Piotr Kuczyński

Kredyty walutowe pod lupą europejskich sądów

Mówiłem od lat, że zadłużający się w walutach musi mieć świadomość, że z chwilą zaciągnięcia kredytu staje się spekulantem walutowym.

Sezon ogórkowy ma swoje prawa, a jednym z nich jest skupianie uwagi mediów na sprawach mniej istotnych. Może się jednak okazać, że jeden z tych tematów zamieni się w niekończącą się opowieść i będzie miał finał w kolejnych polskich instancjach sądowych, a nie jest wykluczone, że również w międzynarodowych. Chodzi o nieszczęsne kredyty walutowe.

Zanim napiszę, o co chodzi, muszę zrobić mały wstęp. Mówiłem od lat, że zadłużający się w walutach musi mieć świadomość, że z chwilą zaciągnięcia kredytu staje się spekulantem walutowym. Jeśli chce spać spokojnie, to powinien zaciągać kredyty w walucie, w której zarabia. Takie też było stanowisko Grupy Unicredit, w której jest zarówno Xelion, jak i Pekao SA (który kredytów walutowych nie udzielał). Mam więc prawo pisać krytycznie o tym, co przyszło nam teraz obserwować.

Dwa lata temu sektor bankowy otrzymał pierwszy cios na Węgrzech.

Wtedy to premier Victor Orban przeforsował w parlamencie węgierskim ustawę umożliwiającą kredytobiorcy zadłużonemu we frankach spłacenie całości kredytu po kursie forinta około 30 proc. niższym od rynkowego. Różnicę miały wziąć na siebie banki. Problemem było to, że trzeba było mieć te pieniądze, żeby w całości móc spłacić zadłużenie. Dlatego też banki węgierskie, które udziały takich kredytów, ucierpiały, ale nie były to straty olbrzymie. Wystarczyły jednak do znacznego obniżenia wiarygodności Węgier.

Jednak na tym premier Orban nie poprzestał. Niedawno powiedział, że banki wprowadziły ludzi w błąd, dlatego problem musi zostać rozwiązany. Problemem jest na Węgrzech to, że 30 procent zadłużonych nie spłaca w terminie rat kredytów. A zadłużonych we frankach jest 1,3 miliona węgierskich rodzin. To tak, jakby w Polsce zadłużonych było 5 milionów rodzin (jest tylko 700 tysięcy, z czego tylko 3 procent nie spłaca rat w terminie). Jest to więc na Węgrzech problem nie tylko finansowy, ale i polityczny.

Nie wyobrażam sobie w Polsce odpowiedzialnego polityka, który poszedłby węgierską drogą (mimo że niektórzy politycy takie hasła głoszą). Dlatego też dla polskiego sektora bankowego bardziej niebezpieczny jest precedens hiszpańsko-chorwacki. W Hiszpanii w tym roku sąd pierwszej instancji unieważnił kredyt walutowy, twierdząc, że jest to „produkt wysoko złożony, o charakterze spekulacyjnym” i że nie był dostosowany do możliwości kredytobiorcy. Kredyt został rozwiązany, a kredytobiorca ma oddać tylko pierwotną kwotę kredytu bez odsetek.

Podobny wyrok zapadł w Chorwacji. Tam jednak sąd postanowił, że banki mają przewalutować kredyty we frankach na lokalną walutę (kuna) po kursie z dnia zawarcia umowy kredytowej. Uzasadnienie wyroku było podobne do tego, który zapadł w Hiszpanii. Sąd nie sprecyzował jednak, jakie odsetki w wyniku przwewalutowania mogą zastosować banki. Można więc oczekiwać, że zastosowałyby takie oprocentowanie, które zniechęciłoby do przewalutowywania. Oczywiście to z kolei znowu zostałoby zaskarżone.

Dlaczego uważam, że prawdziwym zagrożeniem w Polsce są decyzje sądów w Hiszpanii i Chorwacji? Dlatego, że sądy zapewne stwierdziły, iż udzielające kredytów walutowych banki powinny stosować zalecenia dyrektywy unijnej MiFID (Markets in Financial Instruments Directive). Jest to dyrektywa w sprawie rynków instrumentów finansowych, która w największym skrócie ma za zadanie ujednolicać świadczenie usług inwestorom i bronić ich interesów.

Najważniejsze jest w naszej sprawie to, co zawiera poniższy cytat: „Przedsiębiorstwa inwestycyjne zobowiązane są działać uczciwie, sprawiedliwie i profesjonalnie, zgodnie z najlepiej pojętymi interesami klientów. Informacje kierowane przez przedsiębiorstwo inwestycyjne do klientów powinny być rzetelne, niebudzące wątpliwości i niewprowadzające w błąd. Ponadto informacje dotyczące instrumentów finansowych oraz proponowanych strategii inwestycyjnych powinny obejmować stosowne wytyczne oraz ostrzeżenia o ryzyku związanym z inwestycjami w takie instrumenty”.

Jeśli sądy w Hiszpanii i Chorwacji uznały kredyty walutowe za równoważne z „instrumentami finansowymi”, to oczywiście banki nie spełniły surowych wymagań narzuconych przez MiFID.

W dużym skrócie chodzi o to, że każdy klient przychodzący do firmy inwestycyjnej (na przykład do zatrudniającego mnie Domu Inwestycyjnego Xelion) musi przejść skomplikowany proces testów i badania własnego profilu inwestycyjnego i dopiero wtedy może dokonać inwestycji. Niezastosowanie procedur z MiFID grozi rzeczywiście konsekwencjami prawnymi.

Problemem dla ewentualnych skarżących banki (już podobno są tacy chętni w Polsce) jest to, że uznanie czegoś za instrument finansowy nie jest równoznaczne ze spełnieniem bardzo dokładnej definicji takiego instrumentu zawartej w dyrektywie MiFID. Dlatego też jestem przekonany, że w Polsce bardzo niewielu kredytobiorców może taką sprawę wygrać. Nie zmienia to postaci rzeczy, że zapewne będziemy świadkami ciekawych procesów, a menadżerowie w bankach będą przeżywali nerwowe chwile.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij