– Chciałbym, żeby doszło do spotkania środowiska naukowego, eksperckiego z politykami, którzy wciąż mają obawy wobec upraw w kraju – mówi o projekcie medycznej marihuany Liroy.
O tym, że posłowie i posłanki zagłosują za legalizacją medycznej marihuany, dowiedzieliśmy się we wtorek, kiedy wszystkie kluby poselskie ogłosiły, że doszły w tej sprawie do kompromisu. Droga wiodąca do tego momentu rozpoczęła się w lutym zeszłego roku, kiedy Piotr Liroy-Marzec wspólnie z Koalicją Medycznej Marihuany zgłosił projekt ustawy legalizującej używanie marihuany do celów medycznych. Przez długie miesiące szkic ambitnej reformy mielony był w trybach Komisji Zdrowia. Złośliwi mówią, że z oryginalnej wersji pozostał „kadłubek”. Głosowanie nad nim zaplanowano na czwartek, 22 czerwca, blisko półtora roku od rozpoczęcia prac nad projektem.
czytaj także
Czwartek. Marszałek sejmu, Marek Kuchciński po kilku rutynowych głosowaniach przechodzi do szóstego punktu obrad, sprawozdania Komisji o poselskim projekcie ustawy o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Z balkonu przygląda się temu Dorota Gudaniec, matka Maxa i „matka medycznej marihuany”. Syna cierpiącego na jedną z najcięższych odmian padaczki od lat leczy marihuaną, polską politykę narkotykową postanowiła wyleczyć z lęku przed lekami z konopi – jest współautorką projektu ustawy, którego losy decydują się na jej oczach. Głosowanie streamuje na żywo prze Facebooka. Klęczy, bo ze stresu nie może ustać.
Marszałek Kuchciński:– Kto z pań i panów posłów jest za przyjęciem w całości projektu ustawy w brzmieniu z druku 1270 zechce podnieść rękę i nacisnąć przycisk. Dziękuję. Kto jest przeciw? Dziękuję. Kto się wstrzymał. Dziękuję.
Posłowie głosowali, ale mało, kto podnosił ręce. Dlatego Gudaniec wciąż zestresowana wpatruje się w ekran wiszący nad głowami posłów PiS. – Jest! Wszyscy za! Dwie osoby przeciw! Stawiam, że to będzie Pięta! – krzyczy z sejmowego balkonu.
czytaj także
Chorzy przestaną być przestępcami
To akurat nie Stanisław Pięta, ultrakonserwatywny poseł z Bielska-Białej, tylko Zbigniew Ziobro i Beata Kempa. Ale dla projektu nie ma to już większego znaczenia.
Jak to możliwe, że pod narkotykową ustawą (z reguły wzbudzającą kontrowersje porównywalne tylko z aborcją, prawami osób LGBT i polityką wobec uchodźców) podpisali się zgodnie posłowie wszystkich partii? Nad czym właściwie zagłosowano w czwartek?
Najważniejsza zmiana wpisana w projekt zakłada, że chorzy leczeni marihuaną przez lekarzy i swoich bliskich przestaną być przestępcami. Wykorzystanie konopi do sporządzania leków oraz ordynowanie leczniczej marihuany również nie będą karane. Uprawa konopi potrzebnych do wytwarzania leków nie będzie jednak w Polsce możliwa zgodnie z obecnym brzmieniem projektu. Skąd więc brać surowiec potrzebny do wytwarzania konopnych leków? Z Danii i Holandii odpowiadają przeciwnicy upraw w Polsce.
Kwestia tzw. upraw narodowych na obecnym etapie prac nad projektem okazała się nie do przełknięcia dla polityków Prawa i Sprawiedliwości. W oryginalnej ustawie zgłoszonej przez Liroya-Marca znalazły się zapisy mające umożliwić pacjentom uprawę konopi i przygotowywanie środków na potrzeby terapii na własną rękę, ale po uzyskaniu zezwolenia od państwa.
– Poszliśmy na kompromis. Zrezygnowaliśmy z indywidualnych upraw i zaproponowaliśmy, że produkowaniem marihuany miałyby zająć się państwowe instytuty – rekonstruuje przebieg negocjacji Dorota Gudaniec. Koalicja Medycznej Marihuany zmieniając swoje stanowisko wyszła naprzeciw obawom PiSu, że marihuana z prywatnych upraw będzie „wyciekać” na rynek rekreacyjny. Zgodnie z odrzuconą ostatecznie propozycją uprawą miałby zająć się Instytut Włókien, a Narodowy Instytut Leków miałby produkować i dystrybuować medykamenty gotowe do użycia. Posłowie i posłanki PiS nie dali się jak na razie przekonać.
