Pytamy o rządowy projekt.
Gdy Polskę obiegła plotka, że Platforma Obywatelska ma zatrudnić 50 tysięcy internetowych „hejterów”, można było usłyszeć żarty, że oto nareszcie rusza rządowy program „Praca dla młodych” – tak mało było o nim wiadomo. Przez chwilę wydawało się nawet, że to tylko koło ratunkowe rzucone w kampanii prezydenckiej Bronisławowi Komorowskiemu, które nigdy nie zmieni się w konkretną propozycję. A jednak – minister Kosiniak-Kamysz ogłosił w końcu założenia projektu. My chcemy wiedzieć więcej, dlatego z prośbą o krótką analizę projektu zwróciliśmy się do ekspertek i ekspertów, z różnych pozycji oceniających rządowy pomysł.
Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, uważa, że „Praca dla młodych” to inicjatywa zupełnie chybiona – „miejsca pracy biorą się ze wzrostu gospodarczego, nie z dotacji”, mówi. Więcej optymizmu ma ekonomistka, prof. Leokadia Oręziak, która podkreśla, że w sytuacji, gdy śmieciowe zatrudnienie szczególnie dotyka młodych, nawet krótkoterminowy program gwarantujący etat może polepszyć ich los. Piotr Szumlewicz z OPZZ pyta ironicznie, czy skoro rząd chce płacić składki za 100 tys. pracodawców, to czy nie powinniśmy założyć 100 tys. fikcyjnych firm, by tak rozrzutnie rozdawaną pomoc dla biznesu przejeść? „Czy przedsiębiorcy naprawdę potrzebują rąk do pracy, czy też ich wypowiedzi na temat (nieprawdziwie) wysokich kosztów pracy mają tylko charakter retoryczny?” – zastanawiają się z kolei Dorota Szelewa i Michał Polakowski, których zdaniem rządowy projekt będzie testem dla rynku pracy w Polsce.
Lista pytań jest oczywiście dłuższa, ale pewne jest jedno: nikt już nie może sobie pozwolić na pobłażliwe traktowanie problemu zatrudnienia młodych. Gospodarczego i społecznego wykluczenia całego pokolenia nie da się już zmieść pod dywan. Czy „Praca dla młodych” to pierwszy krok, by temu zaradzić?
***
PROF. LEOKADIA ORĘZIAK, EKONOMISTKA
Młodym na rynku pracy po prostu trzeba pomóc, lepszy więc taki projekt niż żaden. „Praca dla młodych” może częściowo złagodzić problem wchodzenia na rynek pracy absolwentów i da choć części z nich stabilne zatrudnienie. To kropla w morzu, ale konieczna.
Gdyby miało się okazać, że przedsiębiorcy wolą zwalniać dotychczasowych pracowników i pracownice, by na ich miejsce zatrudnić tych objętych rządowymi dopłatami do płacy i kosztów pracy – to tylko pokazałoby, jak instrumentalnie traktujemy dziś w Polsce pracowników i jak daleko posunięte są patologie naszego rynku. Należałoby więc zawrzeć w projekcie ustawy zabezpieczenia przeciwko takim sytuacjom. Trzeba też lepiej określić, kto ma być odbiorcą pomocy z Funduszu Pracy – małe i średnie firmy czy duże korporacje? Tylko płacący podatki w Polsce czy wszyscy?
Bez dodatkowych gwarancji dotyczących celów społecznych, jakie mają być realizowane za pomocą tych środków, powstaje ryzyko, że cały projekt będzie wielkim transferem pieniędzy dla biznesu.
Największą barierą rozwoju Polski są dziś standardy pracy. Młodym ludziom oferuje się pracę nieoskładkowaną, nisko płatną i niedającą stabilności – a przez niski udział płac i podatków w PKB także niekorzystną dla całości systemu. A przecież pieniądze, które biorą się z dobrej pracy, i tak trafią z powrotem na rynek. Stabilność przyniesie więcej dobrego niż dalsze dopłaty i obniżki kosztów dla przedsiębiorców, choć ci nigdy przecież nie przestaną się ich domagać.
