Howard Jacobson, „Shylock się nazywam”, Elżbieta Turlej, „Love. Inne historie miłosne”, Magdalena Parys, „Biała Rika”.
Do omówień książek dołączam ich pierwsze zdanie (czasem więcej albo mniej). Zawsze wydawało mi się ważne, jak ktoś zaczyna. To daje przedsmak, otwiera na lekturę. Albo zniechęca.
***
Howard Jacobson, Shylock się nazywam, przeł. Łukasz Witczak, Wyd. Dolnośląskie 2016
To jeden z tych lutowy dni na północy Anglii, kiedy człowiek wolałby nie żyć; ciasny prześwit między ziemią a niebem przypomina szparę na listy, a samo niebo jest bezmiernie banalne.
To część projektu z okazji 400 rocznicy śmierci Szekspira: pisarze opowiadają na nowo znane dzieła Szekspira. Już cieszę się na Burzę Atwood i Zimową opowieść Jeanette Winterson. Przypomniał mi się przy okazji inny podobny projekt, prze-pisywanie na nowo mitów, między innymi wyszła w tym cyklu niedoceniona książka Olgi Tokarczuk Anna In w grobowcach świata, warto do niej wrócić. Była też Atwood Penelopiada (zamiast Odysei). I Hełmy grozy Pielewina , o labiryncie. Ale to tak na marginesie.
Dramaty Szekspira nieustannie adaptowane są w tetrach i przerabiane na mnóstwo, często bardzo odległych od oryginału sposobów, więc czemu pisarze nie mieliby dołączyć?
Nazywam się Shylock to oczywiście wariacja na temat Kupca weneckiego. Shylock jest tu alter ego – lepszym i mimo wszystko bardziej miłosiernym, sumieniem – niejakiego Strulovitcha i to ten ostatecznie bezwzględnie domaga się swego funta mięsa, tylko że tym razem jest to o wiele mniejszy kawałek, czyli napletek. Są tu oczywiście rozmaite romantyczne szekspirowskie zawiłości, a ponieważ wszystko dzieje się we czasach współczesnych, choć bardzo umownie przedstawionych, Porcja ma na imię Plurabelle, w skrócie Plura. To dosyć zabawne.
Głównie jednak autor próbuje coś zrobić z antysemityzmem Kupca… Pokazuje, co zresztą ma jakieś pokrycie w dramacie Szekspira, jak stygmatyzacja Żydów rodzi reakcję, nie zawsze najpiękniejszą.
„Połową duszy zaprzeczają oszczerstwom, a połową je akceptują.” W relacjach z chrześcijanami stają się Żydami, reprezentantami grupy, a nie jednostkami, dlatego, że tak są postrzegani i sami tak się widzą.
Ciekawie poradził sobie autor z konwersją Shylocka na chrześcijaństwo (w Kupcu…, jak pamiętamy, wymuszoną). Shylock pod koniec wygłasza mowę o miłosierdziu, a Plurabbelle wyraża podziw, ale też zdziwienie jego chrześcijańska wrażliwością. Na co on odpowiada: „Błędem moralnym i historycznym jest nie widzieć, że Jezus był myślicielem żydowskim i że atakując nas za pomocą jego słów, bredzicie od rzeczy. Miłosierdzie jest pojęciem żydowskim. Tak samo litość. Po prostu je sobie przywłaszczyliście. (…) Jak pani śmie sądzić, że można mnie nauczyć czegoś, co już wiem”.
A czy D’Anton (Antonio) straci swój napletek? Tego już nie zdradzę.
***
Elżbieta Turlej, Love. Inne historie miłosne, Wielka Litera 2016
Ta książka to fragment mojej „reporterskiej ścianki” , do której przyczepiam teksty sprzed lat, informacje zamieszczane w mediach społecznościowych, na blogach i portalach. Kiedy docieram do opisanych w nich ludzi, przyczepiam do ścianki także notatki dotyczące ich dalszych losów.
Autorka mówi też, że chce pokazać, jak we współczesnych czasach zmieniło podejście do intymności, miłości i związków. Tytuł i okłada z czerwonym sercem przebitym gwoździem pokazują, że wie również, jak zmienił się rynek i co, podobno, się sprzedaje. Ten tytuł i okładka prawie mnie zniechęciły. Tu wszystko jest bardzo na dzisiejsze czasy – cytaty z internetu, szybka, zróżnicowana forma, a nawet mocne, ironiczne zakończenie o szlachetnej organizacji, która nie chce znaleźć się w jednej książce rozmaitymi dziwadłami. Bo to opowieści o sytuacjach raczej nietypowych – jak nie o karlicy, to o egzorcyzmach. I super, czyta się to świetnie. A w tle kawałek współczesnej Polski. Oraz godna podziwu dziennikarska sprawność.
***
Magdalena Parys, Biała Rika, Znak Litera Nova 2016
Głęboko oddychać, jeszcze nie rodzić!
Jak wyżej – czyta się jednym tchem. Zanany gatunek, czyli opowiem wam o swojej rodzinie, ale trochę to sfabularyzuję. W takich książkach często przerażają mnie koligacje. (Kiedy kuzyn mojego szwagra trafił do oddziału, nieoczekiwanie spotkał tam Józka, wuja Halinki, w której kochał się mój brat, kiedy studiował we Lwowie. Coś w tym rodzaju.) Magdalena Parys przyjmuje perspektywę dziewczynki, nastolatki, a więc prostszą, bez zadęcia, konfrontowaną z dzisiejszą pamięcią czytających jej opowieść członków rodziny, którzy jednak wtrącają się tylko krótkimi zdaniami, oraz uwagami redaktorki pilnującej porządku opowieści. A koligacje rozrysowuje, trochę jak na dziecinnych rysunkach, fragmentami, które ostatecznie sami możemy sobie poskładać w drzewo genealogiczne, ale nie musimy. A jest co składać, bo mamy tu bliźniaczki, Niemki, które w czasie wojny zakochują się w robotniku przymusowym z Polski – z jedną z nich wyjeżdża do Szczecina – to będą przyszywani dziadkowie bohaterki. Przyszywani, bo rodzice się rozwiedli, a to rodzice drugiego męża matki. Będzie więc i przyrodni brat i przyszywane ciocie. Druga bliźniaczka, która została w Niemczech, też ma dziecko z dziadkiem. A jeszcze jest rodzina prawdziwego ojca.
Sami widzicie, bez rysunków trudno się połapać.
Kiedy autorka/bohaterka ma trzynaście lat na stałe wyjeżdża do Niemiec i to też jest ciekawe, a może nawet najciekawsze.
Premiera 1 czerwca.
**Dziennik Opinii nr 131/2016 (1281)