Może tym różnią się ludzie bogaci od normalnych. Że nie muszą dbać o konsekwencję i gładko przechodzą nad sprzecznościami. Na to wskazywałby wywiad z Grażyną Kulczyk.
Ktoś kiedyś powiedział, że bogaci są tacy sami jak my, tylko mają więcej pieniędzy. To nieprawda. Bogaci są jacyś inni. Świetnym przykładem tego na polskim podwórku jest rodzina państwa Kulczyków. Poczynając od pana Jana, który z jednej strony twierdzi, że „jeśli dzisiaj nie zaczniemy eliminować źródeł globalnych zagrożeń środowiskowych, to jutro one wyeliminują nas”, a z drugiej chce budować na Pomorzu nową, olbrzymią elektrownię węglową – Elektrownię Północ. Czyli jednak stawia na eliminowanie nas. A może chodziło mu raczej o eliminowanie mas? Bogaci pewnie myślą, że sobie jakoś poradzą. Na szczęście powodzie i huragany są sprawiedliwe.
W ślady ojca dzielnie idzie Dominika Kulczyk, która z jednej strony – jako założycielka i wiceprezeska Green Cross of Poland – wierzy, że „nowe, przyjazne środowisku technologie i innowacyjne rozwiązania zapewnią Polsce zarówno zrównoważony rozwój, jak i szybki wzrost gospodarczy”, a z drugiej – zasiadając w radzie nadzorczej Kulczyk Investments – chce wydać grube miliardy złotych na starą i nieprzyjazną środowisku technologię spalanie węgla kamiennego. Rozdwojenie jaźni? Czy raczej dywersyfikacja portfela? Niewątpliwie los planety leży Dominice Kulczyk na sercu, w końcu w towarzystwie kamer TVN-u pomaga biednym na całym świecie. Aby tę pomoc móc skutecznie nieść, odmawia sobie wielu przyjemności. „Często kupuję jedną sukienkę zamiast dwóch”, wyznawała swojego czasu na łamach „Twojego Stylu”.
Tej skromności pewnie nauczyła się od mamy, która ostatnio udzieliła wywiadu pt. Potrzeba publicznego luksusu, z którego dowiadujemy się między innymi, że Grażyna Kulczyk nie zna nikogo w Polsce, kto by – tak jak ona – połowę swoich zarobków przeznaczał na swoją pasję, „coś pożytecznego dla ludzi”. Cóż, najwyraźniej obracamy się w innych kręgach, ale myślę, że znam takie osoby. Na przykład wydają połowę zarobków na jedzenie. No, ale pewnie zarabiają trochę mniej. Gdyby obracali takimi pieniędzmi, jakimi obraca Kulczyk, mogłoby być im trudniej. Trzeba chyba kupować naprawdę drogie dzieła sztuki. W każdym razie cieszy, że najbogatsza kobieta w Polsce przyznaje, że biznes, na który wydaje drugą połowę zarabianych pieniędzy, nie jest czymś pożytecznym dla ludzi. W tym jednym mogę się zgodzić.
Choć można by się jeszcze zastanowić, na ile pożyteczna dla ludzi jest niedostępna dla polskiej publiczności kolekcja sztuki. Bardzo pożyteczna? Mało pożyteczna? Trudno powiedzieć, nie widziałem jej.
Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że historia świata zna takie przypadki, że bogaci ludzie wydawali pięćdziesiąt procent swoich zarobków (a czasem nawet więcej) na rzeczy bardziej pożyteczne dla ludzie niż prywatna kolekcja sztuki, jak na przykład publiczna edukacja czy służba zdrowia. Tak, kiedyś były czasy, gdy bogaci ludzie płacili wysokie podatki. Sam jeszcze jak przez mgłę pamiętam, że nawet w Polsce obowiązywał 42-procentowy próg podatku dochodowego. Choć prawdę mówiąc, nie pamiętam zbyt wielu bogatych ludzi, którzy by taki podatek płacili. Optymalizacja już wtedy działała sprawnie. Bogaci ludzie woleli wydawać zarobione pieniądze na rzeczy, które pożyteczna dla społeczeństwa nie są. Na przykład unikanie płacenia podatków. Może dlatego Grażyna Kulczyk takich osób nie zna? Ale hej, łatwo to zmienić. Wystarczy podnieść podatki i szybko by się okazało, ile pożytecznych rzeczy można dzięki temu zrobić. Niestety płacenie podatków nie jest niczyją pasją. Ale może warto to zmienić?
