Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Zero aborcji z powodu gwałtu to dowód, że ofiary nie mogą liczyć na państwo

W statystykach wychodzi zero, a politycy prawicy mogą udawać, że wprowadzili doskonałe prawo i zapobiegli aborcjom. W rzeczywistości oznacza to tylko jedno – państwo postanowiło udawać, że ten problem nie istnieje, a ofiary gwałtów mogą liczyć tylko na siebie.

Brak aborcji w przypadku ciąży z gwałtu to, zdawałoby się, woda na młyn dla środowiska Konfederacji, Ordo Iuris i Kai Godek. Skoro nie ma aborcji, to po co taka przesłanka w ustawie? Aborcje jednak są. Problem w tym, że dzieją się poza systemem. I trudno się dziwić – po co osoba, która doświadczyła koszmaru zgwałcenia, miałaby dokładać sobie kolejne traumy, jakimi są najpierw zderzenie z polskim wymiarem sprawiedliwości, a potem szukanie placówki, która łaskawie zgodziłaby się pomóc (w 2022 roku w 9 województwach nie przeprowadzono ani jednego zabiegu aborcji)?

Aborcje są – tylko poza systemem

Polki czytają wiadomości, oglądają telewizję. Słyszą o takich sytuacjach, jak sprawa pani Joanny z Krakowa, która zadzwoniła do lekarki po pomoc, a w pakiecie dostała asystę czterech policjantów, czy pani Oli z Warszawy, która poroniła w łazience, a podczas pobytu w szpitalu dowiedziała się, że prokuratorka chce wypompowywać szambo, by sprawdzić, czy nie doszło do aborcji.

Nic dziwnego, że wolą zadzwonić do aktywistek czy wyjechać do Czech, by tam zostać potraktowanymi z szacunkiem i troską. Według danych Aborcji Bez Granic, między październikiem 2021 r. i tym samym miesiącem w 2022 r. aktywistki pomogły przerwać ciążę 44 tysiącom osób. Bez policji, bez stygmy, bez oceniania, czy ich powody są ważne. Poza szpitalem.

Czytaj takżeZdejmij mundur, przeproś Joannę i podziękuj queeromPaulina Januszewska

Nawet gdyby polskie państwo jednak nie miało obsesji na punkcie ścigania aborcji, jaką rozwinęło od czasu przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, tego typu zabiegów wynikających z przesłanki o czynie zabronionym byłoby wciąż mało.

Wystarczy spojrzeć na dane historyczne. W 2001 roku ogólna liczba aborcji w Polsce wyniosła 124. To, poza rokiem 2021, czyli już po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, najmniejsza liczba od 1956, kiedy to wprowadzono ustawę o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (znacznie bardziej liberalną niż dzisiejsza, zakładającą m.in. możliwość przerwania ciąży ze względu na trudną sytuację życiową kobiety). Wśród tych 124 przypadków aborcji w przypadku gwałtu było zaledwie 5. Ta liczba nie zmieniała się znacząco przez kolejne 20 lat – wzrastała do 11 w 2006 roku, jednak zarówno w 2008, 2010, 2011, 2017 czy 2021 wyniosła 0.

Wniosek? Kobiety nie zwracają się o pozwolenie na zabieg aborcji w przypadku zgwałcenia, niezależnie od tego, kto rządzi. Dlaczego tak jest?

Zmiana definicji gwałtu

Polskie prawo stanowi: „Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”. Taka definicja gwałtu nie uwzględnia jednak sytuacji, gdy ofiara nie protestowała, bo na przykład była nieprzytomna, pod wpływem alkoholu czy narkotyków lub zbyt wystraszona, by się sprzeciwić. A takich sytuacji jest wiele, bo według badań organizacji pozarządowych aż w 80 proc. przypadków kobiety znają sprawcę – to często ich partner, były partner, członek rodziny, kolega. Do gwałtów najczęściej dochodzi nie w ciemnych alejkach, ale w domach, a za ścianą nierzadko są dzieci, rodzice lub współlokatorzy.

Działaczki na rzecz praw kobiet od lat zabiegają o zmianę definicji zgwałcenia, argumentując, że paraliżujący strach lub pozostawanie pod wpływem substancji psychoaktywnych nie może być podstawą do tego, by uznać, że gwałtu nie było. Taką zmianę rekomenduje również Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, podpisana przez Polskę w 2012 roku (choć, o czym warto wspomnieć, ratyfikowana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego dopiero w 2015 roku, tuż przed końcem jego kadencji). Od objęcia władzy przez PiS nic się jednak w tej sprawie nie zmieniło, choć odpowiedni projekt, złożony przez Lewicę, leży w sejmowej zamrażarce od ponad dwóch lat.

Czytaj takżeWiększość gwałtów w Polsce jest legalnaMaja Staśko

Niechęć do zgłaszania zgwałcenia

Drugi powód braku legalnych aborcji w przypadku ciąży z gwałtu to zwyczajny strach przed zgłoszeniem sprawy na policji. Według danych Fundacji Feminoteka, aż od 50 do 90 proc. gwałtów ostatecznie pozostaje niezgłoszonych.

Polki, regularnie czytające w sieci komentarze o tym, że „sama była sobie winna”, „trzeba było nie pić alkoholu” albo „po co rozkładała nogi”, boją się tego, jak zostaną potraktowane na komisariacie. Boją się policjantów, którzy będą pytać je o to, jak były ubrane albo czy flirtowały wcześniej ze sprawcą. Boją się tego, że będą musiały w kółko powtarzać obcemu mężczyźnie, co się wydarzyło, podczas gdy inni ludzie w pokoju będą załatwiać swoje sprawy (choć od 2015 roku funkcjonuje odpowiednia procedura, która w teorii ma zapobiegać takim sytuacjom). Boją się udziału w długim i wtórnie traumatyzującym procesie, który prawdopodobnie i tak nic nie da – bo większość gwałcicieli nigdy nie trafia za kratki (a jeśli już są skazani, to bardzo często są to wyroki w zawieszeniu).

Boją się też tego, że procedury będą trwały zbyt długo – przerwanie ciąży może nastąpić wg polskiego prawa jedynie do 12. tygodnia, a uzyskanie zaświadczenia od prokuratora oraz znalezienie placówki, która zdecyduje się wykonać zabieg, trwa, nie wspominając już o tym, że często ofiara zgwałcenia potrzebuje czasu, by dojść do siebie i w ogóle pomyśleć o tym, że może być w ciąży.

Mając świadomość tego wszystkiego, trudno się dziwić, że kobiety wolą wyjechać za granicę lub zamówić tabletki poronne i samodzielnie przerwać ciążę. W statystykach wychodzi wtedy zero, a politycy prawicy mogą dalej udawać, że wprowadzili doskonałe prawo i zapobiegli tak wielu aborcjom. W rzeczywistości oznacza to tylko jedno – państwo postanowiło udawać, że ten problem nie istnieje, a ofiary gwałtów mogą liczyć tylko na siebie.