Nie do pomyślenia jest w Polsce dziś, żeby duży dziennik poświęcił materiał sprawie przymusowego wydalania Żydów z Polski, prawda?
Poniedziałkowa debata „Komu wolno żyć w Polsce?” z udziałem Jana T. Grossa była z oczywistych powodów głośna i kontrowersyjna. Nie brakuje w Polsce osób, dla których Gross jest niewdzięcznym polakożercą, którego nazwisko wypowiada się jak przekleństwo. Ale nawet według części tych, którzy cenią jego wkład w debatę o Polsce czasów Zagłady, Gross w tekście Wschodnioeuropejski kryzys wstydu zwyczajnie przesadził.
Stwierdzenie, że Polacy zabili w trakcie wojny więcej Żydów niż Niemców, Aleksandrowi Smolarowi wydało się „obrzydliwe”. Zareagował IPN, w ruch poszły pióra publicystów, zagotowały się klawiatury po prawej stronie inernetu, „jątrzącym nonsensem” straszyła nawet „Gazeta Wyborcza”. A jednak – obecni na sali historycy właściwie nie spierali się z Grossem. Nikt się o historię nie pobił, 1:0 dla autora Sąsiadów. Grossowi udało się sprowokować dyskusję, na jaką miał nadzieję – o polsko-żydowskiej historii i traumie, przepracowaniu tejże i wnioskach na przyszłość. Ale czy to jest wciąż dyskusja uchodźcach? Mam wątpliwości.
Może i rzeczywiście obecne reakcje Polaków są jakąś funkcją Zagłady i jej nieprzepracowania. Ale nawet jeśli tak jest – choć to sporne – to chyba wciąż kogoś w tej debacie brakuje: samych imigrantów i uchodźców, muzułmanek i muzułmanów. Oni nie byli bohaterami – a tym bardziej uczestnikami – tak pomyślanej rozmowy.
Czy wszystko należy tłumaczyć przez Polaków i Żydów? Czy nienawiść (i wstręt, i lęk, i niechęć) odczuwana przez Polaków do Żydów jest tematem tak całościowym, że każda inna nienawiść może być tylko pochodną, wątkiem dopisanym do już rozrysowanego pola sporu? Nawet jeśli chciałbym dać się do tego przekonać, to nie czuję się po tej debacie dużo mądrzejszy. Bo chyba inaczej nienawidzimy w Polsce Żydów i Arabów i chyba inaczej się później za to wstydzimy. Albo się nie wstydzimy. To pozostaje problemem, nawet jeśli się zgodzimy, że praprzyczyną wszystkiego musi być Zagłada i wojenne zawieszenie empatii wobec Żydów. Nie mówiąc już o tym, że najbardziej nawet elokwentny dialog Polaków i Żydów nie przybliża nas do muzułmańskich ofiar ksenofobii i nienawiści dziś – bo po prostu się na nich nie skupia. A może to w ogóle inna rozmowa?
Nikt dziś nie zrobi w Polsce kariery na straszeniu Żydami; szczucie na Żydów nie sprzedaje nakładów gazet, nie ma otwarcie antysemickich partii politycznych w parlamencie, nawet narodowcy, gdy zabierają publicznie głos, dokonują jakiejś formy autocenzury – mówiąc aluzyjnie lub pokrętnie, żeby nie musieć się tłumaczyć przed sądem i żeby ktoś jeszcze ich zapraszał do telewizji. Nie do pomyślenia jest w Polsce dziś, żeby duży dziennik poświęcił cały materiał w prestiżowym weekendowym wydaniu sprawie przymusowego wydalania Żydów z Polski, prawda?
A „Rzeczpospolita” zrobiła to z muzułmanami. Kolejny tydzień z rzędu do kiosków trafiają tygodniki i gazety codzienne, z agresywnym, nienawistnym przekazem wobec muzułmanów. Nie wspomnę już o rzeczach, które przechodzą jako poważna publicystyka i „analizy” w internecie. Jak to się stało i dlaczego to dalej możliwe?
To jest właśnie pytanie, które chciałem zadać Janowi T. Grossowi i reszcie panelistów na spotkaniu w Krytyce.
Co takiego pozwoliło nam realnie zepchnąć antysemityzm na margines śmieszności i głupoty, a czego nie jesteśmy w stanie zrobić dziś wobec fali nienawiści do imigrantów i uchodźców?
Dlaczego islamofobia, pogarda dla ofiar wojny, wstęt do Arabów i mieszkańców Afryki, nie tylko istnieje, ale właściwie przykrywa cały dramat kryzysu uchodźców? Dlaczego krytykujemy rząd, gdy kluczy w unijnych negocjacjach i długo nie jest w stanie podjąć żadnej zobowiązującej decyzji, ale milcząco zgadzamy się na obecność rasizmu? Nie ma środowiskowych bojkotów, protestów, nie mówiąc o procesach i działaniu instytucji państwa. Czy nie wstydzimy się tego? Czy inaczej, wstydzimy się tylko tego, co wychodzi na zawnątrz, przymykając oko na brunatny smród u siebie? Czy antysemityzmu wstydziliśmy się skuteczniej? Dlaczego ta sama nieprzepracowana trauma Zagłady mimo wszystko pozwoliła na świadome wyrugowanie z życia publicznego wulgarnego antysemityzmu, nawet jeśli tylko wśród tych, którzy uważają się za elity? I wreszcie: skąd ta dzisiejsza nienawiść?
Odpowiedzi na te pytania pojawiły się tylko częściowo. Agnieszka Holland mówiła o braku empatii, Marcin Zaremba wskazywał na erozję więzi i powszechną w czasach późnego PRL-u wzajemną niechęć i nieufność Polaków, które przyspieszyły atomizację społeczeństwa i okopanie się w indywidualnych twierdzach. Padały słowa o zamknięciu się na innych, o poczuciu lęku i zagrożenia, „naturalnej” ksenofobii społeczeństwa monoetnicznego. To ważne tropy. Ale czy wszystkie? Czy zepchnięcie realnej (współ)odpowiedzialności za dzisiejszą nienawiść na przyczyny, na które nie mamy wpływu lub są dość nieuchwytne, zamyka dyskusję o stosunku Polaków do imigrantów i uchodźców?
Moim zdaniem nie. Przeciwnie, ta dyskusja tu się dopiero zaczyna. Jeszcze daleka droga do tego, żebyśmy w sprawie imigrantów i uchodźców zaczęli się wstydzić naprawdę skutecznie.
***
**Dziennik Opinii nr 265/2015 (1049)