Kulczyk być może byłaby nawet skłonna taki projekt poprzeć, bo narzeka na stan edukacji: „Nie uczy się dzieci i młodych ludzi estetyki, nie uważa się tego za ważne”. Ale kto ma tych młodych ludzi uczyć, skoro oświata jest chronicznie niedofinasowana, a zajęcia z plastyki (obowiązkowe już od 2013 roku) są pewnie prowadzone, podobnie jak za moich czasów, przez katechetów, którym brakuje godzin do etatu? I polegają na wyświetlaniu slajdów. Nie jestem jednak pewien, czy mianowałbym właścicielkę Starego Browaru ministrą kultury, bo oprócz zajęć z estetyki wprowadziłaby obowiązkową kaligrafię: „To fantastyczna rzecz, po nas nie zostanie nic takiego”. A może wcale by nie wprowadziła? Parę zdań dalej twierdzi, że nowe formy komunikacji to znak czasów, a ona nigdy nie chciałaby zostać w tyle.
Może właśnie tym różnią się ludzie bogaci od normalnych. Że nie muszą dbać o konsekwencję i gładko przechodzą nad sprzecznościami. Właściwie cały wywiad się z nich składa.
Szczególnie podoba mi się, jak bogaczka opowiada, że całe życie musiała być twardsza od mężczyzn, żeby osiągnąć to, co ma, i „jeśli nie wykrzywimy psychiki dziewczynki, wmawiając jej, że koniecznie musi być mamą dla lalki i gotować jej w minirondelkach, to może być fantastyczna w technice, w programowaniu, we wszystkim”, a na pytanie, czy jest feministką odpowiada, że nie. I tłumaczy: „Nie muszę walczyć o to, co mają mężczyźni. Ja to po prostu mam”. Hehe. Jako najbogatsza kobieta w Polsce zapewne ma dużo rzeczy, które mają mężczyźni. Ale nie ma równości płci. I tak samo nie będą jej miały dziewczynki, o które się martwi. Jeśli nie będą twardsze od mężczyzn. Jednak nie wszyscy rodzą się najbogatszą kobietą w Polsce, żeby od razu mieć to wszystko, co mają mężczyźni. Więc może jednak warto trochę pobyć tą feministką?
Ale może po prostu nikt pani Kulczyk nie powiedział, na czym polega feminizm? Nie zdziwiłbym się. Chyba wielu rzeczy jej nie mówią. Co widzimy w uroczej anegdocie o otwarciu Starego Browaru, którą pozwolę sobie zacytować: „Wśród odwiedzających nas w pierwszych dniach klientów zdarzali się np. także tacy, którzy – eufemistycznie rzecz ujmując – przed wizytą, od 10 rano, zdążyli wypić już kilka piw i wpadali zobaczyć nowe miejsce. Ale niesamowite było to, jak oni reagowali na Browar, jak się »dyscyplinowali«. I nawet nie było tak, że ktoś im mówił: »Panowie, fajnie by było, jakbyście tu przychodzili trzeźwi«. Nie. Oni sami, wchodząc do Browaru i widząc ten publiczny luksus, chowali za siebie butelki, nagle czuli się skrępowani. A następnym razem przychodzili bez nich”.
Tak. Nic im nikt nie mówił. Policja widocznie była akurat zajęta spisywaniem młodzieży w okolicznym parku, a ochrona najwyraźniej też została onieśmielona przez luksusową przestrzeń, że zapomniała o swoich obowiązkach. Na pewno. Nie chciałbym martwić pani Kulczyk, ale to, że jej nikt nic nie powiedział, nie znaczy, że tych panów z butelkami nikt nie wyrzucił. Wrażliwość estetyczna to piękna sprawa, ale naprawdę nie dlatego bezdomni nie spacerują z piwem po Starym Browarze, że naoglądali się Malczewskiego.
I również nie dlatego, że lubimy brzydkie rzeczy, chodzimy na zakupy do Biedronki. Cytuję: „Ciągle powtarzam, że jeżeli my, Polacy, nie pozwolimy sobie na kulturę, komfort, czasem nawet luksus, tylko damy się spychać do estetyki Biedronek, Żabek i innych dyskontów – z całym szacunkiem dla nich – to nigdy nie dorośniemy do prawdziwej wrażliwości estetycznej”. Zwycięża estetyka Biedronki, bo jesteśmy biedni. I nie, nie dorośniemy, jeśli wysokie podatki będą płacić tylko biedni. Nie dorośniemy, jeśli nazwisko Kulczyk nie będzie widniało na liście płatników PIT w Polsce.
Nie dorośniemy, jeśli bogaci nie zrozumieją, że ich bogactwo i ich estetyczne otocznie zależy od społeczeństwa, w którym żyją, a nie od ich prywatnych kolekcji sztuki i sztuki unikania podatków.
Nie dorośniemy, jeśli jedyną osobą w Polsce, która wydaje połowę swoich zarobków na pożyteczne rzeczy, będzie Grażyna Kulczyk, niepłacąca w Polsce PIT-u, ale mająca pretensje, że żaden samorząd miejski nie pali się do utrzymywania budynku, w którym wystawiona byłaby jej kolekcja sztuki. „Ciągle szukam zainteresowanego moim projektem miasta”. I z takim podejściem – mam nadzieję – jeszcze długo będzie musiała szukać.