Inwestycje w ludzi i edukację – to wszystko przynosi zwrot w dłuższej perspektywie. Czy tak samo korzystne efekty społeczne przyniosą te niecałe trzy miliardy z Funduszu Pracy? Nie wiem. Mogą pomóc na krótką metę, ale nie odkręcą wszystkich zaniedbań 25 lat po transformacji.
***
CEZARY KAŹMIERCZAK, ZWIĄZEK PRZEDSIĘBIORCÓW I PRACODAWCÓW
Rządowy projekt „Praca dla młodych” oceniam zdecydowanie negatywnie. Dlaczego? Widzieliśmy na świecie setki tego typu programów, żaden nie zadziałał. Od rządowych dopłat nie pojawi się zapotrzebowanie na nowych grafików, dziennikarki, programistów. 100 tysięcy pracodawców, tych średnio uczciwych, zwolni 100 tysięcy pracowników i zatrudni 100 tysięcy nowych ludzi, tyle że za rządowe pieniądze – bo to się będzie opłacać.
Nie rząd, nie dopłaty, ale tylko wzrost gospodarczy tworzy miejsca pracy. Problemem dziś jest wysokość składek i pozapłacowych kosztów pracy, które blokują zatrudnianie młodych ludzi – bo za pensją w wysokości 3000 złotych netto idą kolejne 2000, które trzeba oddać państwu.
W efekcie praca, na której wszystkim zależy, okazuje się najbardziej opodatkowaną działalnością – chyba tylko wódka i papierosy są obłożone większymi podatkami niż zatrudnienie kogoś.
Ktoś, kto spekuluje na giełdzie, zapłaci mniej podatku od zarobionych 3000 złotych, niż ktoś, kto te same pieniądze zarobił na etacie. Nie mówiąc już o tym, że korporacje nie płacą w Polsce podatków prawie w ogóle, a te, które płacą, są niewygórowane.
A to właśnie te podatki – od zysków i obrotów – mogą uzupełnić lukę budżetową, którą dziś zasypują składki płacone przez pracowników. Zmniejszenie tych składek wygeneruje popyt, skłoni do zatrudniania i pobudzi rynek – z czego wezmą się miejsca pracy. W ekonomii nie ma cudów i rządowy projekt cudownego efektu nie da. Odciążanie, w pierwszym szeregu pracowników, a w dalszym pracodawców, może jednak – w przeciwieństwie do „Pracy dla młodych” – przynieść długofalowy pozytywny skutek dla rynku pracy.
***
PIOTR SZUMLEWICZ, OPZZ
Założenia rządowego projektu „Praca dla młodych” nieco mnie dziwią. Dobrze, że rząd zauważył w końcu, że praca nie bierze się z hojności „niewidzialnej ręki rynku”, ale dzięki polityce zatrudnienia realizowanej przede wszystkim przez państwo. Lepiej późno niż wcale, bo problem zatrudnienia jest dziś istotnym wyzwaniem dla kraju, który cały czas konkurował niskimi kosztami pracy i robił przysługi biznesowi, co wcale nie polepszyło losu pracowników.
Zadaję sobie więc pytanie, dlaczego program pracy dla młodych ma być dobry przede wszystkim dla przedsiębiorców?
Rząd, widząc problem, powinien podjąć odpowiedzialną decyzję i zacząć tworzyć miejsca pracy w najbardziej istotnych i strategicznych sektorach – począwszy od pracy opiekuńczej. Wiemy z badań, że w Europie jest olbrzymie zapotrzebowanie na pracowników i pracownice opieki nad osobami starszymi – w mniejszym stopniu, z powodu prywatyzacji, opieki nad najmłodszymi. i jest to sektor rozwojowy, ważny społecznie, a jednocześnie słabo opłacany. Wspomożenie takich istotnych systemowo i społecznie branż poprzez stworzenie tam stabilnych miejsc pracy byłoby z punktu widzenia rozwoju polskiej gospodarki i regulowania patologii rynku rozwiązaniem najskuteczniejszym. Zamiast tego ryzykujemy jednak, że pieniądze trafią do bliżej nieokreślonych „pracodawców”, z których zdejmie się właściwie wszystkie koszta, bez zastanowienia się, czy dla rynku pracy oznacza to jakąkolwiek zmianę poza wielkim transferem budżetowym dla biznesu.
Mam rozumieć, że teraz powinniśmy wszyscy pozakładać firmy „Kowalski Consulting” i zatrudnić tam kogokolwiek (a po dwóch latach zbankrutować lub wszystkich zwolnić), żeby tylko pobierać dotację?
To nie redukcja patologii, które już znamy, to ich wzmocnienie. Przed wyborami, pod publiczkę, w populistycznym wydaniu.
Myślę, że rządowy projekt może uzyskać lepszy kształt, gdy się go skonsultuje ze związkami zawodowymi i wspólnie zdiagnozuje obszary gospodarki, które potrzebują wsparcia w pierwszym szeregu – tak by powstające tam miejsca pracy przynosiły także pozytywne skutki społeczne. Bez tego „Praca dla młodych” będzie kolejną bezkrytycznie rozdawaną pomocą dla pracodawców.
***
DOROTA SZELEWA, MICHAŁ POLAKOWSKI, FUNDACJA ICRA
Projekt „Praca dla młodych” jest w pewnym sensie uzupełnieniem programu realizującego unijną inicjatywę „Gwarancja dla młodzieży”. Co istotne, propozycja rządu skupia się w zasadniczej mierze na stwarzaniu możliwości zatrudniania osób do 30 roku życia, a nie jak „Gwarancja…” na szkoleniach i stażach. Jest to istotna różnica, która wynika chyba ze zrozumienia przez decydentów, że staże w ograniczonym stopniu przyczyniają się do stałego zatrudnienia, a w wielu przypadkach są korzystne wyłącznie dla jednej strony, czyli pracodawców. Nowa propozycja w pewnym sensie zrównuje prawa stron: zapewnia dofinansowanie pracodawcom i potencjalną stabilność zatrudnienia pracownikom.
Mocną stroną projektu jest wymóg utrzymania zatrudnienia – korzystny z punktu widzenia młodego pracownika. Ważne pytanie dotyczy jednak ograniczenia refundacji kosztów składek na ubezpieczenie społeczne i związania ich z minimalnym wynagrodzeniem. Czy pracodawcy zechcą zapłacić więcej osobom o wyższych kwalifikacjach?
Ten projekt będzie papierkiem lakmusowym prawdziwych postaw pracodawców. Czy naprawdę potrzebują dodatkowych pracowników?
A może ich wypowiedzi na temat (nieprawdziwie) wysokich kosztów pracy, uniemożliwiających zatrudnianie nowych pracowników, mają tylko charakter retoryczny?
Z systemowej perspektywy ułatwienia w przechodzeniu z systemu edukacji na rynek pracy czy ściślejsza współpraca pracodawców i szkół powinny mieć miejsce na wcześniejszym etapie. Kształtowanie kompetencji przydatnych na rynku pracy (ale takie, które nie wypiera wiedzy „nieprzydatnej” z tej perspektywy) powinno odbywać się właśnie w ten sposób. Na poziomie lokalnym partnerstwa szkół i pracodawców są jednak rzadkie i najczęściej inicjowane przez szkoły. Większość pracodawców nie jest, pomimo rytualnego narzekania, zainteresowana kształtowaniem programów nauczania i uczestnictwem w ich realizacji.
Przez wiele lat Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej argumentowało, że ograniczone wykorzystanie środków z Funduszu Pracy wynika z konieczności budżetowych. Teraz, gdy Polska nie jest objęta Procedurą Nadmiernego Deficytu, finanse Funduszu mają zostać uwolnione. Dobrze byłoby, aby działania Ministerstwa nabrały długofalowego charakteru, aby uniknąć podejrzeń o przedwyborcze obietnice, które podsyca fakt, że program ma trwać tylko dwa lata. Żądajmy też rzetelnej ewaluacji tego programu – spadek bezrobocia w przyszłości może mieć podłoże demograficzne, a nie być efektem polityki rynku pracy, za co domniemane zasługi przypiszą sobie decydenci.
Wstęp i opracowanie Jakub Dymek
**Dziennik Opinii nr 161/2015 (945)