Czekam, aż ich zwolennicy powiedzą, że są one sposobem na trądzik i bezpłodność.
Muszę przyznać, że trochę mi szkoda Pawła Kukiza. Mam wrażenie, że szczerze zależy mu na przywróceniu państwa obywatelom i obywatelkom, że chce zmniejszyć rolę partii politycznych, które, jak podkreśla, zachowują się dziś jak klany, tudzież arystokracja. Problem polega jednak na tym, że rozwiązanie, które promuje, jest katastrofą. Nie tylko nie przyniesie efektu, o którym mówi Kukiz, ale może sytuację pogorszyć. Już nawet Janusz Korwin-Mikke zaskoczył, że JOW-y są niesprawiedliwe – na przykład w Wielkiej Brytanii ugrupowanie, które ma 13 procent poparcia wyborców, może otrzymać mniej niż 1 procent miejsc w parlamencie.
Kukiz wierzy, że po wprowadzeniu okręgów jednomandatowych (czyli takich, w których wygrywa tylko jedna osoba, ta z największą liczbą głosów), to w Sejmie zaroi się nagle od posłów niezależnych. Niestety to tak nie działa. Spójrzmy jeszcze raz na Wielką Brytanię (paradoksalnie podaje się ją nierzadko jako dowód, że okręgi jednomandatowe się sprawdzają). W 2010 r. na 650 miejsc w parlamencie mandat uzyskała tylko jedna osoba niezależna. Jedna. Nie dziesięć, nie pięćdziesiąt, nie sto. Czy ktoś ze zwolenników okręgów jednomandatowych w ogóle zaglądał do wyników wyborów w Wielkiej Brytanii?
Czego można się spodziewać po ewentualnym wprowadzeniu JOW-ów w wyborach do Sejmu w Polsce? Wzmocnienia dwóch największych partii politycznych, które zyskają dodatkowe mandaty kosztem małych ugrupowań.
Na czym polega to wzmocnienie? W poprzednich wyborach w Wielkiej Brytanii Partia Konserwatywna uzyskała 36 procent głosów, co dało jej 47 procent mandatów. Otrzymali więc znaczący bonus za nic, zawdzięczają go wyłącznie ordynacji. Partia Pracy zdobyła 29 procent głosów, co w ich przypadku przełożyło się na 40 procent mandatów. Co ciekawe, niewiele mniejsze poparcie uzyskali Liberalni Demokraci – 23 procent – dało im to jednak zaledwie 9 procent miejsc. Mamy tu więc sporą stratę, a mandaty, które mogły przypaść Liberalnym Demokratom, przeszły w na rzecz dwóch większych partii. Nie ma to nic wspólnego z odzwierciedlaniem woli wyborców czy ze sprawiedliwością. Jest to po prostu przekręt w białych rękawiczkach.
I o taki właśnie przekręt walczy od lat Paweł Kukiz. Zapewne dlatego, że dał się zwieść opowieściom zwolennikom JOW-ów o ich cudownej mocy. Brzmią one przecież tak wspaniale: posłowie będą odpowiedzialni przed wyborcami, wybierani będą ludzie znani wyborcom, powstanie rząd, który będzie miał autentyczne poparcie obywateli. W rzeczywistości jest natomiast dokładnie odwrotnie – okręgi jednomandatowe pozwalają na samodzielne tworzenie rządu przez ugrupowania, które nie mają poparcia połowy obywateli i obywatelek. Na przykład Partia Pracy uzyskała w 2005 r. samodzielną większość i utworzyła rząd z Tonym Blairem na czele, choć zdobyła zaledwie 35,2 procent głosów (co dało im 55,2 procent mandatów). Z kolei w czasach, gdy premierem była Margaret Thatcher, Partia Konserwatywna nigdy nie miała poparcia połowy społeczeństwa – za każdym razem zdobywała mniej niż 44 procent głosów.
W Polsce szczególnie wyrazisty jest przykład Kutna, gdzie komitet kandydata na prezydenta uzyskał 38,66 procent poparcia, co dało mu 100 procent miejsc w radzie miasta!
To nic innego, jak samodzielne rządy mniejszości. Taki jest właśnie skutek wprowadzenia okręgów jednomandatowych w mniejszych miejscowościach.
A co z odpowiedzialnością posłów przed wyborcami? Owszem, w miejsce skompromitowanego parlamentarzysty partia wystawi w wyborach innego kandydata. I będzie on tylko jeden, żeby nie tworzyć wewnętrznej konkurencji. I sama partia zdecyduje, kto nim będzie. W systemie proporcjonalnym mamy znacznie większą możliwość wyboru wśród kandydatek i kandydatów partyjnych, gdyż na liście wyborczej jest wiele nazwisk. Po wprowadzeniu okręgów jednomandatowych byłaby to tylko jedna osoba, wskazana przez partię. A co jeżeli partia wystawi znowu tę samą osobę? Wbrew pozorom w JOW-ach trudno jego lub ją w jakikolwiek sposób „rozliczać”. Bo co jest alternatywą? Oddanie głosu na inne ugrupowanie? Wyborca PO ma zagłosować na kandydata PiS, a wyborca SLD na kandydatkę z Twojego Ruchu, choć nie zgadza się z jego lub jej poglądami? Pozostaje głosowanie taktyczne, przeciwko komuś; ze szczerym głosowaniem i wyrażaniem swojego zdania w wyborach nie ma to nic wspólnego.
Niektórzy uważają, że dzięki wprowadzeniu okręgów jednomandatowych można poznać swojego posła. Czy jednak teraz jest to niemożliwe? Posłowie i posłanki nie prowadzą biur poselskich? Czy nie można tam zadzwonić i umówić się na spotkanie? Co więcej, jeżeli mamy jakąś sprawę, to mamy do wyboru kilku lub kilkunastu posłów w naszym okręgu. Możemy wybrać pomiędzy posłem PO, PiS, posłanką SLD lub Twojego Ruchu. Natomiast po wprowadzeniu okręgów jednomandatowych jesteśmy przypisani do jednej osoby, nawet jeżeli na nią nie głosowaliśmy albo jest ona z partii, za którą nie przepadamy.
Zdaniem zwolenników okręgów jednomandatowych obecna ordynacja to „wieczne podziały, skandale i kłótnie”. Czyżby wierzyli, że w parlamencie brytyjskim dzięki okręgom jednomandatowym afer i kłótni nie ma? Że parlamentarzyści nie marnują publicznych pieniędzy? Czekam jeszcze, aż zwolennicy okręgów jednomandatowych powiedzą, że są one sposobem na trądzik i bezpłodność.
W okręgach jednomandatowych można głosować nie tylko jednym krzyżykiem, lecz również wskazując kandydatki i kandydatów w kolejności swoich preferencji – 1., 2., 3. itd.; taki rodzaj głosowania określa się jako „głos alternatywny”. Metodę tę stosuje się między innymi w wyborach do Izby Reprezentantów w Australii i zapewne ją miał na myśli kandydat Demokracji Bezpośredniej, Paweł Tanajno, wypowiadając się w TVP. Jednak mimo że jest to głosowanie preferencyjne, które pozwala bardziej precyzyjnie i szczerze wyrazić wolę wyborców, głos alternatywny ma wiele wad: nadal do zdobycia jest tylko jeden mandat i metoda ta nie zapewnia podziału mandatów proporcjonalnie do poparcia dla danej partii.
Paweł Tanajno mówił także o głosowaniu większościowym w okręgach trzymandatowych. Dlaczego trzymandatowych, a nie większych? Duże okręgi są kluczowe, by mniejsze ugrupowania mogły zdobyć miejsce w parlamencie, stosownie do uzyskanego poparcia. Okręgi trzymandatowe są zdecydowanie za małe. Dziś w okręgu warszawskim wybiera się aż 20 posłów i posłanek, a w wielu innych okręgach jest do podziału kilkanaście mandatów, co daje szanse małym ugrupowaniom. Głosowanie większościowe oznacza natomiast, że nie ma list wyborczych, a mandat uzyskują trzy osoby, które zdobędą najwięcej głosów. Tracimy tu jednak możliwość głosowania preferencyjnego. Dlaczego by więc nie postawić raczej na ordynację STV (Pojedynczy Głos Przechodni), stosowaną m.in. w Irlandii, gdzie również nie ma list partyjnych, więc głosuje się na osobę, i można kandydować indywidualnie? Wynik natomiast jest proporcjonalny.
Janusz Palikot zaproponował z kolei, żeby dostosować liczbę posłów do frekwencji w wyborach. Pytanie jednak, czy trochę wyższa lub trochę niższa frekwencja w wyborach jest rzeczywiście aż tak ważna. Czy świadczy ona o jakości demokracji? Może lepiej się zastanowić, co zrobić, aby głosowanie było bardziej świadome i przemyślane? No i co jeżeli po prostu nie było na kogo zagłosować?
Korzyścią z całej tej kampanii może się okazać to, że dzięki Pawłowi Kukizowi ludzie przyjrzą się okręgom jednomandatowym i w końcu rozwieją się związane z nimi mity.
Być może dzięki temu uda się za jakiś czas odejść od nich w wyborach do Senatu i w mniejszych gminach na rzecz korzystniejszych dla obywateli i obywatelek rozwiązań.
PS. Do publikacji tego tekstu biuro prasowe Bronisława Komorowskiego nie odpowiedziało na pytanie, czy nadal popiera on wprowadzenie okręgów jednomandatowych w wyborach do Sejmu.
Czytaj także:
Maciej Gdula o debacie prezydenckiej: Nudni i wściekli
**Dziennik Opinii nr 127/2015 (911)