Jeżeli wersja ustawy zaakceptowana przez Sejm wejdzie w życie pacjenci i ich bliscy zmuszeni będą sprowadzać susz z Danii i Holandii, żeby później przekazać go farmaceutom. Ile to będzie kosztowało? Mając na uwadze, że PiS nie zgodził się na refundację preparatów z medycznej marihuany odpowiedź dla wielu chorych brzmi: zbyt dużo. – Pięć gram suszu w Danii i Holandii kosztuje około 39 euro. Ale kiedy chciałabym importować ten susz do Polski cena wzrosłaby trzykrotnie – tłumaczy Gudaniec. – Gdybym chciała leczyć Maxa środkami z importowanego suszu konopi indyjskich, to musiałabym liczyć się z miesięcznymi kosztami w granicach kilkunastu tysięcy złotych.
czytaj także
Historyczne wydarzenie w polskiej polityce narkotykowej
Wynik czwartkowego głosowania przysporzył Liroyowi-Marcowi wiele radości. Dorota Gudaniec i inni działacze koalicji nie ukrywali wzruszenia. Nie sposób dziwić się autorom ustawy. W ciągu niecałych dwóch lat doprowadzili do sytuacji, w której 440 posłów i posłanek opowiada się za legalizacją leczniczej marihuany, i to w warunkach skrajnej polaryzacji sceny politycznej.
Czy kilka lat temu wyobrazilibyśmy sobie, że poseł Liroy upominał się będzie z mównicy sejmowej o zezwolenie na narodowe uprawy zioła, a wtórował mu będzie Marek Sawicki z PSL? Bartosz Arłukowicz przez lata na stanowisku ministra zdrowia bał się podjąć jakichkolwiek kroków w stronę legalizacji medycznej marihuany. Ataki padaczki setek pacjentów były za rządów PO tak samo silne, jak dziś. Kiedy nie jest już ministrem, łatwiej dołączyć mu do chóru zwolenników legalizacji. Wreszcie, Jarosław Kaczyński nie pyta już, czy marihuana jest z konopi. Ba, nie ma nic przeciwko, żeby produkować z niej leki. Oficjalnie w czwartkowym głosowaniu nie została wprowadzona dyscyplina partyjna, ale nie oszukujmy się, gdyby nie osobiste spotkania Doroty Gudaniec z prezesem PiS nie zobaczylibyśmy w czwartek tak wysokiej liczby głosów„za”.
czytaj także
Przyjęcie projektu legalizacyjnej ustawy przez Sejm, nawet w tak okrojone formie, jest historycznym wydarzeniem w polskiej polityce narkotykowej. To pierwsza liberalizacja prawa w tej dziedzinie w blisko trzydziestoletniej historii III RP. Dotychczas na fali „wojny z narkotykami” prawo jedynie zaostrzano, sytuując Polskę na pozycji lidera skrajnie restrykcyjnej polityki narkotykowej.
Dorota Gudaniec, poseł Liroy-Marzec i dziesiątki bliskich osób leczonych marihuaną spędzili zbyt dużo czasu nad przygotowywaniem reformy prawa, żeby nie wiedzieć, że walka o realny dostęp pacjentów do leków wcale nie skończyła się w czwartek. W obecnej formie ustawa umożliwiłaby leczenie jedynie bardzo wąskiej grupie uprzywilejowanych obywateli. Terapia z wykorzystaniem marihuany wcale nie musi kosztować kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie. Nikt nie posiada horrendalnie drogich patentów na farmaceutyki z zioła. Preparaty pochodzące z upraw krajowych byłyby wielokrotnie tańsze od tych z importu.
Za tydzień ustawa trafi do Senatu. Liroy-Marzec wciąż wierzy, że uda mu się przekonać senatorów PiSu do uprawiania marihuany w Polsce. – Chciałbym, żeby doszło do spotkania środowiska naukowego, eksperckiego z politykami, którzy wciąż mają obawy wobec upraw w kraju – tłumaczy Liroy. – To jest całkowicie bezpieczna opcja.
A co jeśli nie uda się przekonać sceptycznych senatorów z PiS? Od Gudaniec i Liroya-Marca dowiedziałem się, że zwolennicy krajowych upraw z Prawa i Sprawiedliwości też mają swój plan. Gdyby ustawa przeszła w obecnym kształcie planują przeprowadzić jej ewaluację już po trzech miesiącach od wejścia w życie. Liczą, że argumentów zebranych w ten sposób nikt nie storpeduje i rządowi decydenci zgodzą się na nowelizację.
– Jak uda się przekonać Senat do krajowych upraw, to mamy dużą szansę na to, że już w październiku chorzy i ich bliscy będą mogli kupować medyczną marihuanę w aptekach – zapewnia poseł Liroy-Marzec.