Działania chińskich władz na rynkach akcji i walutowym wydają się być chaotyczne i niekompetentne. Co zrobią, jak sytuacja jeszcze bardziej się skomplikuje?
W sierpniu oczy całego świata (nie tylko graczy giełdowych) skierowane były na Chiny i na Europę. W tej ostatniej problemy Grecji zastąpione zostały przez potężniejącą falę uchodźców z krajów ogarniętych wojną. Wielu komentatorów twierdzi, że ta fala uchodźców, oprócz wielu oczywistych problemów, rodzi również niebezpieczeństwie rozpadu układu z Schengen oraz takiego zwiększenia poparcia dla skrajnie prawicowych sił politycznych, że zagrozić to może istnieniu całej Unii Europejskiej. Temat bardzo ważny, ale na razie (dopóki nie ma bezpośredniego związku z gospodarką) nie będę się nim zajmował.
Zdecydowanie muszę przyjrzeć się problemom, które rodzą chińskie zawirowania. I nie chodzi mi nawet o katastrofę, która spotkała chińską giełdę. Indeks Shanghai Composite spada gwałtownie od połowy czerwca (stracił już 45 procent), a z giełdy zniknęło w tym czasie około 4-5 bln dolarów (polski PKB to niecałe 0,5 bln USD). Jednak dopiero spadki, które rozpoczęły się w połowie sierpnia i zdjęły w czasie nieco ponad jednego tygodnia blisko 30 proc. wartości indeksu, wystraszyły inwestorów na całym świecie.
Załamanie cen akcji można spokojnie określić mianem krachu, ale uważam, że kierowanie się zachowaniem chińskiej giełdy nie ma większego sensu. Indeks w Szanghaju w ciągu niecałego roku (od sierpnia 2014 do czerwca 2015) zyskał ponad 150 procent, co było zaproszeniem do katastrofy. Osiemdziesiąt procent inwestorów w Chinach to indywidualni gracze (Chińczycy skłonność do hazardu wysysają z mlekiem matki), którzy zawsze są bardzo podatni na zachowania stadne. Jest ich 90 milionów (na 1,3 miliarda Chińczyków). To bardziej przypomina naszą hossę i jej pęknięcie w 1994 roku niż spadki na dojrzałych giełdach.
Nie to jest więc groźne. Groźne jest to, co dzieje się w gospodarce chińskiej i to (nawet przede wszystkim to), jak na to reagują chińskie władze.
W lipcu rząd włączył się w obronę giełdy. Zatrudnił specjalny fundusz do kupowania akcji (sic!), a domy maklerskie zapewniały, że będą kupowały akcje broniąc się przed lawiną wyprzedaży. W końcu zabroniono dużym inwestorom sprzedaży akcji w ciągu kolejnych sześciu miesięcy. Specjalne działania kosztowały rząd chiński ponad 300 mld dolarów (Chiny mają teraz 3,7 bln rezerw walutowych).
Interwencje rządowe pomogły tylko na chwilę. Takie interwencje są głęboko demoralizujące i nie podobają się na świecie, ale Chińczycy dodatkowo popisali się wyjątkową niekompetencją. Wpierw kupowali akcje, a potem, w sierpniu właśnie, poinformowali, że będą interweniowali rzadziej, co musiało oczywiście doprowadzić do potężnej przeceny. Potem Ludowy Bank Chin musiał zastosować kolejne środki, żeby uspokoić sytuację.
Po rynku akcji w sierpniu na wokandę trafił chiński rynek walutowy. Powodem było to, że 11. sierpnia bank centralny Chin obniżył stopę referencyjną o 1,9 proc., co wywołało największe dzienne osłabienie chińskiej waluty od stycznia 1994 r. LBCh (Ludowy Bank Chin) poinformował, że ta zmiana ma charakter jednorazowy i nie oznacza wejścia w fazę stałego osłabiania juana, ale następnego dnia juan znowu stracił dwa procent. To doprowadziło do panicznej wyprzedaży na giełdach w Europie i w USA (w końcu sierpnia część strat została odrobiona).
Słabszy juan to zwiększenie konkurencyjności gospodarki Chin, a to może zwiększyć popyt na produkty chińskie na świecie i ograniczyć import w samych Chinach, co z kolei może zaszkodzić globalnemu wzrostowi gospodarczemu. Według mnie stanie się tak tylko wtedy, jeśli równolegle zajdą dwa zjawiska. Po pierwsze działania Ludowego banku Chin i rządu chińskiego doprowadzą do naprawdę dużego osłabienia juana. Po drugie decyzje rządu chińskiego, chcącego przestawienia zwrotnicy z eksportu na popyt wewnętrzny, nie znajdą szybko odbicia w gospodarce. Gorzej jest z przestawieniem zwrotnicy – chińskie płace rosną szybko, ale nadal większość Chińczyków niewiele na tym zyskuje.
Jeśli chodzi o walutę to uważam, że chiński rząd zdecydowanie nie chce wykolejenia światowej gospodarki. To jeszcze nie ten etap walki o globalną hegemonię. Chiny prowadzą swoją politykę patrząc na wiele lat do przodu – zdecydowanie na dłuższy okres niż 4-letnia kadencja parlamentu. Osłabili juana o parę procent i teraz poprowadzą kurs w bok – odczekają wiele miesięcy zanim znowu go osłabią.
Nawiasem mówiąc, skoro Amerykanie, Japończycy i Europejczycy świadomie osłabiali lub nadal osłabiają swoje waluty, to dlaczego nie miałyby tego robić Chiny?
Skoro giełda chińska nie jest dla świata zagrożeniem, a osłabienie juana będzie stopniowe i nie zagrozi światu, to skąd tytuł tego tekstu? Otóż po pierwsze świat nie wie, co dzieje się w gospodarce chińskiej. Rząd chiński twierdzi, że gospodarka rozwija się w tempie 7 procent rocznie i (jak uczy doświadczenie) skoro tak twierdzi, to takie właśnie będą podawane dane makro. Niezależni od rządu analitycy mówią jednak, że gospodarka rozwija się w tempie od 3,1 proc. do 6,8 proc. rocznie. Potężny rozrzut …
Jeśli rzeczywiście wzrost jest dużo wolniejszy niż twierdzą Chińczycy, to niedługo może dojść do buntów w rezerwowej armii pracy (około 200 mln Chińczyków). Bańka na rynku nieruchomości (60 mln pustostanów) może pęknąć tak, jak pękła bańka na rynku akcji. Zagrożeniem jest też to, że dolarowe zadłużenie banków chińskich wynosi ponad 1.000 mld dolarów, a sektor shadow banking jest potężny i zagrożony wielką ilością złych długów.
Można więc wyobrażać sobie, że zamieszki na rynku pracy, pęknięcie bańki na rynku nieruchomości i ucieczka kapitałów z Chin – uderzaja potężnie w sektor bankowy – doprowadzą do prawdziwego kryzysu, którego za pomocą gigantycznych rezerw walutowych nie będzie już można opanować. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że działania chińskich władz na rynkach akcji i walutowym wydają się być chaotyczne i niekompetentne. Co zrobią, jak sytuacja jeszcze bardziej się skomplikuje? Czy nie popełnią kolejnej serii błędów?
Jeśli popełnią, to sytuacja w Chinach doprowadziłaby do załamania chinocentrycznych gospodarek azjatyckich, a to wszystko sprowadziłoby recesję do Europy i zapewne do USA. Powstałoby wtedy pytanie: skoro stopy procentowe w kluczowych krajach są na poziomie zerowym, a banki od lat drukują dolary, jeny i euro, żeby pomóc gospodarce, a mimo to recesja zaskakująco szybko wraca, to co może pomóc światu, który dąży ku drugiej Wielkiej Depresji? Nie znam odpowiedzi na to – kluczowe – pytanie i dlatego trzymam kciuki, żeby Chinom udało się uniknąć kryzysu.
**Dziennik Opinii nr 246/2015 (1030)