Kaja Malanowska

Polska poczta katolicka

Zapraszamy na pocztę. Tu odpoczniesz od zawrotnego pędu dzisiejszego świata i znajdziesz nieco strawy dla ducha.

Podobno w Stanach Zjednoczonych można bezkarnie zastrzelić listonosza, jeśli przyłapie się go na tym, że nie sprawdziwszy, czy adresat jest w domu, zostawia awizo, zamiast dostarczyć paczkę do rąk własnych. Tę rewelację z dziedziny prawodawstwa amerykańskiego sprzedał mi wuj Jurek w czasie jednego ze spotkań rodzinnych, tłumacząc całkiem rozsądnie, że awizo stanowi w takim wypadku niepodważalne alibi. Nie znam się na amerykańskich przepisach z zakresu mordowania i w przeciwieństwie do wuja Jurka nie jestem zwolenniczką posiadania broni i strzelania do ludzi przy każdej nadarzającej się okazji, ale przyznam szczerze – budzą się we mnie krwiożercze instynkty, kiedy spomiędzy upchanych w skrzynce na listy nieszkodliwych ulotek (zrób zakupy w salonie Media Markt za minimum 500 złotych, a otrzymasz baton lub napój Coca-Cola gratis!) wypada karteczka z napisem: „odbiór do…”. I trzeba natychmiast lecieć na pocztę, bo przecież nikt rozsądny nie sprawdza korespondencji częściej niż raz na dwa tygodnie, termin dzisiaj mija, a to na pewno zwrot podatku, PIT czy inna niecierpiąca zwłoki sprawa. Tymczasem karteczka leży na stole w kuchni, a my bawimy się nad nią w grę psychologiczną pod tytułem: „kto ma słabsze nerwy, ten idzie na pocztę”. W końcu (mniej więcej koło godziny osiemnastej) któreś z nas traci cierpliwość, zakłada buty i w poczuciu doznanej krzywdy udaje się na odległą o dwieście metrów ulicę Madalińskiego.

Jeden z ulubionych przeze mnie medycznych portali opublikował ostatnio statystyki, z których wynika, że zawrotne tempo życia miejskiego i powiązany z nim stres zabija rocznie więcej osób niż choroby nowotworowe. Z kolei katolicka strona deon.pl przekonuje, że w odartym z prawdziwych wartości świecie, diabeł osobiście zmusza ludzi do wyścigu z czasem. Na szczęście istnieją enklawy, do których współczesna gorączka ani siły nieczyste nie mają wstępu. Podejrzewam, że należą do nich wszystkie urzędy pocztowe, a już bez wątpienia poczta przy Madalińskiego. Za każdym razem, kiedy pobieram numerek z podajnika (zupełnie niepotrzebnie, bo i tak działa tylko jedno okienko), zajmuję miejsce na krześle (wygrywając wyścig z obrażoną nastolatką albo otłuszczonym jegomościem w koszulce z napisem: „Śmierć wrogom ojczyzny”) i widzę, jak w odmętach zaplecza znika ostatnia żyjąca urzędniczka, nabieram jakże kojącego przekonania, że w tym miejscu próba walki z czasem byłaby działaniem całkowicie bezcelowym. Mój wewnętrzny zegar zwalnia i teraz mogę spokojnie zastanowić się, jak słusznie wykorzystać najbliższą godzinę, którą spędzę w towarzystwie staruszków gniotących w kościstych piąstkach powiadomienia o emeryturze, kobiet trzymających na ściśniętych kolanach stosy biurowej korespondencji i jeszcze kilku osobników, których pędząca rzeczywistość przypadkowo rzuciła w to przedziwne, pachnące tuszem i płynem do mycia lastryko mikrouniwersum.

Myślę… Nie, jestem pewna, że samopoczucie zatroskanego autora tekstu z portalu deon.pl uległoby znacznej poprawie, gdyby tylko udał się na pocztę. Nie dość, że czekając na awizo, skonfliktowane pary mogą spokojnie odbyć sesję terapii małżeńskiej, zabiegani rodzice znajdą w końcu czas, żeby zająć się swymi pociechami, a skłóceni przyjaciele zdążą wyjaśnić wszystkie zaszłości i nieporozumienia, to jeszcze polski urząd pocztowy dysponuje interesującą propozycją dla samotnych interesantów. Na regałach pod ścianą stoi niebanalnie dobrana oferta czytelnicza.

Dla klientów o zainteresowaniach paramilitarnych szeroki wachlarz tytułów – poczynając od poważnej lektury Wyklętych, poprzez Wołyń we krwi, Żołnierzy niepodległości, modlitewnik W intencji ojczyzny, na Rotmistrzu Pileckim i albumie z symbolami Polski Walczącej kończąc. Wydaje się, że większość książek z górnej półki należy do określonej kategorii, ale uwaga, zdarzają się niespodzianki! Mniej uważni, mogą wybrać Niezłomnych C.J. Daugherty (umieszczonych tu zapewne z powodu jakże mylącego tytułu) i przeżyć chwilę zdumienia, kiedy okaże się, że akcja powieści rozgrywa się w świecie anglosaskim, a bohaterowie zamiast ginąć od niemieckich kul, najspokojniej w świecie chadzają do szkoły.

Nieco niżej czeka naprawdę wyjątkowy asortyment o charakterze kulinarny. Tym, którzy jeszcze tego nie wiedzą, zdradzę, że gotowaniem zajmują się wyłącznie kobiety i to kobiety w stanie duchownym. Książki kucharskiej pisanej przez świeckiego kucharza tu nie znajdziecie, za to z błyszczących okładek uśmiecha się siostra Maria, prezentując stosy gołąbków, półmiski faszerowanych jaj, girlandy białej kiełbasy, uwielbiane przez wszystkich łazanki i niezawodne pierogi ze skwarkami. Z kolei siostra Anastazja proponuje bardziej egzotyczne dania, dodając do pieczonych kaczek pomarańcze, dusząc kurczaka w sosie curry, smażąc krewetki, a dla prawdziwych łasuchów piekąc ciasta francuskie z migdałami. Obawiam się jednak, że amatorów kuchni wegetariańskiej i wegańskiej czeka przykre rozczarowanie, dlatego polecam kolejne półki obejmujące pozycje z zakresu strawy duchowej.

Oto w dziale „bestsellery” widzimy Jana Pawła II w najróżniejszych odsłonach: wesoły i rozmodlony, zatroskany i pełen nadziei, na szczycie góry, nad brzegiem morza, tulący do piersi dziecko i unoszący z kolan staruszkę. Nieco zbija z pantałyku wystający nad ramieniem Naszego Papieża najnowszy thriller Grishama i Pochłaniacz Bondy, ale dalej odnajdujemy na szczęście: Matkę Teresę, Maryję z Fatimy, Polskie imperium, Dzieci resortowe, biografię Jarosława Kaczyńskiego, a na koniec, z nie do końca zrozumiałych dla mnie przyczyn: Zdrowy tryb życia w walce z rakiem. Jeśli wśród bestsellerów (choć bardzo w to wątpię) nie znajdziemy pozycji, która by nas interesowała, pozostaje jeszcze kącik podróżnika, w którym zgromadzono komplet reportaży Cejrowskiego, stojak z prasą prawicową i część dla najmłodszych, a w niej Modlitewnik dziecięcy, Księgę małego patrioty i kolorowanki bożonarodzeniowe (trochę przecenione).

Za każdym razem, kiedy muszę przerwać czytanie, bo nad okienkiem mruga właśnie mój numerek, przepełniają mnie uczucia tak radykalnie narodowo-katolickie, że odbierając paczkę z rąk urzędniczki, mam ochotę powiedzieć: „Bóg zapłać!”, a oczekujących na swoją kolej, zrezygnowanych interesantów podnieść na duchu wezwaniem: „Ku chwale ojczyzny!”. Wychodząc, czuję się wyciszona, jakby bardziej poważna i skłonna do refleksji. I choć tuż za pocztowym progiem porywa mnie wir rozszalałej rzeczywistości, to kręcę się w nim z poczuciem, że gruntownie zregenerowałam rezerwy patriotyczno-religijne i starczy mi ich aż do kolejnego awizo.

Na koniec, szczerze zmartwiona komentarzami internautów, oraz połajaniami redakcji z powodu tego, iż mój poprzedni felieton nie został odpowiednio spuentowany, chciałam na wszelki wypadek wyjaśnić, że tekst powyższy puentę posiada. A celem jego było zachęcenie jak największej liczby czytelników do spędzania wolnego czasu na poczcie. Wszystkim, których zdołałam dziś przekonać, życzę miłego relaksu i ciekawej, pełnej głębokich przemyśleń lektury!

O magicznej mocy urzędu pocztowego

czytaj także

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij