Powoli rozpędza się dyskusja na temat wysokości i miejsca płacenia podatków przez firmy i obywateli. Nie chodzi tylko o Polskę, gdzie panuje klasyczne neoliberalne przekonanie, że niskie podatki zapewnią krajowi powszechne szczęście. Nie zapewnią.
Zwolennicy ultraniskich podatków podpierają się krzywą Laffera. Zgodnie z wykresem wyprodukowanym przez Artura Laffera, im wyższe są podatki, tym niższe przychody z ich poboru. Coś w tej teorii oczywiście jest, ale nie dziwi mnie to, że noblista Joseph E. Stiglitz określa ją pogardliwie mianem „nabazgranej na kawiarnianej serwetce”. Nie jest bowiem tak, że obniżanie podatków zawsze zwiększa przychody budżetu. Zwiększa, jeśli okoliczności sprzyjają gospodarce.
W Polsce panuje przekonania, że obniżenie przez rząd SLD podatku od osób prawnych (CIT) z 27 na 19 procent spowodowało boom gospodarczy i duży wzrost przychodów do budżetu. Zapomina się przy okazji o tym, że obniżka tego podatku miała miejsce w 2004 roku. Po pierwsze był to rok wejścia Polski do Unii Europejskiej. Już to musiało doprowadzić do rozkręcenia gospodarki.
Poza tym, mniej więcej w tym okresie, po załamaniu na przełomie wieków, wynikającym z bessy na rynkach akcji, i po uderzeniu terrorystów na wieżę WTC oraz po ataku USA na Irak, gospodarka globalna zaczęła szybko się rozwijać. To musiało pomóc również polskiej gospodarce. Jednak w świadomości został mit o cudzie premiera Leszka Millera, który, uczestnicząc w procesie konkurencyjnego obniżania podatków, pomógł w rozwoju polskiej gospodarki.
Piszę o procesie konkurencyjnego obniżania podatków, bo od początku lat osiemdziesiątych XX wieku taki proces obserwujemy.
Beztroskie obniżanie podatków nie doprowadzało do zapaści w sferze publicznej wtedy, kiedy globalna gospodarka szybko się rozwijała. W kryzysie pieniędzy z podatków zabrakło i państwa musiały się zadłużać albo ciąć wydatki.
Oczywiście, na początku zadłużały się, bo politycy bali się gniewu elektoratu. Potem rynki finansowe zaatakowały tych nadmiernie zadłużonych i politycy wpadli w pułapkę. To nie jest jednak temat tego felietonu.
Podobnym do mitu o zbawiennym wpływie obniżenia CIT jest mit o tym, że obniżki podatków osobistych (PIT) przez minister Zytę Gilowską pomogły Polsce suchą stopą przejść przez pierwszą fazę kryzysu bankowego („zielona wyspa”). Z tego tytułu (obniżka składki rentowej plus zmiana w PIT), od 2007 roku ubywało w budżecie około 40 miliardów złotych rocznie, co podnosiło deficyt budżetowy i zadłużenie państwa. Te pieniądze trafiały do kieszeni obywateli, a to miało (według tego mitu) pomagać gospodarce.
Rzeczywiście trafiały, ale przede wszystkim do kieszeni dobrze zarabiających Polaków, którzy i tak mieli dochody na tyle duże, że sporą ich część oszczędzali. Obniżki, o których mowa, zwiększyły ich oszczędności. Olbrzymia większość Polaków zyskała grosze. Gdyby te pieniądze poszły do kieszeni mniej zamożnych, to rzeczywiście taki ruch pomógłby gospodarce. Tego jednak nikt nie przyzna, bo przecież wszystkie partie głosowały za obniżką podatków.
Wszystkie działania w sprawie podatków, podejmowane na całym świecie przez ostatnie 30 lat, prowadziły do obniżenia opodatkowania zamożniejszych oraz do zwiększenia swobody lokowania kapitałów. Nic więc dziwnego, że kwitły przeróżne raje podatkowe. Teraz, kiedy rządy mają problemy z dochodami budżetów, zaczęto szukać pieniędzy. Podczas ostatniego weekendu na szczycie G-7 starano się uzgodnić zasady walki z uchylaniem się firm i obywateli od płacenia podatków. Podobne działania podejmuje Komisja Europejska oraz poszczególne rządy (w tym Polska).
Podkreślić trzeba, że lokowanie kapitałów poza granicami Polski jest legalne. Legalne jest też zakładanie firm w państwach, w których podatki są bardzo niskie. Po prostu dążenie do zmniejszania podatków (nazywa się tę czynność „optymalizacją podatkową”) nie jest nielegalne. Nieliczni biznesmeni (np. zmarły już Aleksander Gudzowaty) uważali, że przejawem patriotyzmu jest płacenie podatków w Polsce, nawet jeśli można by je zmniejszyć przenosząc siedzibę spółki do raju podatkowego.
Ja też uważam, że przejawem patriotyzmu jest płacenie podatków. Przedsiębiorcy, którzy „optymalizują” podatki mogą to oczywiście robić (dopóki prawo się nie zmieni), ale nie powinni domagać się od państwa przeróżnych ułatwień – choćby elastycznego czasu pracy, czyli flexibility bez security. Reasumując: jeśli nie chce się płacić w Polsce podatków, to nie wolno żądać od państwa ułatwień w prowadzeniu biznesu.