Serhij Żadan

Pociąg

O polityce w ogóle nikt nie mówi. Może się boją, a może się nią zmęczyli.

Pociąg z Moskwy stoi na dworcu w Charkowie już prawie godzinę. Drzwi są zamknięte, przez okna można zobaczyć najwyżej zielone berety pograniczników, kiedy przechodzą z wagonu do wagonu. Na peronie cierpliwie czekają pasażerowie, nerwowo oglądając się na lokomotywę – odjazd opóźnia się już godzinę. Pogranicznicy wysadzają jakąś rodzinę, przez krótkofalówkę wzywają posiłki, jeszcze kogoś wysadzają. Trwa to bez końca. Wreszcie konduktorka schodzi jak kapitan po trapie i wpuszcza spragnionych do środka.

Publika w kuszetce jest raczej biednawa. Zamieniają się ze sobą miejscami, żeby być bliżej swoich, wrzucają na górę torby, podejrzliwie przyglądają się nowym sąsiadom. Porządnie układają tobołki i reklamówki, nieufnie dzielą się pierwszymi informacjami. Okazuje się, że w Charkowie cofnęli Rosjan. Okazuje się, że do wjazdu na Ukrainę muszą posiadać zaproszenie plus 860 hrywien na każdy dzień pobytu – szczegółowo objaśnia ojciec rodziny, która zajmuje pół wagonu. No tak – myślę – zaraz zacznie się geopolityka. A jednak się nie zaczyna. Wszyscy traktują wiadomość o Rosjanach jako coś właściwego.

O polityce w ogóle nikt nie mówi. Może się boją, a może się nią zmęczyli. Na drzwiach przedziału konduktorów wisi plakat z makiem – „1939-1945 Pamiętamy. Zwyciężamy”.

Przez cały czas po korytarzach snują się spekulanci i przekupki. Jedni sprzedają walutę, a drudzy – wszystko, co się da. Babka ociężale przepycha swoje ciało przez korytarz między miejscami do spania, ciągnie za sobą kolosalną, podobnie jak ona sama, kraciastą torbę wypchaną białoruskimi kardiganami. W rosyjskich rublach kosztują tysiąc, w hrywnach – czterysta. Leniwie sprzecza się z kobietą, która początkowo wykazuje zainteresowanie białoruskim produktem, a potem uznaje cenę za zbyt wysoką. Ale sprzeczają się raczej dla przyzwoitości – najwyraźniej białoruskie kardigany i nawet za darmo nie są nikomu potrzebne. Sprzedawczyni w milczeniu wywleka torbę z wagonu.

Handlują wszystkim. Młoda para – ona w zupełnie przezroczystej koszulce i dżinsach, on w też zupełnie wytartym dresie – sprzedaje kawior. Czarny i czerwony. Przynoszą go w zwyczajnych słoikach, niezobowiązująco reklamują swoje delikatesy. Bez etykietek ikra wygląda jak babcine konfitury.

Regularnie pojawia się młody koleś o dźwięcznym głosie. Zaleca wszystkim ostrożność, mówi, że w pociągu grasuje szajka, kradną wszystko, co popadnie. Pasażerowie od razu zaczynają myśleć, że on sam do owej szajki należy. Jednak chłopak nie traci rezonu i jak kapłan w czasie nabożeństwa dalej wesołym głosem przekonuje pasażerów, żeby uważali. Rozluźniają się, następnie koleś w charakterze konkretnego przykładu opowiada o pasażerce z Rosji, która właśnie został okradziona i teraz cały pociąg zbiera dla niej pieniądze na pociąg do Tuły. Nikt nic nie daje. Koleś znika za drzwiami. Dużo ukradli tej pasażerce – myślę – pewnie i zaproszenie i po 860 dobowych. Nie pierwszy raz jadę tym pociągiem, znam tego kolesia. On jest tutaj jak dodatkowy konduktor, pracuje codziennie – świątek piątek. Wszyscy już do niego przywykli, tak jak i do jego historii. Za każdym razem jak zaklęty wyprawia swoją okradzioną pasażerkę do Tuły.

Rano wszyscy są rozluźnieni i życzliwi, chętni do znajomości i komunikacji. Zaczynają się rozmowy. Gadają o cenach w Moskwie, wspominają rodzinę i przyjaciół. Mężczyźni spacerują między miejscami do leżenia w spodniach od dresów i z gołymi brzuchami. Kobiety mają na sobie resztki ubrań i makijażu. Dużo ozdób. Babka w czarnym ciepłym swetrze, z mnóstwem pierścionków i bransoletek, wyciąga z torebki komórkę – ozdobioną mnóstwem świecidełek – i dzwoni do rodziny. Rozmawia barwną czułą mieszanką rosyjskiego i ukraińskiego z mężem, córką, bratem. Potem z tej samej torebki wyciąga inny telefon – skromniejszy, różowy – telefonuje do pracy.

W Synelnykowem znajdują „bombę”. Ktoś zostawił pod stołem papierowe pudełko, czujni pasażerowie od razu je przejmują i uroczyście niosą konduktorce – niech z nim zrobi, co zechce, najlepiej jak najdalej od nas. Konduktorka niezbyt się cieszy ze znaleziska, ale wziąć musi. I jedziemy dalej – z bombą w dłoniach konduktorki.

Czterdzieści minut spóźnienia, dziesiąta rano. Pięćdziesięciu czterech pasażerów plus konduktorka z bombą. Towar, ceny, dzieci, produkty żywnościowe. Nikt nie wspomina o wojnie, żadnych rozmów o poległych, żadnych napomknień o rannych. O tych w niewoli rzecz jasna też nikt nie wspomina. Przekrój społeczeństwa. Pół setki obywateli.

Na nikogo nie liczą, na nikogo nie narzekają. Zbierają pościel, odbierają bilety, ruszają do wyjścia. Niczego nie pamiętają. Nikogo nie zwyciężają.

przeł. Michał Petryk

Tekst oryginalny ukazał się na stronie TSN.

**Dziennik Opinii nr 146/2015 (930)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Serhij Żadan
Serhij Żadan
Ukraiński pisarz i poeta
Ukraiński pisarz, poeta i tłumacz, z wykształcenia germanista. Mieszka w Charkowie.
Zamknij