Ponieważ Zachód nie będzie w stanie zareagować militarnie, zareaguje finansowo, bo go na to stać.
Po powrocie z dłuższego urlopu trafiłem na początek zaostrzenia sytuacji na Ukrainie. Podpisanie porozumienia między prezydentem (wtedy jeszcze) Wiktorem Janukowyczem i opozycją otwierało drogę do uspokojenia, ale przetrwało parę godzin. Wystarczyło, żeby Prawy Sektor (tak, ten, który chciałby rewizji granic z Polską) tupnął nogą i zagroził przegonieniem Janukowycza, żeby ten wziął nogi za pas i, jak się okazało potem, uciekł do Rosji. Cokolwiek by teraz mówił, jest już całkowicie skończony.
Piszę o polityce na wstępie, ale to nie moje poletko, więc, mimo że oczywiście mam na ten temat bardzo określone zdanie – niekoniecznie zgodne we wszystkich punktach z głównym nurtem – pozostanę przede wszystkim na swoim polu, czyli napiszę o gospodarce i rynkach finansowych.
Decyzja Rosji o interwencji na Ukrainie musiała zaniepokoić inwestorów. Piszę tekst w chwili rozpoczęcia sesji w Europie (i oczywiście również w Warszawie). Oczywistym było, że indeksy rozpoczną dzień solidnym spadkiem, i tak się też stało. Mądre giełdowe przysłowie mówi: „Kupuj, kiedy krew się leje”, ale nie mówi, w jakim momencie przeceny warto naprawdę kupować. Jeśli Zachód nie podejmie gry militarnej (wątpię w to bardzo), to takie spadki byłyby okazją do kupna akcji, bo trzecia wojna światowa nam zdecydowanie nie grozi. Pisałem o tym przed poniedziałkową sesją na GPW swoich komentarzach giełdowych.
Uważam, że Rosja ograniczy się do zajęcia Krymu (który i tak do 1954, do decyzji Chruszczowa – mówi się, że podjął ją, będąc niezupełnie trzeźwym – do niej należał), ustanowi tam półniepodległy kraj i zaleje ten obszar pieniędzmi, pokazując wschodniej Ukrainie, na czym wychodzi się lepiej – na kredycie z MFW czy na pomocy Rosji.
Są głosy mówiące, że to będzie bardzo drogo Rosję kosztować, ale ja w to bardzo wątpię. Utrzymanie mniej niż 2 milionów ludzi na obszarze bardzo turystyczno atrakcyjnym (przy założeniu, że Rosja zapewni tam spokój) nie będzie bardzo kosztowne. Zdecydowanie bardziej kosztowne może być dla Rosji to, co będzie się działo na świecie. Osłabienie rubla, sankcje gospodarcze będą Rosji szkodziły. Już wcześniej mówiło się o recesji w rosyjskiej gospodarce. Jeśli sankcje będą poważne, to rzeczywiście gospodarka może ucierpieć. Pamiętać jednak trzeba o tym, że w takiej sytuacji najczęściej drożeje ropa, a to z kolei będzie rosyjskiej gospodarce pomagało.
Wróćmy do wymyślonego przeze mnie scenariusza realizowanego przez rząd rosyjski. Takie zasilenie środkami Krymu, które doprowadziłoby do niepokojów na wschodniej Ukrainie, mogłoby spowodować, że z czasem ona sama wpadnie w ręce Rosji. Jednak Zachód nie będzie na to patrzył spokojnie. UE, a szczególnie USA, za pomocą zarówno swoich środków, ale przede wszystkim za pośrednictwem MFW, z warunkami zdecydowanie bardzie łagodnymi niż przed akcją Rosji, będą się starały Ukrainie pomóc.
Ponieważ Zachód nie będzie w stanie zareagować militarnie (z wielu powodów, na których omawianie tu miejsca nie ma), to zareaguje finansowo, bo na to go stać. Jeśli, jak zakładam, Rosja ograniczy się do Krymu (co świat de facto już przełknął), to Zachód dostanie wygodny pretekst pozwalający mu wyjść z twarzą. Politycy zaczną mówić, że tylko dzięki ich akcjom dyplomatycznym i ich słowom Rosja nie weszła do wschodniej Ukrainy. Rosja tez oczywiście będzie zadowolona, Zachód ocali twarz, a wygrają ci, którzy na panice kupowali akcje.
Wydaje się więc, że w sumie Ukraina wyjdzie bardzo dobrze na stracie Krymu. Dużo lepiej, niż gdyby panował spokój, a MFW przyszedł ze swoimi typowymi warunkami dla pomocy kredytowej.
Przypomnijmy, że MFW już w 2008 roku udzielił Ukrainie kredytu na blisko 17 mld dolarów. Teraz chodzi o podobną kwotę. Ostrzegam jednak – skończyć mogą tak jak poprzednie, w kieszeniach polityków i oligarchów. Nie bardzo wiadomo, jak temu przeciwdziałać, a obecna sytuacja geopolityczna nie sprzyja ostrożności w gospodarowaniu pieniędzmi.
Kto w tej wojnie ekonomicznej wygra? Najpewniej Zachód, ale jeśli Rosja będzie przegrywała, to wtedy może rzeczywiście pod byle pretekstem wejść na wschodnią Ukrainę, i to byłaby prawdziwa katastrofa. Katastrofa również gospodarcza, i to dla całego świata. Tyle tylko, że to nie rozstrzygnie się w okresie mierzonym w miesiącach – zobaczymy wynik za dwa, trzy lata.
Dla Polskiej gospodarki te zawirowania są umiarkowanie groźne. Stracimy na handlu z Rosją. Zyski z Ukrainy stowarzyszonej z UE są zaś wysoce problematyczne. Są dwa spojrzenia na tę sprawę. Jedno jest optymistyczne – otworzy się duży rynek ukraiński, a polski biznes na tym bardzo skorzysta. Bardzo bym chciał, żeby tak się stało, ale obawiam się, że zrealizowane zostaną obawy naszych przedsiębiorców obecnych na Ukrainie, którzy w dużej części traktują ją jako pomost do Rosji. Jeśli Rosja przymknie granice z Ukrainą, to biznes polski na tym straci. Na miejscu zaś, w Ukrainie, spotka się z potężną konkurencją zachodnich koncernów. Dramatu dla całej polskiej gospodarki to jednak zdecydowanie nie sygnalizuje.