Hanna Gill-Piątek

Wojna dzieci pod flagą biało-czerwoną

Moja znajoma opublikowała 1 sierpnia na swoim profilu na Facebooku obrazek, na którym widzimy dzieci z karabinami.

Moja znajoma opublikowała 1 sierpnia na swoim profilu na Facebooku obrazek, na którym widzimy dzieci z karabinami. Jedne z nich są zupełnie współczesne i czarne, drugie – historyczne i białe, a raczej brązowe, bo fotografia przedstawia Pomnik Małego Powstańca stojący na warszawskiej ulicy Podwale. Czarne dzieci walczą w konfliktach zbrojnych w Afryce, co uważamy za niehumanitarne i barbarzyńskie. My, przedstawiciele cywilizowanego świata, z pewnością nigdy byśmy nie zrobili żadnym dzieciom nic podobnego. A Mały Powstaniec jednak stoi i daje świadectwo, że stosujemy wyjątki od tej szlachetnej reguły. Część z nas, z Tomaszem Terlikowskim na czele, chętnie posłałaby swoje dzieci na jakieś większe powstanko, a nawet, czemu nie, na jakąś uroczą patriotyczną wojenkę. Uznajemy za zupełnie normalne, że dzieci biorą udział w rekonstrukcjach bitew i chętnie zakładamy im 1 sierpnia powstańcze hełmy na płowe polskie główki.

Nie wiem czemu, ale zawsze na widok Małego Powstańca chce mi się krzyczeć. Może jestem dziwna, ale dziecko – białe, czarne czy brązowe – wysłane do walki za sprawy dorosłych wydaje mi się symbolem ostatecznej hańby dla społeczeństwa, które nie tylko nie potrafi go ochronić, ale używa go do swoich najbrudniejszych celów. Takie fakty z własnej historii należałoby moim zdaniem raczej poddać głębokiej krytycznej analizie, a nie stawiać dzieciom pomniki służące, jak widać, nie tyle pamięci, ile promocji podobnych zachowań w przyszłości.

Można się pięknie różnić w sporze o Powstanie Warszawskie, można je też zupełnie ignorować, jak choćby połowa łodzian biorących udział we wczorajszym sondażu „Gazety Wyborczej”. Zresztą cała nasza wojenna historia ciągle jest dla nas powodem do prezentacji skrajnych postaw: ubóstwienia, olewania, gorącego sporu. Sama przejeżdżając przez rondo im. Narodowych Sił Zbrojnych pod Piotrkowem Trybunalskim, robię czasem gest niezbyt licujący z zachowaniami, jakie uważa się za odpowiednie dla prawie czterdziestoletniej matki Polki.

Ale kiedy mój syn uczył się w gimnazjum o Alku i Zoście, nie zastanawiałam się, ile lat mieli bohaterowie Kamieni na szaniec i czy w tym wieku naprawdę byli w stanie podejmować racjonalne decyzje. Bezrefleksyjnie przyjęłam też, że sentymentalne smarowanie smutnych oczu rudą krwią i podobne wzruszenia są po prostu nieodłączną częścią polskiego kanonu i powinny je przyswoić kolejne pokolenia. Czerwona lampka zapaliła mi się w głowie, kiedy po obowiązkowej wycieczce do Muzeum Powstania Warszawskiego mój syn został zapytany przez przewodnika, czy powstanie było słuszne, i zbesztany, kiedy próbował zaprzeczyć. Potem dzieci wybierały sobie role: sanitariuszki, kuriera, żołnierza. Naprawdę bardzo fajna zabawa. Dziś, kiedy moje dziecko ma tyle lat co Rudy, raczej nie mam wątpliwości, że dobrze opakowaną wojnę da się sprzedać nastolatkom jako świetną i chwalebną przygodę życia.

Należałoby rozróżnić tu dwie rzeczy. Patriotyczną apoteozę II wojny światowej, skierowaną do młodego pokolenia i imitującą jego język, jak covery powstańczych piosenek czy oczekiwany od trzech lat film Hardkor 44 w reżyserii Bagińskiego, można jeszcze od biedy uznać za dość żałosną i pozbawioną głębszej refleksji próbę renowacji jednego z mitów narodowych. Na takie mity istnieje duże zapotrzebowanie wśród polityków, którzy mają chrapkę na budowę społeczeństwa opartego na pojęciu narodu. Omówienie niebezpieczeństw tej ścieżki to jednak temat na szerszy tekst.

Czym innym jest natomiast propaganda na rzecz udziału w jakiejkolwiek wojnie osób nieletnich, niezależnie, czy mają pięć czy siedemnaście lat. A my, pomimo zmian cywilizacyjnych, nie tylko tolerujemy takie działania w edukacji, ale także dopuszczamy do ich wzmacniania w życiu publicznym. Nie wiem, co czują rodzice przebierający pociechy w powstańcze hełmy. Ja czuję głęboki wstyd. Zamykam na chwilę oczy i widzę taki obrazek: 1 sierpnia 2013 roku, przez ulicę Podwale maszeruje oddział czarnoskórych dzieci, poważnych i ubranych zupełnie współcześnie. Wszystkie niosą na plecach prawdziwe karabiny.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij