W końcu roku doszło do zupełnie nieoczekiwanej ofensywy zwolenników szybkiego wstąpienia Polski do strefy euro. Wypowiadał się w tej sprawie premier Donald Tusk, list otwarty do premiera w imieniu przedsiębiorców napisała Henryka Bochniarz, prezydentka Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Skąd ta aktywizacja jednej strony sporu (bo przecież spór istnieje)? Dlaczego teraz?
Entuzjaści twierdzą, że decyzje o przyjęciu euro trzeba podjąć szybko, bo „drzwi się zamykają”. Europa zaczyna się szybko dzielić na dwie części – tę wpływową, będącą w strefie euro, i całą resztę. To prawda, ku temu prą politycy, co nie znaczy, że tego chcą społeczeństwa. Integracja strefy euro nie postępuje wcale tak szybko, jak się entuzjastom wydaje, a i tak może zrodzić wewnątrz poszczególnych państw polityczne ruchy, które ten proces integracji co najmniej zatrzymają.
Poza tym przecież wiemy, że wejście do strefy euro poprzedzić trzeba spełnieniem warunków odnośnie do zadłużenia, deficytu, inflacji i stóp procentowych (jesteśmy tego stosunkowo bliscy), do tego trzeba dodać przynajmniej roczną negocjację warunków z Eurogrupą i ECB i dwuletni czyściec w mechanizmie ERM2 (złoty krąży wtedy wokół parytetu). Z tych wszystkich powodów nie możemy przyjąć euro przed 2016 rokiem.
Podobno można porozumieć się z Eurogrupą i ECB tak, żeby ten okres został znacznie skrócony. Teoretycznie to jest możliwe, ale czy w sytuacji, kiedy państwa będące w strefie euro narzucają sobie warunki ostrzejsze niż przed kryzysem, możliwe będzie rozluźnienie tych warunków dla Polski? Czy nie podważałoby to wiarygodności strefy euro? Załóżmy jednak, że to byłoby możliwe. Jak w sytuacji, kiedy z całą pewnością trzeba zmienić naszą Konstytucję (choćby dlatego, że jest w niej zapisana rola NBP emitującego złotego), osiągniemy zgodę w Sejmie? Przecież 2/3 głosów potrzebnych do zmiany Konstytucji z pewnością euroentuzjaści nie zdobędą.
Na chwilę przyjmijmy jednak, że spełnia się scenariusz z political fiction i szybko wchodzimy do strefy euro. Entuzjaści mówią, że będziemy tam, gdzie podejmuje się ważne decyzje, będziemy mieli znaczenie, będziemy ustalali warunki integracji. Czyżby? Na pewno nasz głos, głos pierwszoroczniaka, nowego członka strefy euro, będzie traktowany na równi z głosem Francji czy Niemiec? Niezwykle wątpliwa teza. A jeśli rzeczywiście, tak jak mówią eurokraci, wejść do strefy (z powodów technicznych) możemy najwcześniej w latach 2016–2017, to znaczy, że przyjmiemy euro na warunkach już dawno bez nas ustalonych.
Wróćmy do podstawowego pytania: dlaczego ofensywa euroentuzjastów rozpoczęła się już teraz? Według mnie z paru powodów. Jednym z nich jest to, że pokazując chęć wejścia do strefy euro, rząd polski staje się poważniejszym partnerem dla innych krajów UE. Szczególnie tych już w strefie euro będących. Co prawda nie będą się te kraje specjalnie ze zdaniem Polski liczyć, ale jednak będzie ono wysłuchiwane, co nie miałoby miejsca, gdybyśmy byli krajem kierowanym przez rząd eurosceptyczny.
Poza tym, jeśli rząd postanowi o przyjęciu euro na przykład w 2016/17 roku i przedstawi ścieżkę dojścia do ERM2, a potem do przyjęcia euro, to nasz złoty będzie traktowany (jeszcze bardziej niż teraz) jako waluta zbliżona do euro, a nasze obligacje (wyżej oprocentowane niż krajów ze strefy euro) będą przyciągały kupujących. Łatwiej będziemy mogli się zadłużać, a obsługa długu będzie nas mniej kosztowała. To plus, chociaż niesie też ze sobą olbrzymi minus – zwiększenie zadłużenia zagranicznego i w związku z tym możliwości ataku spekulacyjnego. To już jednak całkiem inna historia.
Drugi powód tej zwiększonej aktywności euroentuzjastów też jest dosyć oczywisty. To początek kampanii wyborczej przed wyborami samorządowymi i do Parlamentu Europejskiego (2014), a może nawet do naszego Sejmu (2015). Rozpoczęcie akcji zdobywania zwolenników dla euro (ich szeregi topnieją z roku na rok) może się opłacić szczególnie, jeśli kryzys jednak uderzy w Polskę z dużą siłą. Wtedy wyborcy dowiedzą się, że winni są ci, którzy sprzeciwiali się szybkiemu przyjęciu euro. To może się politycznie opłacić.
Zachwalanie euro Polsce nie zaszkodzi, spełnianie warunków koniecznych do przyjęcia euro też szkodzić nie będzie. Co złego jest bowiem w ograniczaniu zadłużenia, małym deficycie budżetowym, w niskiej inflacji i w niskich stopach procentowych? Nic. Wniosek jest prosty. Spełniajmy warunki, mówmy o woli przyjęcia euro, ale nie śpieszmy się z zamianą złotego na europejską walutę. Polska i strefa euro muszą do tego dojrzeć.