Hanna Gill-Piątek

Nieroby z Łodzi

Lenie, nieroby i darmozjady. Roszczeniowcy i niewdzięcznicy. Kto się okazał w tym tygodniu taki niegrzeczny? Łodzianie.

Lenie, nieroby i darmozjady. Roszczeniowcy i niewdzięcznicy. Kto się okazał w tym tygodniu taki niegrzeczny? Łodzianie. Bezapelacyjnie zajmując pierwsze miejsce, jeśli chodzi o procent bezrobotnych (11,4) wśród dużych polskich miast, Łódź złośliwie hamuje całą naszą zieloną wyspę. Dlaczego? Bo według artykułu Michała Frąka opublikowanego w łódzkiej „Gazecie Wyborczej” ponad 10 tysięcy łodzian w ogóle nie chce pracować. Nie chce i już.

Urzędy pracy stają na głowie, udostępniają bezrobotnym internet i 400 ofert pracy na 40 tysięcy zarejestrowanych. Przedsiębiorcy z matczyną troską załamują ręce i organizują szkolenia, a nawet otwierają profilowane klasy w szkołach średnich i nowe kierunki na uczelniach. A Witold Orłowski, nowy i dotąd nierozpoznany znawca łódzkich realiów, komentuje ojcowsko z górnego piętra klimatyzowanego biurowca PwC stojącego nad rondem Jazdy Polskiej w centrum stolicy: „Ogromna część bezrobocia w Łodzi to bezrobocie strukturalne. Takie bezrobocie to samo zło. Mieszkańcy albo nie chcą pracować, albo nie mają odpowiednich kwalifikacji. (…) To dowód, że w Łodzi grono osób niezainteresowanych pracą jest bardzo duże”.

Kto jest zwykle bez pracy w Łodzi? „Duża część bezrobotnych w Łodzi utraciła pracę w dużych zakładach włókienniczych. Tam wykonywali proste zadania, często nie posiadając żadnego wykształcenia”. Warto przypomnieć, że w tej gałęzi przemysłu pracowały przed transformacją głównie kobiety, które obecnie mają ok. 45–55 lat. Zwykle Za wcześnie na emeryturę, a za późno na pracę. Bo najchętniej zatrudniani są młodzi, zarówno w montowniach Indesitu czy Boscha, jak i w najbardziej rozwijającym się tu sektorze BPO, czyli outsourcingu, który lokalnie rekrutuje głównie programistów oraz znający języki personel call-centers.

Sęk w tym, że w Łodzi nie ma skąd młodych brać. Po falach emigracji zarobkowej do Warszawy, Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Norwegii zostali tutaj tylko ci, którzy naprawdę musieli. Statystyki jasno pokazują, że populacja Łodzi starzeje się w zastraszającym tempie, a jej przeciętny mieszkaniec to niemłoda kobieta, której mąż lub partner choruje lub nie żyje (średni wiek śmiertelności mężczyzn jest jednym z najniższych w Polsce). Świetnie, jeśli ta reprezentantka łódzkiej populacji ma już emeryturę, bo jak wskazują badania łódzkich naukowców, jest to często jedyny pewny dochód w rodzinie, na który da się zaciągnąć np. pożyczkę z Providenta. Gorzej, jeśli nasza bohaterka ma poniżej sześćdziesiątki i jest bezrobotna – wtedy jej szanse na znalezienie pracy są drastycznie niskie. Nie pomoże tu internet w urzędzie pracy, bo trzeba umieć z niego skorzystać. W tym przypadku nie pomogą też profilowane klasy.

„Często słyszymy od bezrobotnych, że za takie pieniądze [najniższe ustawowe wynagrodzenie, czyli 1120 zł „na rękę” – przyp. mój] w ogóle nie opłaca im się pracować. Dotyczy to szczególnie członków rodzin, które mogą liczyć na różnego rodzaju zapomogi. (…) Według mojej oceny między 30 a 40 proc. rejestruje się tylko po to, by posiadać ubezpieczenie” – biadoli Bogusław Dąbrowski, główny specjalista ds. kontaktów z mediami w Powiatowym Urzędzie Pracy w Łodzi. Cóż, może w takim razie po prostu zlikwidować możliwość ubezpieczenia, żeby liczba zarejestrowanych bezrobotnych nie psuła nam statystyk. A zapomogi odebrać, bo jak widać, po 22 latach od reform Balcerowicza nadal nie udało się ukręcić na nierobów wystarczającego bata.

Tymczasem według raportu Anti-Poverty Network i Social Watch Ubóstwo i wykluczenie społeczne w Polsce posiadanie jakiejkolwiek pracy wcale nie jest lekarstwem na biedę: „Co dziesiąty pracujący na cały etat i co piąty zatrudniony na jego część zalicza się do grupy relatywnie ubogich. Blisko jedna trzecia osób, które otrzymują pomoc społeczną, pracuje. Winne tej sytuacji są m.in. niskie pensje, niepewne miejsca pracy czy niekorzystne formy zatrudniania, tj. umowy-zlecenia, część etatu, umowy tymczasowe”. Nic zatem dziwnego, że wspomniane „rodziny, które mogą liczyć na różnego rodzaju zapomogi”, czyli najczęściej te wielodzietne, niepełne lub otrzymujące zasiłki na niepełnosprawnych członków, dostosowują się do realiów rynkowych inaczej, niż życzyłby sobie tego pan Dąbrowski.

Wymuszona przez rynek elastyczność zatrudnienia młodego pokolenia jest często bezpośrednim powodem, dla którego opłaca się pozostawić w rodzinie jedną osobę pozornie bezrobotną. Wskaźnik zatrudnienia, który jest miernikiem tego, ile osób w wieku produkcyjnym pracuje, wynosił w 2011 roku w Polsce marne 51 procent. Czyli aktywna zawodowo była zaledwie połowa Polaków. Przodujemy za to w unijnej statystyce liczby umów śmieciowych, które nie gwarantują żadnych praw pracowniczych, żadnej stałości i perspektywy na przyszłość. Obrazu dopełniają praktyki agencji pośrednictwa. Przez ich ręce przechodzi w Łodzi większość obsługi fabryk czy sklepów wielkopowierzchniowych: żądają pełnej dyspozycyjności, ale nigdy nie wiadomo, czy pracy będzie na 30 czy na 3 dni w miesiącu. Nie jest tu niczym szczególnym widok dziewczyny przy kasie, która prawie zasypia po dwóch wcześniejszych zmianach, na których sprzątała inny supermarket, bo zobowiązuje ją do tego umowa z agencją. Nie ma natomiast żadnej gwarancji, że w następnym tygodniu dostanie jakiekolwiek zlecenie. Tak pracuje młode pokolenie.

Dołóżmy do tego całkowite przerzucenie na barki rodzin opieki nad osobami starszymi lub niepełnosprawnymi, niewielką liczbę miejsc w przedszkolach i żłobkach, ograniczoną liczbę świetlic oferujących opiekę dzieciom po szkole, a dostaniemy dostatecznie dużo powodów, dla których starsze kobiety z Łodzi nie siedzą masowo przy komputerach w urzędzie pracy, wyszukając dla siebie ofert przeznaczonych dla młodych informatyków. One po prostu są już zatrudnione w domach własnych lub dzieci, z tym że za pracę opiekunki, kucharki czy sprzątaczki nie dostają żadnego wynagrodzenia. Nic dziwnego, że rejestrują się tylko dla ubezpieczenia.

Zamiast rwać włosy z głowy nad domniemanym lenistwem łódzkich bezrobotnych, może warto przez chwilę się zastanowić, o jakiej grupie tak naprawdę mówimy i jakie są jej możliwości podjęcia pracy. I czy działania podejmowane przez przedsiębiorców i urząd pracy są aby na pewno dobrze zaadresowane. Sugeruję też refleksję nad tym, jak obecny, z każdym rokiem elastyczniejszy rynek pracy sam generuje całe grupy pozornie niezatrudnionych osób. Pozornie, bo tak naprawdę wykonują one bezpłatną robotę po to, żeby inni członkowie rodziny mogli sprostać wymaganiom pracodawców. Bo może się okazać, że Łódź rzeczywiście stoi branżą BPO, z tym że jest to głównie outsourcing wykorzystujący nieopłaconą domową pracę starszych kobiet.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij