświadczeń czy ofert w imieniu całej UE.

To stało się natychmiast przedmiotem uzasadnionej, wydaje się, krytyki w Polsce.

Inną sprawą jest pewna frustracja i żal, które dały się zaobserwować na polskiej liberalnej opozycji. Można odnieść wrażenie, że opozycja jest przerażona tym, jak PiS-owi może od tej wizyty gwałtownie wzrosnąć poparcie.

Co głupsi i bardziej podli rechotali w międzyczasie o Smoleńsku. A z drugiej strony obóz PiS grzmiał o oczywistych analogiach z wizytą Lecha Kaczyńskiego w Gruzji i liczył, jak zresztą liczy od początku wojny, że PiS-owi dzięki temu wzrośnie.

W tym sensie oba obozy przyjmują powoli nawet nie tyle polityczną, ile wręcz sondażową perspektywę wojny u naszego sąsiada. Dopiero gdzieś na drugim miejscu pojawia się spychana z postumentu perspektywa ukraińska, dla której ta wizyta była przecież ogromnie ważna. I chociażby tylko dlatego należało rząd za nią pochwalić i życzyć powodzenia.

Pociąg do historii

Jak było do przewidzenia, po dwutygodniowej zgodzie nie ma już śladu, anty-PiS z PiS-em wziął się za łby. Patrząc na ich debatę, powoli ma się wrażenie, że to właściwie nie Ukraina, ale Polska toczy walkę za pomocą ukraińskich wojsk, a polscy atamani wydają na Twitterze i fejsbuku rozkazy wojskom i politykom.

Na miejscu w Kijowie wyszło jednak na to, że obawy jednych i nadzieje drugich okazały się nieco na wyrost. Owszem, panowie spotkali się, wymienili trochę uwag, ale to w zasadzie niemal wszystko. Do tego brak fotek analogicznych jak z Lechem Kaczyńskim w Gruzji, co odziera wizytę z dobrze sprzedawanego medialnego spektaklu.

Piszę „niemal”, Jarosław Kaczyński wypowiedział zadziwiające bowiem słowa o „misji pokojowej NATO”, co wywołało konsternację nawet u jego twardych zwolenników.

Czym miałaby być owa misja pokojowa NATO, skoro NATO ma być oficjalnym powodem rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a samo NATO nie chce tam nawet posyłać migów? Być może Kaczyńskiemu chodzi o jakieś siły rozjemcze i pokojowe niczym w krajach byłej Jugosławii, ale to przecież ma zerowe szanse powodzenia z tych samych powodów.

Komentatorzy sprzyjający rządowi wskazują, że słowa te kierowane były przede wszystkim w stronę samych Ukraińców. Z tego punktu widzenia wizyta wydaje się może nie przełomowa, ale bardzo ważna. Coś jak pierwszy krok, który może ściągnąć do Kijowa więcej polityków, tym razem z Zachodu. Czy to się uda? Nie wiadomo.

Wiadomo jednak, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Wizyta Kaczyńskiego z kolegami pewnie lada moment umknie z pamięci Polaków w ferworze kolejnych awantur. Dla Ukrainy wydaje się jednak mieć znaczenie symboliczne. I o ile nie będzie jej w podręcznikach polskiej historii, o tyle gdzieś w ukraińskim podręczniku historii tej wojny z pewnością już tak. To może najbardziej boli teraz tych, którzy żałują, że nie pojechał tam ktoś z liberalnej opozycji. A przecież Zełenski zaprasza ciągle…

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij