Kraj

Żukowska: W polityce liczy się skuteczność, a nie styl, to nie gimnastyka artystyczna

Wyjścia były dwa: albo zablokować zjednoczenie i rozwalić klub parlamentarny Lewicy, albo doprowadzić umowę między Wiosną i SLD do finalizacji – nawet jeśli nie w najbardziej eleganckim stylu. To, czego wyborcy by nam na pewno nie wybaczyli, to rozwalenie wspólnej Lewicy, którą zbudowaliśmy w 2019 roku. Tego byśmy nikomu z wyborców w żaden sposób nie wytłumaczyli – mówi Anna Maria Żukowska w rozmowie z Jakubem Majmurkiem.

Jakub Majmurek: Co się właściwe dzieje w Lewicy?

Anna Maria Żukowska, posłanka, członkini Nowej Lewicy: Mamy przesilenie, jak wiele partii w połowie kadencji parlamentu. Taki już mamy naturalny cykl życia partii politycznych, że jak nie ma wyborów, to partie zajmują się sobą. Tak było przed chwilą w PO czy w PSL, który niedawno pożegnał się z Kukizem. Lewica finalizuje proces zjednoczenia z Wiosną. Wielu naszych członków przez ostatni rok podchodziło do tego jak do bajki o żelaznym wilku, nie brali tego na poważnie. W momencie gdy sąd wszystko zarejestrował po wielu perturbacjach – w tym skargach osób, które tego zjednoczenia nie chciały – proces ruszył. Wiosna się rozwiązała, a jej członkowie zapisali się do Nowej Lewicy.

Hit sezonu wiosennego, który zostanie z nami na dłużej

To budzi opór tych, którzy nie chcą się dzielić władzą z Wiosną, wychodząc z założenia, że jak ktoś ma więcej członków, to powinien mieć więcej władzy, a nie, że jak ktoś ma elektorat, to powinien go reprezentować w partii. Dlatego przecież się łączymy z Wiosną: mamy komplementarne elektoraty i dzięki temu mamy szansę odnowić mandaty w przyszłych wyborach.

Buntownicy mówią, że im nie przeszkadza łączenie się z Wiosną, tylko to, że obecna formuła zjednoczenia gwarantuje wybór Włodzimierza Czarzastego głosami frakcji Wiosny, bez poparcia frakcji SLD – bo utracił on zaufanie partii.

Mówią, że chcą się łączyć z Wiosną, ale to tylko deklaracje. Nie chcą się łączyć na takich warunkach, jakie zostały ustalone i przyjęte 16 grudnia w trakcie symultanicznych kongresów w Warszawie. Teraz nagle niektórzy chcą zmienić zasady w trakcie gry, czyli np. zmienić statut czy zwołać konwencję, żeby powstało więcej frakcji niż SLD i Wiosny. Przedstawiciele Wiosny powiedzieli jasno, że nie zgodzą się na zjednoczenie na nierównych warunkach i jeśli takie byłyby decyzje w Nowej Lewicy, to oni założą swoją nową partię. Do tego na szczęście nie dojdzie: w sobotę zarząd podjął ostateczną decyzję o powołaniu tylko dwóch frakcji w nowej partii, równo reprezentowanych w jej władzach.

Majmurek: Lewica albo się dogada, albo samounicestwi

Co z zarzutem „buntowników”, że chodzi o wybór Czarzastego wbrew woli frakcji SLD? W poniedziałek na wspólnej konferencji prasowej z Krzysztofem Gawkowskim Andrzej Rozenek mówił w Sejmie: „proszę bardzo, niech będą dwie frakcje, ale niech każda wybierze swojego współprzewodniczącego, i wtedy Czarzasty na pewno przegra”.

Na pewno nic nie będziemy już we władzach ani w statucie zmieniali do kongresu partii 9 października. Nie będziemy ryzykować, że sąd znów będzie rejestrował zmiany przez rok, bo jakiś awanturnik je zaskarży. Współprzewodniczący będą wybierani na kongresie. Na tym kongresie połowę delegatów będzie miała frakcja Wiosny, połowę frakcja SLD. Tak będzie.

Czy na pewno? „Buntownicy” twierdzą, że decyzje zarządu z soboty o powołaniu dwóch frakcji są nieważne, bo jego członkowie zostali zawieszeni bezprawnie.

Oczywiście, że są ważne. Zarząd to ciało statutowe partii, a zawieszenia były zgodne ze statutem, każde zostało w pełni uzasadnione. Podobne rzeczy dzieją się we wszystkich partiach. Zdarzało się w SLD za czasów Leszka Millera – przypomnę Ryszarda Kalisza czy Grzegorza Napieralskiego. Zdarzyło się ostatnio w PO, gdy zarząd wyrzucił z partii Ireneusza Rasia i Pawła Zalewskiego.

Status daje przewodniczącemu Nowej Lewicy prawo do zawieszenia członka w prawach w nadzwyczajnych okolicznościach. Zawieszeni twierdzą, że ta przesłanka nie zaszła, zostali zawieszeni wyłącznie za to, że nie zgadzają się z polityką przewodniczącego.

Sprawę rozpatrzy partyjny sąd koleżeński, tam zawieszeni będą mogli przedstawić swoje racje. Nie przesądzam, co się wydarzy, bywało, że nasz sąd uchylał takie decyzje, ale na tym etapie te osoby są skutecznie zawieszone z powodu załatwiania spraw partii za pośrednictwem mediów oraz dążenia do niepołączenia się z Wiosną i rozbicia klubu, co zdaniem kierownictwa mojego ugrupowania jest działaniem na szkodę partii.

Zawieszeni mówią, że w trakcie obrad zawieszano ich po tym, gdy głosowali nie tak, jak chciał przewodniczący. To prawda?

W trakcie obrad zostały zawieszone dwie osoby. Przesłanki do ich zawieszenia pojawiły się w trakcie posiedzenia zarządu. O ich zawieszenie wnioskowali szefowie województw, które w zarządzie reprezentowały te osoby: mazowieckiego i dolnośląskiego.

Z jakiego powodu?

Dlatego że uchwały zarządów rad tych województw zobowiązywały członków zarządu krajowego będących jednocześnie członkami partii w danym województwie do głosowania za powołaniem dwóch i tylko dwóch frakcji. Gdy te osoby zagłosowały odmiennie, złamały uchwały zarządów rad wojewódzkich, w konsekwencji czego szefowie tychże województw zawnioskowali o zawieszenie tych osób.

Nawet jeśli formalnie wszystko jest ok, to pojawia się pytanie o „punkty za styl”. Jak tak osiągnięte zwycięstwo wygląda z punktu widzenia wyborców?

W polityce liczy się skuteczność, a nie styl, to nie gimnastyka artystyczna. Wyjścia były dwa: albo zablokować zjednoczenie i rozwalić klub parlamentarny Lewicy, albo doprowadzić umowę między Wiosną i SLD do finalizacji – nawet jeśli nie w najbardziej eleganckim stylu. To, czego wyborcy by nam na pewno nie wybaczyli, to rozwalenie wspólnej Lewicy, którą zbudowaliśmy w 2019 roku. Tego byśmy nikomu z wyborców w żaden sposób nie wytłumaczyli.

Kiedy spadają sondaże, zaczyna się wojna o władzę

Wrócę do pytania o przywództwo Czarzastego. Ostatnie wydarzenia pokazują, że utracił zaufanie Nowej Lewicy?

By to stwierdzić, trzeba by chyba w tej sprawie zrobić wewnętrzne referendum, aby mogli wypowiedzieć się wszyscy członkowie partii – a jest ich dwadzieścia kilka tysięcy. Do kongresu to się nie wydarzy, a kongres – jako najwyższa władza w partii – zweryfikuje, kto ma jakie poparcie. Każdy członek lub członkini partii (z obu frakcji) z biernym prawem wyborczym może wystartować. Ostatnio na szefa SLD startowało 10 osób, były dwie tury. Każdy mógł się sprawdzić. Startowała w nich m.in. prof. Joanna Senyszyn.

Na 31 lipca zawieszeni zwołali radę krajową. Włodzimierz Czarzasty twierdzi, że bezprawnie. To w końcu rada odbędzie się czy nie? Co, jeśli osoby przekonane, że są RK, zbiorą się i podejmą jakieś decyzje?

Jak ludzie są przekonani, że są tym, czym nie są, to powinni się udać do psychoterapeuty. To nie będzie RK, tylko spotkanie przy kawie i ciasteczkach. Mamy spór podobny jak przy TSUE i TK. TSUE, jako organ uprawniony do orzekania w danej sprawie coś stwierdza, a polski trybunał mówi „nie, my tego nie uznajemy!”. Podobnie zachowują się zawieszeni członkowie partii.

Lewica nigdy nie pójdzie pod rękę z PiS-em

Obecny zarząd czeka, aż bunt sam się rozejdzie po kościach? Jest jakiś pomysł politycznego rozładowania sporu, spotkania się z „buntownikami” w połowie drogi?

Oczywiście, dziś mamy klub parlamentarny, wcześniej spotkanie 40 parlamentarzystów Nowej Lewicy. Mam nadzieję, że uda się przybliżyć do jakiegoś rozwiązania. Jak będzie ostatecznie, tego nie wiem. W tym wszystkim widzę rękę Leszka Millera, który popatrzył na comeback do partii Donalda Tuska i może pomyślał sobie „a gdybym ja też tak samo spróbował?”.

Za buntownikami stoi Miller?

Moim zdaniem tak, to dla mnie ewidentna sprawa.

Bunt na lewicy

czytaj także

Bunt na lewicy

Kastor Kużelewski

Chce przejąć władzę w Nowej Lewicy?

Albo swoimi rękami, albo tych, do których sznurki trzyma w swoich dłoniach. Dlaczego? Bo chciałby wrócić do Parlamentu Europejskiego. By wrócić, musi go wystawić jakaś partia, bo to nie są wybory jak do Senatu, tylko proporcjonalne, gdzie lista w całym kraju musi zrobić wynik minimum 5 proc. Lewica, z której notabene samodzielnie już po raz drugi odszedł, w obecnej formie nie weźmie go na swoje listy. Zostaje więc Platforma Obywatelska. Rozumiem, że jedynka na liście miałaby być nagrodą za to, że rozwali Lewicę. Donald Tusk w żadnej ze swoich wypowiedzi nie wymienia Lewicy i jest to absolutnie nieprzypadkowe. On nie chce z nami współpracować, on nas chce zniszczyć.

„Buntownicy” mówią, że to obecne władze Lewicy skłóciły ją z Platformą, że Czarzasty pali mosty do przyszłych wspólnych rządów.

Jak będziemy mieli tyle szabel, że będziemy do rządów potrzebni, to Platforma będzie z nami rządziła. Jak nie będziemy nic znaczyli – to nie. Taka jest prosta matematyka sejmowa. Trzeba mieć własną siłę. Jak się nie ma własnej siły, jak w Łodzi, i jest się wiceprezydentem z łaski, to w każdej chwili można być tej władzy pozbawionym, odwołanym ze stanowiska i nie ma się na nic wpływu. A wpływ bierze się z liczby mandatów w Sejmie potrzebnych do rządzenia.

To nie Włodzimierz Czarzasty spalił mosty. Donald Tusk prowadził rozmowy z różnymi politykami z PO czy z Kosiniakiem-Kamyszem od początku roku. Z nami się nawet nie próbował spotykać. Jak można przeczytać w Onecie, jego strategia ma polegać na zbliżeniu z Konfederacją i na rozwaleniu Lewicy, tak by nic nie znaczyła.

Czemu Tuskowi miałoby zależeć na zniszczeniu Lewicy?

Bo różnice programowe między nami są realne, jeśli chodzi o sprawy gospodarcze. Nie wiem też, jakie poglądy ma Tusk na temat decyzji PO o liberalizacji aborcji – raczej milczy w tej sprawie.

Mówił, że popiera tę decyzję.

W porządku, tego nie słyszałam. W każdym razie to nie jest kwestia palenia mostów, ale tego, że Tusk chce nas anihilować, bo wie, że przepływy elektoratu między nami są bardzo duże, a on chce ten strumień przepływów skierować w jedną stronę – w stronę PO, by odbudować swoje poparcie, bo przecież sam nie wierzy, że odbuduje je, przekonując do siebie obecnych wyborców PiS-u. Tylko to się skończy – jeśli się uda, a mam nadzieję, że nie – jak w 2015 roku, kiedy to Platforma przekonywała, że na mniejsze ugrupowania nie warto, jak to ujmowała, „marnować głosu”. I znów będzie nasza wina, że PiS rządzi. Naszą winą jest, jak mamy za dużo głosów, naszą winą jest, jak mamy ich zbyt mało – tak to widzą neoliberałowie. A bez głosów Lewicy nie da się wygrać z PiS.

Rozenek: Czarzasty uważa, że jest królem

Mówiła pani, że buntownicy rozwalą lewicową koalicję. Czy jednak zwycięstwo obecnego zarządu też nie doprowadzi do podziałów i frond? Czy klub Lewicy w obecnej formie będzie w stanie po tym wszystkim działać jako jedna siła polityczna? Tak żeby pani wspólnie stanęła na konferencji prasowej z np. Andrzejem Rozenkiem?

Myślę, że to jest jeszcze do opanowania. Trwa przesilenie. Jak w każdym okresie okołotransformacyjnym: jest nerwowo. Ale na pewno wyłoni się z tego okresu połączenie Nowej Lewicy z Wiosną – niezależnie od tego, co buntownicy będą mówić o zwoływaniu rady krajowej. Co zrobi ta rada-nie-rada? Zmieni statut? Kto go podpisze i zaniesie do sądu? Droga jest przetarta przez pana Bielana, oni się powołują na ten przypadek, tylko nie widzą, że to oni są Bielanem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij